W sklepie spozywczym w Dubecznym oprocz nabycia podstawowego zestawu- niezbednika czyli chleba i wina kahor, rzuca sie w oczy jeszcze jedna rzecz! Na polce miedzy wiadrem a gumiakami leza trampki! wprawdzie numer 44 ale pasuja idealnie! ja nie wiem jaka oni tu maja rozmiarowke?? To toperz by chyba musial miec 55! Trampki sa przewygodne! tzn maja podeszwe! Nic sie do nich nie wsypuje. Mozna chodzic po kamieniach, szyszkach i nic nie wbija sie w noge! Mozna przejsc po wilgotnej trawie czy rozlanym piwie i nie miec od razu mokrej skarpetki! Po prostu rewelacja! Jak to czlowiek normalnie na codzien wogole nie dostrzega i nie umie docenic prostych rzeczy np. szczescia i komfortu jaki daje kompletny but!
Nad jeziorem Luki dzis straszny tlum. Auta, motory, rowery, pilki, kocyki, dzieci, psy, rybacy, pontony, materace, umcki z magnetofonow i komorek, kwik kapiacych sie, grzdykanie pociagajacych z butelek, a to wszystko owiana dymem kielbasianym i cebulowym z rozlicznych grilli i ognisk.. Wsrod aut przewazaja busy, wsrod pilek jest moda na fioletowe. Samotnosc i cisze mozna znalezc tu podobnie jak na woodstocku ;)
W koncu czego sie spodziewac- upalna niedziela! Mamy podejrzenia ze wieczorem bedzie tu tylko wiatr gwizdal w trzcinach, przewalajac po plazy papiery z resztkami niedogryzionych kurczaczych skrzydelek.
Poki co wlazimy w wode, cieszac sie ochloda po goracym pylistym dniu.
Obok kapia sie dwie dziewczyny, na oko w wieku wczesnolicealnym. Opowiadaja sobie prawie na ucho ze nad wode przyjechala ich kolezanka z klasy- ta co ma chlopaka obcokrajowca i z nim dziecko. Po twarzach widac ze niezmiernie owej kolezance zazdroszcza ze powiodlo jej sie w zyciu. Jakos od razu przypomina mi sie piosenka zaslyszana w aucie wiozacym nas kiedys do Osmolody- o Kseni ktora placze ze jest stara panna a wiejskie kobiety ją pocieszaja ze na kazdego przyjedzie kolej, ze musi jeszcze troche poczekac, o refrenie “u mienia muża niet a mnie uże szesnadcat liet”.. Taka zyciowa piosenka!
Jak tuptamy brzegiem jakis chlopak zagaduje toperza. Z usmiechem ale tez szacunkiem i powaga na twarzy. Przedstawia sie jako Witalij. Pyta czy toperz jest batiuszka cerkiewnym. Czyli klasyka :) Juz od wjazdu na Ukraine toperzowi klaniaja sie ludzie, zwlaszcza starsze kobiety. Jak jedziemy w skodusi czesto rowerzysci pozdrawiaja skinieniem glowy. Jedna babcia nawet sie przezegnala acz moze akurat mijala przydrozny krzyz lub kapliczke?
A wracajac do Witalija. Toperz oczywiscie zaprzecza, co bardzo zasmuca chlopaka. Opowiada ze za pare dni wyjezdza do Polski do pracy. Bedzie jezdzil ciezarowka. Troche martwi sie wyjazdem- nie ma tam znajomych, nie zna jezyka. Boi sie zeby go nie oszukali. Po co zagadal toperza? Wyglada troche jakby chcial prosic o blogoslawienstwo na droge albo co? Pyta nas czy w Polsce sa dobrzy i uczciwi ludzie, na co uwazac, czego unikac. Mowimy ze tam jest jak wszedzie, ze zawsze mozna spotkac zarowno dobrych i zlych ludzi. Jakos przed oczami staje mi Wiktor spotkany pare lat temu w pociagu, ktory wracal prawie bez gaci bo “styropian podrozal” i po polrocznej pracy nie dostal nawet zlotowki. Ale mamy nadzieje ze Witalij bedzie mial wiecej szczescia do naszych rodakow. Gawedzimy chwile i zyczac sobie powodzenia i wszystkiego najlepszego rozchodzimy w swoje strony.
Wieczorem teren nadjeziorny pustoszeje.
Zostaje rybak z calym arsenalem sprzetu- ogromnymi dwoma namiotami, pontonem, kilkunastoma wedkami, wanienka na ryby i chodzacym cala noc silnikiem w aucie z ktorego na wszystkie strony wystaja kable. Jak sie potem okazuje w namiocie ma jasno swiecaca lampe i barmoczacy telewizor. Wedkarz wiekszosc czasu rozmawia z kims przez komorke, widac irytujac sie i machajac rekami.
Znajdujemy mila wiatke ktora planujemy zasiedlic.
Niestety poprzednia ekipa ktora tu biesiadowala zostawila taki rozwloczony syf ze troche niemilo w nim siedziec. Zbieramy wiec puszki, butelki, konserwy, skorki po bananach, widelczyki i kubeczki. Wychodza z tego dwa wory ktore zawiazujemy i ustawiamy kolo wiaty.
Wieczorem robimy ognicho.
O 4 rano budzi nas łupiaca muzyka. Jakis koles jezdzi wokol jeziora z glosnikami na ful. Ma polskie bydgoskie blachy ale bank jest to ktos miejscowy. Robi dwie albo trzy rundy. Odwalilo mu totalnie albo cierpi na bezsennosc ze taka godzine sobie dobral???
Spotykamy dzis bociana- wersja lesna:
Mijamy kolejne wioski, kolejne cerkiewki, kolejne sklepy , pod ktorymi pozywiamy sie lodami, kwasem a czasem jakims owocem.
Rokita
Zalissi
Zabołotja
W wiosce Zdomiszel zjezdzamy w boczne piaszczyste drogi, pomiedzy konne zaprzegi, przydomowe ogrodki, wygrzane przyzby, chylace sie ku ziemi szopy i slawojki. Mijamy zawziecie dyskutujacych motocyklistow, rowerzystow z kosami, zamyslone babuszki i koty kameleony.
Jedna jedyna strzecha spotkana na tym wyjezdzie
Raz po raz przemykamy przez tereny bagienne
a zaraz potem zupelnie suche i piaszczyste.
Mijamy samotny lesny obiekt ktory dosc ciezko zaklasyfikowac. Wyglada na kryjowke UPA ;)
Na obrzezach wioski Tur zawijamy nad jezioro Swiatyje. W przewodniku, w necie, w ustach miejscowych - jest to miejsce “owiane licznymi legendami”. Niestety nie udalo sie poznac doglebniej zadnej z tych legend. Wiec pozostaje uwierzyc na slowo ze sa liczne i ciekawe. Jeziorko ponoc nalezy do najglebszych w rejonie i bardzo czystych.
Na brzegu i okolicznych łakach trwa wypas.
W jeziorze nie mamy prawa czuc sie samotni! Towarzysza nam cale lawice malenkich rybek! czegos podobnego jeszcze nie widzialam! Sa ich chyba tysiace!
Suniemy na drugi koniec wioski Tur, wiec mijamy ją cala. Miejscowosc jest dosc spora i rozwleczona.
Naszym celem jest odnalezienie kolejnego jeziora- Turskiego. Acz je bardziej mozna nazwac chyba młaką niz jeziorem- srednia glebokosc nie przekracza w nim 1.2 metra! Kapiel wiec raczej odpada, ale miejsce jest cudne! Kanaly, kładki, kwiaty nadbrzezne i wodne, sitowie, wodne ptactwo i łodki pychowki.
A obok tego plynace swoim rytmem sielskie acz bardzo pracowite o tej porze roku zycie wioski…
Zawijamy tez do knajpy “Drużba” gdzie dopytujemy o cos cieplego do zjedzenia.
Bufetowa ma mine jakby wlasnie zamierzala powiedziec ze nie bardzo, ale do akcji wkracza jeden z bywalcow- Nikołajewicz, lokalny nauczyciel WFu. Mowi ze zaraz dostaniemy cieple pielmieni i wychodzi na to ze babka nie ma nic do gadania tylko zabrac sie za szukanie garnka.
Nikolajewicz jest osoba bardzo pomocna- proponuje nam udostepnienie sali gimastycznej i tamtejszych sprzetow “abysmy mogli aktywnie spedzic czas”, opowiada o walorach biwakowych jeziora Świetego i bardzo sie martwi zebysmy nie zabladzili wracajac w strone Szacka. W tym celu maluje nam na mapie droge ktora powinnismy jechac. Zaznacza rowniez wszystkie jeziora i miejscowosci po drodze ktore sa godne uwagi. Droga jest czytelna dopiero wtedy gdy cala powierzchnia mapy jest zasmarowana dlugopisem. Kilkakrotnie mowimy ze damy rade, ze jak przyjechalismy tamtedy to i wrocimy bez problemu, ale Nikolajewicz nie odpuszcza, wymienia po raz piaty miejscowosci przez ktore musimy przejechac, podkresla je zamaszyscie, oraz biegnie do kolegi po nowy dlugopis , bo jego zbuntowal sie i przestal pisac.
Podchodzi do nas tez pogranicznik pytajacy dlaczego fotografujemy zastawe graniczna, a robic tego zdecydowanie nie wolno. Tlumaczymy ze na zadna zastawe zesmy sie nie zamierzali a zdjecia robimy cerkwiom, jeziorom i przyrodzie. Zolnierz twierdzi ze widzial auto wjezdzajace w boczna uliczke, stojace tam dosyc dlugo i wysuniety z okna aparat z obiektywem wycelowanym w obiekt zabroniony jakim jest straznica. Poucza nas tylko zeby wiecej tego nie robic, nie kaze kasowac zdjec, ba! nawet nie chce ich ogladac. Zyczy milego wypoczynku i sie oddala.
Ki diabel? gdzie tu jest ta straznica? zastawa? punkt pograniczny w ktory mielismy wycelowany aparat przez 10 minut? I nam sie przypomina. Faktycznie byla boczna uliczka gdzie stalismy dluzsza chwile z aparatem w łapie. Byl tam dom a przed nim zagroda. A w zagrodzie swinia. Bardzo chcialam jej zrobic ladna fotke, wiec czekalam zeby sie odwrocila, coby bylo widac tez ryjek a nie tylko czesc ciala przystrojona w zakrecony ogonek.. I pewnie dalej, gdzies w tle byla straznica i szlaban. Za cholere nie pamietam co tam bylo, taka bylam skupiona na swini ;)
Dobrze ze pogranicznik nie ogladal zdjec bo by pękł ze smiechu i wyrobil sobie zdanie o madrosci polskich turystow ;)
Kolo Zalissja mijamy miejsce biwakowe w budowie. Wiaty nie maja jeszcze dachow, a kibelek jest najpiekniej pachnacym przybytkiem tego rodzaju jaki mialam okazje widziec w swoim zyciu. Zywiczne, aromatyczne drewno.
Dalej w lesie stoja tabliczki dla turystow- zeby nie smiecili i pilnowali ognisk- bo to ze turysta przyjezdza do lasu zeby postawic namiot i zapalic ognisko jest tak logiczne ze nikt nie probuje poddawac tego watpliwosc a tym bardziej zabraniac…
Mijane tu po wsiach przydrozne krzyze sa przewaznie udekorowane roznym przedmiotami. Sa to ponoc atrybuty męki panskiej. Ze mlotek czy wlocznia to rozumiem- ale obcegi, miecz, drabina?
Troche zaczyna sie chmurzyc.. To nawet by nas tak nie martwilo, ale o sporej szansie na nagle zalamanie pogody raczej swiadczy zachowanie miejscowych- wszyscy na gwalt zbieraja siano!
I dosiega nas klatwa Nikołajewicza! Tego z knajpy w wiosce Tur. Tego co nam malowal na mapie droge. W Szmenkach jakims cudem, nie mam pojecia jakim, przegapiamy skret. Wogole jakos droga przestaje nam sie zgadzac... Nagle wyjezdzamy w Ratnie. Mial chlop racje, ze swoimi obawami ze sie zgubimy! :)
W owym Ratnie trafiamy na pomnik gierojow, taki jakich pelno jak Polesie dlugie i szerokie. Ten jednak wyroznia sie tym ze jest opisany wylacznie po rosyjsku.
Wracamy na nocleg nad znane nam juz jezioro Luki.
Dzis jest tu cisza i spokoj, tylko jakies kocisko wyzera resztki po weekendowych grillowaniach.
Wracamy do naszej wiatki. Rybacy wciaz na posterunku. Jeden z nich przychodzi do nas z pretensjami ze wyjechalismy i zostawilismy wory smieci. I ze ponoc rano jezdzil tu jakis reporter z lokalnego programu i filmowal jezioro, nas a potem zostawione smieci. Troche mnie szlag trafia- bo mi sie nie podoba wystepowac w telewizji jako glowny zasmiecacz poleskich jezior, zwlaszcza jak to nie jest zgodne z prawda... A tez nie widze powodow zebym wywozila stad wory cudzych smieci. A to ze je pozbieralam wokol wiaty zeby nie bylo wszystko rozrzucone i zeby nie siedziec w syfie to chyba dobrze, nie? Mowie mu to wiec wprost jak bylo i ze przyjechalismy tu jak wszyscy na nocleg i wypoczynek a nie wywozic to co pozostawili inni. Smieci wywozimy tylko i wylacznie wlasne. Koles udaje ze nie rozumie, zaczyna sie tlumaczyc ze to dobrze ze te smieci zostaly bo oni chca wywrzec presje na gmine zeby zbudowala tu smietniki i kible, a ten film ma pokazac ze owe wyposazenie jest tu niezbedne. Oni tu lowia ryby i kreca jakis film o rybalce i przyrodzie.
Cos mi sie zaczyna nie zgadzac...Reporter tu byl rano czy ten koles filmowal? Bo cos kreci… I nie widze powodow dlaczego akurat my mamy wystepowac w roli tego zlego? z jakiej racji? bo zostalismy dluzej niz pozostali biwakowicze? A moze dlatego ze od miejscowych by zaraz dostal w morde jakby probowal sie czepiac..
I wlasnie w takich sytuacjach wychodzi cos takiego jak znajomosc jezyka.. Porozumiec sie, pogadac milo o zyciu, grzecznie cos wyjasnic - to jest jedno.. Ale potrafic sie skutecznie klocic, zrobic awanture i umiec kogos opierdzielic z gory na dol jak na to zasluzyl to juz wyzsza szkola jazdy.. Ktorej poki co niestety nie udalo mi sie jeszcze opanowac…
Wogole zachowanie rybaka charakteryzuje sie totalna niespojnoscia:
-opowiadaja ze tu jest beznadziejnie, brudno , jezioro jest do dupy a fajnie to jest nad jeziorem Krymne i na Bialorusi bo tam jest pusto. Ale jednak przyjezdzaja na dwa tygodnie wlasnie tu i tu siedza , łowia i sieja zamet..
-caly czas nam polecaja inne jeziora (np. wspomniane Krymne) i zebysmy tam pojechali zamiast tu siedziec a jak sie pytamy np. o droge jak tam dojechac to powiedziec nie chca. Nie chca rowniez powiedziec czemu sami tam sobie nie pojada...
-przyjezdzaja tu az ze Lwowa i strasznie im przeszkadza ze w weekendy jest na plazach duzo ludzi. Wrecz sa oburzeni ze miejscowi maja czelnosc wypoczywac nad jeziorem na obrzezach swojej wsi
-narzekaja ze miejscowi sluchaja nad jeziorem muzyki i zamiast odpoczywac wsrod przyrody to zaklocaja cisze ale jak oni odpalaja telewizor, drą sie godzinami do komorki i burcza silnikiem cala noc to juz jest dobrze..
-sa wysprzeceni po zęby do łowienia ryb a opowiadaja ze ryby to przy okazji bo oni kreca reportaz o łowiskach. (a wczesniej jeszcze opowiadaja cos o dziennikarzu z lokalnej telewizji i ze oni nie maja z nim nic wspolnego)
-przyłaza z pretensjami ze niby my smiecimy, a potem gadaja zebysmy nawet nasze smieci zostawiali bo o oni wszystko wywioza bo maja duze auto.
-a na koniec probuja nas zaprosic na herbate…
Byl to pierwszy facet w rajstopach spotkany przez nas na Ukrainie i zaraz jakis zamęt i smrod... Pierwszy i na szczescie ostatni czepliwy skur*** na poleskich sciezkach...
W nocy gdzies blisko chodza burze.. Nas ostatecznie omijaja, tylko troche pokropilo i pobilo piorunami. Bylo wiec cos na rzeczy z tym masowo zbieranym sianem…
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz