bubabar

wtorek, 30 czerwca 2015

Lubelszczyzna (2015)

W lasach kolo wsi Adelina mijamy lesny parking z fajna wiata i kibelkiem, wiec mamy plan wrocic tu na nocleg.



W Terebiniu cerkiewka o ciekawym ksztalcie.


Bardzo mi sie podoba na Roztoczu i wogole w rejonie ze kazda cerkiew jest inna, charakterystyczna, mozna ją zapamietac. A nie jak w Beskidzie Niskim czy na ukrainskim Polesiu ze wszystkie sa jak wyciete z szablonu- widziales jedna-widziales wszystkie… Hrubieszow odbieram tam samo jak przed laty- miasto kontrastow- obok siebie stoja bloki z wielkiej plyty, drewniane domki o rzezbionych oknach i werandach oraz wypasione wille z kolumnami i zloconymi lwami. I wszystko jakos tak wymieszane razem i mocno scisniete. Tak… Hrubieszow jest fajny i jeden w swoim rodzaju.



Zjadamy obiad acz glownym powodem odwiedzenia knajpy jest zrobienie prania. Jakos okoliczne rzeczki wogole nie sprzyjaja tej czynnosci i mam wrazenie ze wlozenie koszulki czy gaci w taka młake nie spowoduje jej wyczyszczenia ;) Wracajac do wczesniej upatrzonej wiaty planujemy sobie jeszcze objechac boczna droge wzdluz granicy. Kolo wsi Ślipcze niedawno powstalo miejsce dla turystow- wieza widokowa, wiata i kibelek. Z wiezy widok jest nielepszy jak z ziemi ale na cos unijne pieniazki trzeba bylo wydac. No moze jest ciut widok lepszy bo sa lunety- latwiej mozna policzyc nogi ukrainskim krowom ktore pasa sie na łąkach za Bugiem.


Widac tez za granica wielkie szyby jakby kopalniane. A po naszej stronie palacyk. Opatrzony flaga coby sie nikt w jego klasyfikacji nie pomylil.

Kible to jedne z niewielu jakie widzialam w Polsce “małysze” tzn obiekty dziuropodlogowe. Jak widac wiatr od wschodu czasem wieje :)

W Kryłowie jest urodzaj na akacje. Az zal bierze ze tyle kwiecia sie marnuje.. zaraz by sie chcialo zrobic nalewke tylko tak w drodze nie ma jak…

Idziemy na zamek ktory jest polozony na wyspie na Bugu. Z zamku pozostalo niewiele - zagiety korytarz prowadzacy przez ogromne piwnice.




Kolo zamku jest wiata, ktora na tyle przypada nam do gustu ze postanawiamy jej uzyc w celach noclegowych.



Kolo wiaty jest kibelek - slawojka, w ktorym ukryta jest drabina i przyrzad geodezyjny.

Zwiedzajac zamek mamy okazje wysluchac calej mszy swietej bo pobliski kosciol nadaje ją przez megafon. Ksiadz chyba dba o wszystkich we wsi zeby na pewno mieli zaliczony obowiazek uczestnictwa w tejze i nikt nie mial grzechu z racji zaniechania. Tylko czemu w poniedzialek?? Skodusie zostawiamy na skraju wsi. Na wyspe prowadzi dobra droga ale jest zakaz wjazdu. Kapiemy sie w starorzeczu Bugu przy moscie.





W okolicy wieczorem kreci sie sporo ludzi- rybacy, spacerowicze, prezentujace swe wdzieki nastolatki i jakas baba z namolnymi śliniacymi sie psami, ktora nie potrafi zrozumiec ze nie kazdy jest zachwycony jak ma umoczone spodnie od pyska jej pupilkow. Nasze miejsce na nocleg jest cudne! Mamy tylko obawy ze moze dojsc do jakiegos spiecia z pogranicznikami. Bug jest tu rzeka graniczna, my jestesmy na wyspie. To ze bedziemy miec odwiedziny nie ulega watpliwosci. Mamy tylko ogromna nadzieje ze nas nie przegonia o jakiejs glupiej godzinie w srodku nocy. Wieczorem, gdy powoli okolica chowa sie w mroku, pojawiaja sie swiatla patrolujacego teren auta. Wizyte skladaja nam dwaj pogranicznicy, z geb wygladajacy jakby wczoraj skonczyli gimnazjum. Pytaja czy ten zielony samochod na obcych blachach stojacy przed mostem jest nasz… Gdy potwierdzamy slychac takie “uffff”- nie bedzie trzeba przeczesywac po ciemku okolicznych chaszczy w poszukiwaniu jego tajemniczych wlascicieli ktorzy byc moze przyjechali z drugiego konca Polski w celu przemytu albo klusownictwa. Mam wrazenie ze humor chlopaczkom zaraz sie poprawia. Mowia wprawdzie ze nasz pobyt w tym miejscu trzeba bylo zglosic na straznicy, ale skoro o tym nie wiedzielismy to trudno- oni zglosza to za nas. Spisuja dokumenty i kilka razy niesmialo sugeruja ze moze bysmy sie przeniesli na biwak w okolice samochodu, rozbili namiot po tamtej stronie mostu? Plan takowy nam sie nie usmiecha, mowimy ze przespimy w wiacie do rana i jutro sie stad zwiniemy. Chlopaki ogolnie sa mile, pozwalaja nam zostac. Przestrzegaja tylko zeby noca nie palic ogniska i nie uzywac zbyt mocno swiecacych latarek by nie sciagac wzroku sluzb zza granicy. Fajnie ze przyjechali wieczorem a nie jak to zwykle maja w zwyczaju o 3 czy 4 rano. Mam wprawdzie wrazenie ze dwukrotnie jeszcze w nocy patrol sie przewija pod wiata, moze maja takie trasy, moze sprawdzaja czy wciaz jestesmy tam gdzie nas zostawili. Plus taki ze nas nie budza. Noc jest bardzo jasna. Wstajac do kibelka nie musze wogole uzywac latarki. Problemem jest raczej ksiezyc zapodajacy w oczy jak latarnia- zeby usnac musze sobie zawiazac na gebie chustke. Na tutejszych łakach graja dwa rodzaje zab- zwykle, kumkajace i chyba kumaki wydajace z siebie takie teskne i smutne “uuuuuu”... O swicie pojawiaja sie cudne mgly, ktore od rzeki zmierzaja w nasza strone. Z minuty na minute mgla gestnieje. Wogole cala łaka otaczajaca wiate to jedna wielka poranna mgla!

A jak zza ukrainskich drzew wylazi slonce to juz robi sie calkiem nieziemsko! Wszystko jakby plonelo, plywalo, wirowalo. Wyglada nie jak realny swiat tylko jakis obraz malowany na lekkim haju!











Jejku! jak ludzie moga wolec sypiac po jakis agroturystykach, zamknieci w sterylnych, bezdusznych czterech scianach! wtedy wszystko to ich mija, przechodzi gdzies bokiem, ten zapach mokrego poranka, ta mgla osiadajaca rosą na wlosach, to poczucie ze budzaca sie do zycia przyroda otacza cie ze wszystkich stron i jestes jej czescia… O 6 znow nas budzi msza… Megafony rycza na caly regulator… Stopery do uszu troche pomagaja… Naprawde nie mam nic przeciwko tej formie aktywnosci, ale wszystko ma swoj czas i miejsce… Piesni pobozne niech zostana w koscielnych murach, a na łace wole zaby, swierszcze, ptaki i brzek owadow… Poza tym jest dla mnie w tym jakas gleboka profanacja ze ide kupe za krzak i chcac nie chcac musze akurat wtedy sluchac o przemianie chleba i wina… Lokalnego proboszcza powinni powiesic za noge na rynku…. Rozglosnia:

Kolo 9 w nasza strone sunie szkolna wycieczka- kilkunastu uczniow z nauczycielka. Wyraznie zmierzaja w strone wiaty ale na widok ze jest zasiedlona chyba sie pesza i pospiesznie oddalaja w strone zamku. Dzien jest upalny wiec znow kapiemy sie w Bugu. Miejscowy rybak pokrzykuje do nas z mostu ze tu nie wolno plywac z racji na scisla strefe nadgraniczna i on kiedys juz dostal mandat. Dziwne to troche bo ta odnoga Bugu ma oba polskie brzegi, a granica leci z drugiej strony wyspy.. Plywanie wiec ograniczamy do niezbednego minimum. Dzis ruszamy na poszukiwanie cerkiewek w przygranicznych wioskach. Najpierw zapodajemy do Dłuzniowa. Cerkiewka z fajnym malowidlem na drzwiach i starymi sprzetami z jej wyposazenia wystawionymi przed budynek.




Nieopodal stoi slawojka a ciekawskie cieleta zagladaja do srodka. Czy czlowiek powinien sie czuc podgladany jak siedzi na kiblu a cos rogatego gapi sie na niego okraglymi oczami? :) I zaraz przylazi drugie i trzecie?


Cerkiew stoi na skraju wsi, wsrod starych niezamieszkanych domostw


Chłopiatyn. Swiatynia o trzech bułeczkach, dom zarosly bluszczem, sklep i stacja benzynowa.





Na dechach cerkwi jakies stare napisy

Czarne chmury, potworna ducha i zaczyna sie blyskac. Zrywajacy sie raz po raz wiatr wznieca z pylu i lisci malutkie traby powietrzne. Jest tez mile podsklepie

gdzie chwile siedzimy obserwujac przedburzowa atmosfere i niepokoj ktory ona budzi wsrod ludzi. Nie pada jeszcze a wszyscy jakos zaraz szybciej biegaja. Jedziemy do Mycowa. To niewielka popegeerowska osada przy samej granicy. Szare bloki, wielkie pryzmy drewna , plytowe drogi i ogromna ilosc biegajacej wszedzie dzieciarni.



Zaczyna lac. Smiesznie padaja grube krople na piaszczysta wysuszona droge. Gdy kropla zrobi klap w piasek to zaraz sie podnosi w tym miejscu snop pylu i robi sie malutki lej. Parkujemy pod cerkwia i czekamy az przestanie padac. W skodusi siedziec jakos niedogodnie- albo robi sie potworna duchota, albo deszcz wlewa sie wodospadami jak odrobine choc odkrecic okno. Przenosimy sie na przycerkiewny zadaszony balkonik. Wyciagamy sie na podlodze z desek pachnacych stara bejca. Ozywczy wiaterek i monotonny stukot kropli powoduje ze usypiamy. Spimy chyba z pol godziny. Jak sie budzimy juz nie pada.




Jak wracamy juz w strone Chłopiatyna to widac przez pola nasza deszczowa cerkiewke

i…. jeszcze jedna, polozona troche dalej! W lesie, dobry kawalek za wsia sterczy z kepy drzew druga kopulka i jakby kawalek muru opuszczonego budynku.

Wracamy! Spod drewnianej cerkwi tuptamy w obranym kierunku. Niby nie lalo wcale dlugo a droga zrobila sie tak rozmoknieta, blotnista i sliska ze co chwile rozjezdzaja nam sie nogi i siadamy kuprem w mokra mazie.


Niektorym ten stan sie ogromnie podoba!

Ta czesc Mycowa to trzy domy. Jeden pusty, dwa zamieszkane.


I stodola staczajaca wyrownana walke z czlowiekiem. Ona sie bardzo chce zawalic, a ludzie tego nie chca. Poki co nie wiadomo kto wygra. Dzis jeszcze wygral zawziety czlowiek.

Cerkiew widac dokladnie z drogi, ale nie ma do niej zadnej sciezki a po drodze jest obsiane pole.


Obchodzimy zasiewy duzym łukiem. Wlazimy w podmokla łake gdzie kazdy krok daje znac o sobie donosnym mlasnieciem. Mam wrazenie ze kazde kolejne jest glosniejsze i dluzsze.




Trawa wokol jest wysoka i skapana w deszczu. Natychmiast i my robimy sie cali mokrzy az po czubek nosa. Sucha mam chyba tylko grzywke ale i tego pewna nie jestem. Udaje sie wypatrzyc ze pod cerkwia jest cmentarz i duza brama. Ale sciezki to tam nie ma. Na dodatek na naszej drodze pojawia sie oslizgly row z woda. Aby go obejsc musimy wejsc w uprawy. W koncu ociekajac woda i blotem doczlapujemy do bram dziwnego cmentarza. Groby sa stare i nowe. Najnowszy z 2008 roku. Sa tu kamienne pomniki, krzyze, Matki Boskie na cokolach. Sa anioly i postacie swidrujace w nas wylupiastymi oczami.






Sa groby opisane jakby odrecznie, jakby biurowymn korektorem.

Sa groby rodzinne opisane roznym alfabetem, gdzie wybitnie widac wplyw meza na zone.

Sama bryla kaplicy nie bylaby niczym dziwnym gdyby stala na Dolnym Slasku. Ot klasyczny wynik popoludniowej wycieczki pod Olawe. Ale tu? na wschodzie? Wielki budynek z pokruszonego betonu? Z przodu na zamurowanej piwnicy napisy ku czci jakiegos generala zmarlego przed wojna. Na bocznych scianach tez rozne odezwy. Wnetrze raczej ogolocone, ciezko oszacowac co moglo zawierac poczatkowo




Na calym cmentarzu kwiaty, znicze, wykoszona trawa, gola ziemia zasypana igliwiem. Tylko przy jednym grobie pelno łakowych kwiatkow.

Wszystko ladnie pieknie- tylko jak ci ludzie przyniesli tu te kwiaty i znicze? Po pas w uprawie, brodzac w bagnistej łace i skaczac przez poltorametrowy row z woda? Wracamy.. Droga do Mycowa podazaja tez dwaj rowerzysci. Nie probuja juz jechac, prowadza swoje rowery. Ublocone i ociekajace woda poduchy na tylkach swiadcza ze dzielnie walczyli jeszcze calkiem niedawno. Rowery czasem sciagaja ich w strone rowow, a czasem tylko dzieki podparciu na nich utrzymuja rownowage idac. Od czasu do czasu dolatuja do naszych uszu zduszone przeklenstwa. Przy skodusi bierzemy kapiel w wodzie mineralnej a ciezkie od mazi ciuchy upychamy do workow. I tak sie zastanawiamy na ktorym etapie zalegna nam sie w milym autku zaby albo nawet ryby. Kawalek za Mycowem znow wieza pseudowidokowa, ociekajaca wyrzuconymi pieniedzmi. Widok z gory taki jak z ziemi i lunety jak teleskopy czekajace na lokalnych zlomiarzy. Lakomy kąsek. Jednej juz nie ma. Jak to ladnie unia wplywa na “poprawe bytu okolicznej ludnosci”. Pewnie jakis żulik po spieniezeniu lunety wzniosl za swego dobroczynce toast jakas lokalna “Sperma szatana” lub “Czarem Tesciowej”. Jest tez miejsce grilowe i zapis w regulaminie i zakazie palenia “otwartego ognia”.



Na obrzezach Chlopiatyna ide wyplukac w stawie trampki. Pisze tam na tabliczce ze nie wolno sie kapac. Nic natomiast nie pisze o praniu ubloconych butow. Zatem milo miec swiadomosc ze zadnego zakazu wyjatkowo tym razem nie zlamalam :) Buty po calej operacji sa trzy razy lzejsze ale odkrywam ze w czasie wycieczki prawie totalnie sie rozlazly. No zobaczymy co zostanie z nich po wysuszeniu.. Kolejna odwiedzona wioska to Budynin. Cerkiewka stoi gdzie stala, podejsc sie nie bardzo da bo wlasnie ukladaja przed nia chodnik.

W Budyninie oprocz cerkwi bardzo chce znalezc pewne miejsce. Naprzeciw swiatyni utopionej w cienistych drzewach byla stara szkola. Siedzielismy tu kiedys z rodzicami na nadgryzionych zebem czasu schodkach, popijalismy chlodne mleko zagryzajac drozdzowkami. Wokol teren porastaly krzaki o pachnacych tajemniczo kwiatach. Cienisty szkolny ogrod byl pelen brzeczenia owadow, a przez liscie przenikaly promienie slonca. Upalne letnie popoludnie. Gdzies nieopodal musialo byc jakies bajorko, bo dochodzily do nas pluski i kwiki kapiacych sie dzieci. Dzwiek bardzo charakterystyczny, inny zupelnie niz dzieciarnia dokazujaca na podworku, bo jakis taki bulgoczacy. Jakis taki spokoj i odpoczynek emanowal z kazdego kawalka tego przycerkiewnego zaulka, z kazdej trawki kielkujacej na przyszkolnym chodniku. Urokliwy kawalek czasoprzestrzeni. Wyryty w pamieci widok, smak, zapach i dzwieki. Byl rok 2002….

Niestety udalo mi sie namierzyc to miejsce... Nie wiem czy natychmiast uciekac czy stac i sie rozplakac… Nie ma pachnacych krzakow, nie ma drzew, nie ma zaroslych schodow na ktorych mozna w spokoju usiasc.. Trawa i chwasty wydarte do golej ziemi. Jest za to beton i swiezy lakier. Kolejny kawalek terenu przerobiony na swiat z klockow Lego. Rowny pod linijke, sterylny i bezduszny.

Obiecuje sobie nie wracac juz nigdy do miejsc w ktorych bylam dawniej. Przynajmniej nie w Polsce. Konfrontacja przeszlosci z terazniejszoscia zwykle bywa zbyt bolesna. Szybka zmiana planow- juz jutro wjezdzamy na Ukraine. Po drodze jeszcze jest Korczmin. Cerkiewka jest mila, jakas taka szczupla i wysoka, w stosunku do malej podstawy.


Przed nia ciekawy krzyz opisany tekstem dwujezycznym.


Jest tez uroczy oltarzyk, ktory chyba pozostal po niedawnych majowkach. Fajnie by sie bylo tu znalezc akurat w momencie jak miejscowe babuszki zbieraja sie tu na wieczorne spiewy.

Za Korczminem jest jeszcze przydrozny stary cmentarz.


Wracajac troche pobładzilismy- ale nie przypuszczalam ze az tak nas zdryfowalo!

W Hrubieszowie popelniamy bład bo nie idziemy do tej milej knajpy co wczoraj, tylko do innej. Nadeta kelnerka obrzuca nas pogardliwym spojrzeniem gdy pytamy o sos czosnkowy do pizzy. Mowi z wyzszosca ze to prawdziwie wloska pizza wiec moze dac tylko oliwe lub sos pomidorowy. Bo to najbardziej ekskluzywna pizzeria w okolicy i najbardziej wloski placek na talerzu jak Hrubieszow dlugi i szeroki. I inaczej widac danie zostaloby skalane na wieki. Nie chce sie nam wdawac w dyskusje z glupia baba. Ech… Smiac mi sie tylko chce.. gdyby tylko zobaczyla jak piore w kiblu ciuchy ublocone w mycowskich rowach to by sie zaraz zadusila swoja elitarnoscia albo zeszla na serce ;) Kolo Natalina stajemy na nocleg na lesnym parkingu. Wieczorem przyjezdza bus z chlopakami z Legnicy. Tez planuja tu spac. Chwile rozmawiamy przez ciemnosc, w koncu my prawie sasiedzi! Chlopaki pija piwko, graja w gry na komorkach, puszczaja sobie jakies piosenki- zawsze rownoczesnie i kazdy inna. My chwile palimy ognicho, ale tez wczesnie ukladamy sie spac. Jak wstajemy to Legniczan juz nie ma. Za to co chwile zatrzymuja sie kolejne auta ktore zwabia tojtoj. Nie wiem jak ludzie moga wolec obsrany do granic mozliwosci tojek niz sympatyczny las rozciagajacy sie ze wszystkich stron! Jemy sniadanie na zasypanych igliwiem ławach, rozwieszam pranie i buty.


W jednym trampku bagno wygryzlo dziure na pol piety. 5 minut marszu i but zasysa pol kilo piachu. Dla odmiany sandalki suszone na tylnej szybie rozkleily sie i skurczyly o polowe. Ogolnie wiec mowiac zostalam bez butow. W Dorohusku probuje wiec jakowes nabyc, ale dominuja klapki na obcasie, zlocone baletki, albo adidasy w kolorach markerow zakreslaczy za 150 zl.

Odkrywamy tez ze nie mamy zielonej karty- nasza bałkanska skonczyla sie tydzien temu… Szukanie butow schodzi wiec na dalszy plan. Bez butow na Ukraine wjedziemy, bez zielonej karty nie… Lokalsi nas strasza ze na przejsciu nie kupimy i musimy jechac do Chełma. Na szczescie mijaja sie z prawda- w przygranicznych baraczkach mozna pozyskac czego dusza zapragnie. Przed nami Ukraina :) ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------ --Wszystko co dobre kiedys sie konczy, wiec i nasz pobyt na Polesiu... Ladujemy znow na Lubelszczyznie pogodnym czerwcowym wieczorem. Gdzies trzeba spac wiec suniemy szukac wiat kolo Włodawy. Po drodze w Świerżach zmarzniete drzewo w sweterku i milo przystrojone okna biblioteki. Ja tez chce taki sweterek!



Na nocleg zatrzymujemy sie miedzy Sobiborem a Żlobkiem

Na kolacje pozeramy najladniejsza z naszych przemyconych ryb! I to byl dobry pomysl! Pozostale dwie nie dojechaly na impreze na Kantynie- zepsuly sie.. Uwielbiam upaly ale widac wszystko ma swoje wady...

Rano odkrywamy ze w okolicach Okuninki powstalo kilka niesamowicie wypasnych wiat! przestronne, z kominkami, szkoda tylko ze nie maja pieterka do spania, wrecz by sie prosilo takie dorobic pod dachem!


Jako ze przywyklismy na Szackich Jeziorach do codziennych kilkakrotnych kapieli, to i dzisiaj szukamy jakiegos jeziorka! Pierwsza kapiel- Okuninka! Udaje sie znalezc fajna dzika plaze z pomostami jakie lubie najbardziej! Rdza mech i szuwary! Tak... tu by mozna siedziec caly dzien!






Ale jechac dalej trzeba... Po drodze aby nie bylo zbyt nudno koniecznie prom! Na Wisle: Kępa Gostecka- Solec. Akurat jak podjezdzamy to prom odbija od brzegu! Pol godziny czekania. Ale jest czas rozejrzec sie i nacieszyc okolica nadrzeczna.


Drogi przypromowe




Rozlewiska,wysepki, zatoczki




Minusem tego plywadla byla cena- 15 zl - takiego zdzierstwa jeszcze na polskich rzekach nie spotkalam wczesniej! Poki co takie znaki spotykalam na drogach- nie wiem czy tu dotyczy topielcow czy aut spadajacych z promu? ;)

Wieczorem kolejna kapiel- jezioro Chańcza kolo Życin, wsrod zapadajacego zmroku i chcacych nas zjesc zywcem gzow...



Kolejnego poranka wlazimy do najwiekszego bajora z jakim poki co mialam do czynienia- Dzierżno Małe. W bagno zapadamy sie powyzej kolan... Plywanie nie trwa dlugo- woda jak zupa i jakas taka nie bardzo.

To juz chyba nasza Odra przy domy przyjemniejsza by byla. Jedziemy wiec szybko do Pławnowic i tam wskakujemy do jeziora sie przeplukac coby nas nic nie oblazlo! Dzien robi sie coraz bardziej duszny, co miedzy Brzegiem a Strzelinem skutkuje gwaltownymi burzami. Klimaty na drodze sa takie:




A potem to juz tylko Kantyna- skoki, ogniska i chlodne wody kamieniolomu.... Ale to juz zupelnie inna historia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz