bubabar

wtorek, 24 października 2023

Cz.1 (2023) - Czechy, Janske Koupele

Na pierwszy dłuższy postój na naszej czerwcowej drodze na południe zatrzymujemy się w Czechach, na terenach dawnego uzdrowiska Janske Koupele. Obecność leczniczych źródeł wyczajono tu już w XVII wieku. Początkowo ponoć wodę beczkowano i wywożono do zamków jakiś okolicznych możnowładców. Pełnowymiarowy kurort powstał dopiero w wieku XIX. Kuracjusze korzystali z trzech źródeł. Teren zmieniał właściecieli, dobudowywano nowe budynki. W lepszej lub gorszej formie przetrwał obie wojny światowe i nacjonalizację za czasów Czechosłowacji - utworzono tu wtedy sanatorium dla dzieci. Problemy zaczęły się w latach 90 tych. Jak to często bywało - były to spory własnościowe, niezgodności prawne, nieopłacalność dla nowych gospodarzy. Ostatecznie uzdrowisko zostało opuszczone w 1994 roku i od tego czasu stopniowo popada w ruinę. Obiło mi się o uszy, że teren wciąż ma swoich właścicieli i ponoć trwają jakieś przepychanki o usunięcie poszczególnych budynków z listy zabytków.
Na chwilę obecną jest to spory obszar pełen pokruszonego asfaltu, malowniczej, bujnej roślinności i sporych, mocno rozpiżdżonych ruin. Miłośnicy dobrze zachowanych wnętrz i artefaktów z dawnych epok raczej nie mają tu czego szukać. Ci, którzy po prostu lubią atmosferę zapomnienia, rozpadu, melancholii i pożerania przez przyrodę ludzkich wytworów - będą zachwyceni!

Już przy głównej, przelotowej drodze, która przecina miejscowość, stoi masa opuszczonych budynków. Jeden jest spory, taka dwupiętrowa kamienica.


Początkowo stawiamy busia po prostu na poboczu drogi, ale widząc nad sobą te balkoniki dochodzimy do wniosku, że to nie był najszczęśliwszy pomysł i może jednak go przestawimy? ;)


Balkony są bardzo malownicze, zwłaszcza te, które zaczęły już porastać drzewka. Ale jednak wolę ich nie mieć bezpośrednio nad głową ;)


Resztki ściennych płaskorzeźb, sugerujących lecznicze klimaty.


Do wnętrza budynku wchodzi się przez takowy łukowaty ganeczek.


A w środku kryje się basen! I dupa kota!



Dach mają już mocno przewiewny...


Gdzieniegdzie zachował się stary, niemiecki napis.


Nie wiem czy inni też tak mają, ale ja będąc w miejscu, gdzie jest tyle ruin - dostaję jakiegoś małpiego rozumu. Nie wiem w którą stronę mam najpierw biegnąć, który budynek zwiedzać. Jakbym się podświadomie bała, że nie zdąże, że ktoś mnie stąd wygoni. Jak głodny pies, któremu się rzuci za dużo żarcia i połyka wszystko w całości z łapczywości.

Wbijamy wgłąb osady. Droga z nadgryzionego asfaltu wije się pod górę. Horyzont zaczyna się chmurzyć.


Alejki rozchodzą się na wszystkie strony i wiją przy opuszczonych budynkach. Ich pobocza porastają cudne, kwitnące krzewy. Napewno są wśród nich bzy i rododendrony, nazw innych gatunków niestety nie kojarzę. Zapach jest tak intensywny, że aż się momentami w głowie kręci. Przelatujące co chwilę niewielkie deszczyki dodają kwiatom aromatu świeżości. Początek czerwca to zdecydowanie dobry czas na odwiedzenie tego miejsca!











Największe zgrupowanie pachnących krzewów jest w okolicach drewnianej altanki o szpiczatym daszku. Większość ogrodów botanicznych to się może schować!




I czemu tak nie mogą wyglądać miejskie parki??? Czemu tak nie mogą wyglądać ogrody zamieszkanych domów?? Ludzie powiedzą: "bo to dodatkowa robota, bo to koszty, bo nie ma komu dbać". Tu właśnie od 30 lat nikt o to nie dba - nie inwestuje, nie przycina, nie podlewa, nie karczuje. Raz posadzić i spokój. A przyroda poradzi sobie świetnie sama.

Kwiaty naziemne też są niczego sobie! Też chyba same się nie wysiały i są pozostałością dawnych, kurortowych ogrodów.



A tu już bardziej zwykła roślinność, bujnie porastająca miejsca opuszczone. Wczesnym latem wszędzie zieleń jest tak cudna, że człowiek by to wąchał, tarzał się w tym i pasł jak krowa :)




Wchodzimy do jednego z większych budynków. Czuć tu rozmach i przestrzeń!



Strażnik karnisza? ;)


Okienka do wielkiej sali.




Trzeba przyznać, że stopień rozpierduchy jest całkiem solidny. Trzeba mocno patrzeć pod nogi.



Alternatywa dla tych, co nie lubią wchodzić przez okna czy drzwi ;)


Zaciekawiło mnie to coś na pierwszym planie. Ten placyk ze studzienkami. Czy jest to pozostałość po jakimś budynku, który już nie istnieje? Ot - omszały taras z licznymi pułapkami.


Zupełnie jak jeden z dolnośląslich pałaców.


Z tym poniżej (w Dobroszowie) bardzo mi się skojarzył!


Zaglądamy też z innych stron



Fragmenty wnętrz wyglądają jakby kiedyś były kaplicą??



A tu dla odmiany poczułam się jak wędrując przez bytomskie podwórka.


Sporo budynków było tu drewnianych, o skośnych dachach i willowych kształtach.





Nieliczne artefakty minionych dziejów napotkane na terenie kurortu.


A tu mamy wytwory artystyczne zdecydowanie bardziej współczesne.


Albo takie, o których wieku ciężko domniemywać ;)



Idziemy też w stronę rzeki, gdzie szumi taki podłużny wodospadzik.


W tych rejonach występują bardzo duże i płaskie żaby!


Miejsacmi tylko stare latarnie przypominają o dawnej zabudowie.



Potok przekraczają mostki.




Niektóre połączone z jakimś zespołem urządzeń hydrotechnicznych.




Ścieżka nosząca ślady chodnika wspina się na jedno ze wzgórz.


Na górce napotykamy jeszcze dwa budynki o architekturze zbliżonej do reszty uzdrowiska. Oczywiście też opuszczone, ale dla odmiany zamknięte.



Lolka coś zeżarło...


Mały domeczek całkowicie wkomponował się w otaczającą przyrodę. Stał się już integralnym fragmentem starego drzewa i wyrastającego z niego krzaku.



Na skraju miejscowości, w pewnym oddaleniu od pozostałych ruin, stoi spory budynek o przemysłowym charakterze. Jakby jakieś odwierty? albo przepompowania?









Na terenach opuszczonej osady kilkukrotnie napotykamy auta bez blach. Przyjechał jakiś koleś, wysrał psa i pojechał. Potem kręci się parka. Również bez rejestracji na aucie. Wzieli ogromny aparat ze statywem i poszli spacerować na kilka godzin.


Na granicy zmierzchu pojawiają się jeszcze dwa terenowe auta, które wbijają wyżej między budynki i długo słyszymy jak wyją silnikami - one również ani z przodu ani z tyłu blach nie miały. Przez pół dnia tylko te 4 auta tu widzieliśmy (nie licząc kursowych autobusów czy tych, które przejeżdżały bez zatrzymania). Ki diabeł?? Taka lokalna moda? Albo będąc tu trzeba się ukrywać? A może kradną blachy - jak u nas w Jelczu nad stawem? I jak odejdziemy na chwilę od busia - to on również wpasuje się w miejscowe klimaty?? A bez blach to nas raczej nie puszczą przez kolejne granice... Trochę się nakręcamy i co chwilę zaglądamy w rejon busia, czy jeszcze stoi i wszystko jest w komplecie ;)

Pojawiają się też przypuszczenia, że solidna zlewa nas jednak dzisiaj nie ominie... Zupełnie nie wiem skąd takie domysły, ale jakoś owo wrażenie nie chce nas opuścić ;)



Szukamy budynku małego, przytulnego, w miarę dobrze zachowanego. Coby w razie wichrów i wodospadu wody nie postanowił się nam zawalić na łeb. Jeden szczególnie przypada nam do gustu.



Na pierwszy rzut oka wygląda jak kapliczka, acz po bliższych oględzinach dochodzimy do tego, że chyba był pijalnią leczniczych wód.


Malowidła na wewnętrznych ścianach.



Zdążyliśmy w ostatniej chwili! Opad jest dosyć intensywny i dach nie we wszystkich miejscach daje radę mu się oprzeć. Kilkakrotnie przenosimy naszą "ławeczkę" w bardziej dogodne (tzn. suche) miejsce.



Krótki rozbłysk słońca między dwoma nawałnicami pozwala na zabawę z żabami na kałużastej alejce.



Część żab trafia do hodowli.




Inne stworzenia, które napotkaliśmy wśród zabudowy dawnego kurortu.




Chwila słońca pozwala wyskoczyć do budyneczku na końcu drogi.




Jak nic coś tu kiedyś bulgotało ku uciesze kuracjuszy!


Kolejna porcja granatowych chmur zawisa nad czeskim kurortem na dobre kilka godzin. Okrutną zlewę trójka wędrowców przeczekuje w miejscu już dobrze znanym i lubianym - w dawnej pijalni. Mamy przeuroczy piknik z akompaniamentem grzmotów, o smaku wina z dzikiego bzu, jajek na twardo i kiełbasek z dzika. Na dobre rozpoczęcie naszej wyprawy! Pierwszy dzień i już połowa ciuchów jest mokra! A na nogach obuwie podstawowe - czyli gumiaki! ;)




Śpimy w busiu, zaparkowanym w bocznej uliczce. W nocy dwukrotnie budzą nas reflektory i dźwięk silników. Jakieś ekipy zawijają tu o 1 i 3 w nocy. Nie wiem czemu bardziej od ruin interesuje ich zawartość busia. Świecą więc latarkami pod nasze firanki: "K... nic nie widać!" Nie wiem co chcieli zobaczyć i jakie były ich oczekiwania. Jak to wspaniale spotkać za granicą rodaków! (ci byli z Nysy)

Drugą ekipę (z Górnego Śląska) przywozi jakiś koleś dużym busem. Wyglądają na grupę zorganizowaną. Koleś chyba był tu wcześniej i coś schował w ruinach. Teraz chce, żeby ekipa z nim poszła - z nadzieją, że wspólnie to znajdą. Nie da się jednak przekonać dziewcząt, aby zanurkowały w ziejące mrokiem otwory. Dziewczęta piszczą okrutnie, wpadają na busia, ale do ruin za cholerę nie wlezą. Może warto by mieć na taką okazję maskę wampira i nagle wyskoczyć z wyciem??

Ciekawe, że takie ciche i spokojne za dnia miejsce - w nocy ukazuje swe zupełnie inne oblicze. O poranku znów jesteśmy sami. Tylko ptaki, rechoczące stada żab i roje komarów...



cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz