bubabar

niedziela, 15 października 2023

Kleszcze na bengajach czyli Roztocze Południowe (2023) cz.4 (Prusie, Werchrata, Nowiny Horynieckie)

Stop dowozi nas do wioski Prusie. Odwiedzamy cerkiew siedzącą w rzepaku.



W Prusiu (Prusiach?) byłam już około 20 lat temu. Jak widać cerkiew mało się zmieniła - nieco ściemniała. Tak się prezentowała w roku 2001 (albo 2002?)


Wyłazimy na dzwonnicę.


Można tu napotkać różne dziwne stworzenia - to chyba jakiś lokalny endemit, bytujący w starych dzwonnicach.


Tutejsza ludność jest (a raczej była) bardzo hojna! Taki dzwoneczek to chyba trochę musi kosztować!


Przy cerkwi są też wyeksponowane dwie podobizny papieża. Obie o dość szczególnych walorach artystycznych. Na jednej wygląda zupełnie jak górnik z Donbasu ;) Wiele razy tam spotykaliśmy podobne płaskorzeźby. Jedynie lampki karbidowej mu na bereciku brakuje!


Na drugim wygląda nieco jak ofiara przemocy domowej. Oko podbite jest ewidentnie. Poza tym ten rodzaj rzeźb (typu kadłubek) zawsze jest dla mnie nieco przerażający.


W okolicy przewija się też mały chłopiec, informując nas, że za jakiś czas będzie można zajrzeć do wnętrza cerkwi. Nie czekamy jednak na otwarcie, a to wszystko za sprawą kierowcy, który nas tu podwoził. Powiedział, że w Werchracie jest sklep, ale otwarty tylko do 14. Postanawiamy więc spróbować dotrzeć tam i na cienistym podsklepiu poczekać na resztę ekipy.

Reszta ekipy załapała się na zwiedzanie cerkwi. Cztery poniższe zdjęcia są autorstwa Szymona.


Można tu napotkać nietypowe obrazy. Na jednym mamy Maryję na łożu z baldachimem, dwie kobity myją Jezuska, a trzecia coś podgrzewa w kominku.


Na drugim obrazie są scenki chyba z sądu ostatecznego. Zmarli sami wyłażą z ziemi lub są wyciągani z trumny przez anioły bądź diabły. Nie jest wprost pokazane dokąd anioły zabierają pozyskanych towarzyszy - z diabłami wątpliwości nie ma. Spora grupka smaży się już w ognisku, acz ich twarze wykazują duża dozę obojętności na zaistniałą sytuację.



Na obrzeżach Werchraty spotykamy dziwne miasteczko wagonowe. Nie mam pojęcia dla kogo miało być przeznaczone. Czy to hotel robotniczy albo ośrodek dla uchodźców? A może osiedle dacz czy domki na wynajem dla turystów? Jedno co jest pewne - na chwilę obecną to coś nie jest zamieszkane.


W Werchracie sadowimy sie pod sklepem "U Basi".




Na raty zwiedzamy najbliższe okolice. Zaraz naprzeciw stoi duża, murowana cerkiew. Tu czas się zatrzymał.

Werchrata 2002


Werchrata 2023


I co ciekawe - obecnie jest otwarta (wtedy chyba była zamknięta). Można zajrzeć od spodu do wielkiej kopuły.


A nawet wejść na balkonik, ktorym się wędruje dookoła budynku.



Takie schodki to zawsze prowadzą w ciekawe miejsca.


Mają tam składzik różnych szopek i świętych obrazów. Być może potrzebnych przy okazji konkretnych świąt.



Niektóre posągi są w znacznym stadium zdekompletowania, np. anioł nożycoręki. Jest w nim coś z lekka upiornego. Przy chodzeniu wywołujemy drgania podłogi, a one przenoszą się na aniołka, który kiwa głową i porusza drucianą ręką. A co będzie jak on tą głowę odwróci i spojrzy mi prosto w oczy?


Najbardziej podobają mi się miniaturowe cerkwie czy kościółki.



Lokalny przystanek ma siedziska pozyskane zapewne z jakiegoś kina.



Bocian elektryczny.


Okazuje się jednak, że nie ma tu co czekać na resztę, bo oni zdecydowali się iść inną drogą i ominąć Werchratę. Podjeżdżamy więc w okolice cmentarza w przysiółku Dziewięcierz - Moczary. Tam ostatecznie ma być punkt zborny.

Tutejszy cmentarz zajmuje dosyć duży obszar. Przestronne, słoneczne łąki pokrywają bezładnie rozrzucone krzyże, malowniczo chylące się we wszystkich kierunkach. Ktoś tu wyraźnie jednak bywa i opiekuje się tym miejscem i np. kosi czasem trawę (albo coś wypasa ;)





Oprócz cmentarza są tu różne ruiny np. pozostałości cerkwi. Początkowo cerkwiska szukamy gdzieś w krzakach, w chaszczu po szyję i wyżej. Są tam jakieś góreczki, wykroty i rozpadliny, ale czy któreś było kiedyś miejscem religijnego kultu to nigdy nie rozkminimy. Potem znajdujemy bardziej spektakularne zgromadzenia starych kamieni na tyłach cmentarza. Coś jakby mury, bramy, wejścia do podziemi.







Największa atrakcja tej okolicy okazuje się być ukryta kawałek za cmentarzem, wśród bagien, prawie przy samej granicy. Nie powiem - klimacik jest, nawet w sam środek pięknego, słonecznego dnia. Prowadzi tam nikła ścieżynka wijąca się pomiędzy oparzeliskami. Jeżeli gdzieś występują utopce albo bagienne potwory - to zdecydowanie właśnie tutaj. Przynajmniej ja, będąc kimś takim, chciałabym się tu przeprowadzić :P Część trasy jest wyłożona zbutwiałymi pniakami - coś jakby dawne mostki?






Ścieżynka meandruje, kluczy aż w końcu mi się gubi. A poszukiwanego obiektu ni widu ni słychu. Ciekawe czy pierwsza ja znajdę co szukam czy pogranicznicy znajdą mnie? Granica ponoć jest blisko, a ja idę i idę - dokładnie w tamtą stronę. W końcu ukazuje się mym oczom upragniona kapliczka.


Miejsce jest zwane "kapliczką na bagnach", "kapliczką na wodzie" lub "kapliczką z basenem". Faktycznie od innych obiektów tego typu różni ją obecność bajorka pokrytego zielonym kożuchem. Oczyma wyobraźni już widzę zapadający zmierzch, podnoszące się znad bagien mgły i taką szponiastą rękę wynurzającą się spomiędzy tej rzęsy. Basenik zasilają źródła i prawdopodobnie służył wiernym wschodnich obrządków podczas święta Jordanu, gdy nabiera się do kubełków świętą wodę, zabiera ją do chałupy, a niektórzy dokonują bardziej kompleksowych ablucji na miejscu.


Krzyż stojący w środku bardzo przypomina te na pobliskim cmentarzu. Ciekawe czy ktoś kompleksowo takie robił dla wszystkich miejsc czy może któryś cmentarny pomnik "dostał nóżek" i wybrał pustelnicze życie z dala swoich pobratymców?


Pozostała część ekipy zwiedzając okolice cmentarza widziała chyba dwie (albo 3) fotopułapki porozwieszane na drzewach. Ciekawe czy straż graniczna tak poluje na nielegalnych imigrantów ze wschodu, ktoś podgląda zwierzęta albo chce sfilmować utopce wyłaniające się z bagien? Ja żadnej nie zauważyłam, więc być może jestem bohaterką jakiegoś filmiku. Mam nadzieję, że nie w kibelku ;)

(zdjęcie zrobione przez Szymona)

Pozwiedzalim, zebralim się do kupy - czas ruszać dalej. Porzucamy bagna na granicy na rzecz błota na drogach meandrujących polami :)




Rozważamy czy do Nowin iść drogą czy szlakiem. Pamiętam, że nie było zgodności w ekipie na ten temat. I nie wiem na czym stanęło. Ale wszystko na to wskazuje, że ostatecznie podjęliśmy właściwą decyzję. Bo znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Na skrzyżowaniu spod nóg czmycha nam ogromna sowa - widać to na dobrą wróżbę! Chwilę później zatrzymuje się nam stop! I bierze nas na pakę!!!! Może to głupio zabrzmi i dla kogoś będzie śmieszne, ale to było jedno z moich największych marzeń odnośnie tych przygranicznych wyjazdów! Ostatni raz tak jechaliśmy 12 lat temu na Podlasiu, na pierwszej przygranicznej wycieczce. Najpierw na pace wywrotki jadącej po piasek do żwirowni, potem na wozie z sianem za traktorem.

Dublany 2011

Mostowlany 2011

A potem przez kolejnych kilkanaście lat jakoś się nie złożyło, niezależnie czy wędrowaliśmy na północ czy południe... I teraz, nagle, dziś, na wąskich drogach wijących się przez lasy w rejonach Nowin Horynieckich, znów otwiera się przed nami taka możliwość!

Pośpiesznie wsiadamy! Coby się kierowca nie rozmyślił!


Suniemy z wiatrem we włosach, piachem chrzęszczącym w zębach, podskakując na wybojach! Jak gdzieś hen daleko, przez zakarpackie doliny czy kaukaskie przełęcze! I to u nas, w Polsce! I to nie sen! :)





Mijamy utopione w zieleni drewniane domostwa, płowe pola i nawet jakby cykady odzywały się wśród traw??





No i płytówka! Płytówka ZAWSZE prowadzi w ciekawe miejsca i ku przygodzie!


Mijamy malutką cerkiew w Słotwinie - kolejnym przysiółku Dziewięcierza.



W Słotwinie mamy też okazję dłuższej rozmowy z przemiłymi ludźmi, którzy prowadzą tu agroturystykę. Niedawno ją założyli. Miejsce na uboczu, ustronne, wokół rozległe łąki i sosnowe lasy. Teren ziejący spokojem i sielanką. Jak ktoś jest miłośnikiem tego rodzaju noclegów - to miejsce zdaje się być idealne!



Jeśli ktoś by się wybierał - pozdrówcie gospodarzy od ekipy z wietrznego stopa! :) Może pamiętają jeszcze wesołą bandę z przerośniętymi plecakami!

Dowiadujemy się, że Dziewięcierz miał kiedyś 9 przysiółków. Teraz część z nich jest już na Ukrainie, ale wciąż jest miejscowością dosyć rozwleczoną.

Wszystko co dobre kiedyś się kończy, tak i nasza przejażdżka. Znów trzeba ładować wory na plecy i tuptać o własnych siłach... Ale jak widać po gębach - ociekają radością :) Brakuje tylko Krwawego. Szedł spory kawałek za nami i biedak się nie załapał.


Na powyższym zdjęciu widzimy ciekawy patent - ujęty na koszulce Piotrka. Uniwersalny słownik obrazkowy do porozumiewania się za granicą, gdzie ni cholery nie czaisz języka. Pokazujesz palcem co ci potrzeba. Nawet papier toaletowy tam ujęli - wiedzą co jest ważne w życiu prawdziwego podróżnika ;)

Mijamy też świątynię kultu słońca. Są tu dwa kamulce. Kamulce mają dziurki na wylot. Jakiś olbrzym mógłby sobie z nich zrobić wisiorek. Zorac Karer to nie jest, ale miejsce całkiem sympatyczne. Zawsze coś innego.



Wędrówka w ciepłych barwach zbliżającego się nieubłagalnie wieczoru.



Nowiny Horynieckie są tak samo klimatyczne jak kiedyś. Chyba jestem tu już czwarty raz i wciąż to miejsce zachwyca mnie tak samo. Cienisty wąwóz, drewniany kościółek i ciurkające źródełko o ponoć leczniczej wodzie. Miejsce z wyjątkową pozytywną energią! Wybitnie sprzyjającą wyciszeniu, zadumie i otwarciu umysłu na inne wymiary. Jak tylko będę mieć taką możliwość zawitam tu jeszcze nie raz!



Po lewej stronie widzimy jak to miejsce wyglądało w roku 2002. Z prawej - maj 2023 (zdjęcie Szymona). Kościółek był bardziej żółty, teraz poszło nieco w brązy. No i pojawiło się okrągłe okienko i ganeczek.



Wchodzę do kaplicy. Pachnie drewnem, zgasłymi świecami i świeżością górskiego potoku.


Jest pusto, dość ciemno i wszystkie odgłosy świata są gdzieś daleko stąd. Słychać tylko ciurkanie wody w omurowanej studni znajdującej się wewnątrz kaplicy.


Oprócz klasycznych obrazów wieszanych w kościołach - tutaj ze ścian patrzą na nas też malunki, przypominające o lokalnych wydarzeniach z dalekiej bądź bliższej przeszłości. Mamy tu wyobrażony sam początek historii tego miejsca czyli objawienie z XVII wieku, a na drugim - ściągające tu później tłumy pielgrzymów. Nie wiem z którego roku pochodzi obraz z prawej. Ale co ciekawe - na nim kaplica wygląda tak jak teraz a nie 20 lat temu. Ma ganek i okragłe okienko!


Przeglądamy też księgę wpisów. Ludzie wpisują tu intencje swoich modlitw, albo podziękowania jeśli jakieś zostały wysłuchane. O dziwo nie dominują prośby dotyczące kwestii zdrowotnych, acz głównie takie związane z walką z nałogami czy rozterki rodzin, których potomkowie porzucili wiarę i przywiązanie do spraw duchowych.

Rozbijamy się kawałek dalej, na pograniczu łąk i lasów. Miejsce jest suche, pachnące ziołami i igliwiem, osłonięte od przypadkowych oczu. Cieniste na tyle, że rano nas nie obudzi słońce o świcie. Po prostu ideał!



To ogromny plus, że kolejny nocleg spędzamy w pobliżu źródła i nie ma konieczności oszczędzania wody, którą trzeba dymać od sklepu. Można pić herbaty do woli! Zarówno z wieczora jak i z rana!

Wieczór mija nam przy ogniu i różnych ciekawych opowieściach, zarówno o przygodach w pracy jak i wyprawach do jaskiń czy sztolni.



Poranek wstaje ciepły i suchy! Ech... żeby to zawsze maj wyglądał tak wspaniale jak w tym roku!


Całą noc szczekała mi za namiotem sarna. Nawet próbowałam ją odstraszyć, tłukąc w namiot i szeleszcząc, ale niewiele sobie z tego robiła.

Zbieramy się w dalszą drogą.

(zdjęcie z aparatu Pudla)

I znów mijamy kaplicę nad źródełkiem. Jest więc okazja, aby uzupełnić zapasy wody, jak również umyć się i zrobić przepierki w pobliskim potoczku. Cieszę się ogromnie, że spaliśmy nieopodal i możemy dwukrotnie odwiedzić to miejsce :)

W ruch idą też mapy i rozkmina nad dalszym przebiegiem trasy wycieczki. Pudel decyduje się iść od razu do Horyńca. Plan reszty ekipy zakłada cofnąć się do Dziewięcierza i powęszyć w tamtejszych lasach za bunkrami.

A! I jeszcze nie wspominałam o jednej rzeczy. Rok temu, wędrując przez Mazury, jakoś tak wyszło, że sporo czasu spędziliśmy w miejscowości Wydminy. Jaka więc była moja radość, gdy w jednym z bytomskich lumpeksów znalazłam koszulkę z Wydmin! I jeszcze taką ładną - z czaplą i zarysem wydmińskich jezior:) Oczywiście wziełam ją na tegoroczny wyjazd! I skądinąd kolejna ciekawa sprawa - był to szmateks sprowadzający ponoć ciuchy ze Skandynawii. No ja wiem, że Mazury są na północy, jak wiem, że tam pizga - no ale bez jaj??? ;)




cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz