bubabar

wtorek, 10 października 2017

Armenia cz.25 (Sanahin)








Z Kobair do Alaverdi podjezdzamy z dwoma kolesiami, ktorzy całą droge sie kłócą i wyglada jakby zaraz mialo dojsc do rekoczynow. Złapanie stopa z Alaverdi “na góre” czyli do Sanahin graniczy chyba z cudem- bo jezdza same taksowki. Nawet jak ktos nie ma znaczku “taxi” to i tak chce opłaty. Nie duzej wprawdzie, wiec gdy piąty taki sie zatrzymuje to jedziemy. A jeszcze kilka lat temu bysmy wjechali kolejką linowa i by nie bylo problemu…

W Sanahin osiedlamy sie w hoteliku “Anna Maria”, ktory jest polozony na parterze zwyklego bloku mieszkalnego. Bardzo nam ta noclegownia przypada do gustu. W ogole to w ciekawy sposob szukalismy tego miejsca. Polecony nam zostal na jednej z internetowych grup, ale nie pamietali nazwy. Wydrukowalam sobie wiec jego zdjecie i pokazywalam je miejscowym. Radosci bylo co niemiara. -"Szukam hotelu", - "jakiego?", - "A tego" i ciagne wygniecioną kartke z kieszeni :)


Pokoik jest niewielki acz przytulny. W oknie mamy krate i sie zastanawiamy po kiego diabła. W nocy ktos jednak za nią szarpał wiec byc moze gospodarz wiedzial co robi ;)


Sciany korytarza zdobią obrazki ukazujace piekno swiata bez marnowania miejsca tzn gory, morze, tęcza, zachod slonca, motylki i jelen na rykowisku - wszystko naraz. Moim faworytem jest jednak bezkonkurencyjnie tygrys!


Obok hoteliku jest sklep i knajpka. Wszystkie trzy obiekty sa obslugiwane przez tą samą ekipe babeczek w srednim wieku. Zwykle nie trudno je znalezc bo okupują jeden z knajpianych stolikow raczac sie arbuzem, winogronami lub jakimis słodkosciami. Wokol zwieszają sie pergole winorosli co daje cieniste schronienie przed wszedobylskim upałem.


Sanahin to blokowisko z rozowego tufu, polozone na skraju wąwozu. Przechodzi ono plynnie w wieś o tej samej nazwie. Blokowisko sprawia wrazenie czesciowo opustoszałego. Czesc budynkow z wielkiej płyty nigdy nie zostala dokonczona, ulice sa jakby szersze niz sugeruje ilosc sunacych po nich aut. Kiedys bylo ponoc dzielnicą Alaverdi jako jego sypialnia. Ale to w czasach gdy huta miedzi działała prężnie i w calosci. Teraz wszystko tkwi w zawieszeniu i zyje jakby z rozpędu i z braku pomysłu na inna droge, jak zresztą w wiekszosci przemyslowych miast i miasteczek na wschodzie.


Lokalne klimaty okienno- balkonowe czyli pranie, druty i radosna anarchia budowlana :)


Spotykamy sporo płotów wykorzystujacych rozne niepotrzebne juz rzeczy- fragmenty samochodow, beczki, stare tablice informacyjne, ktore jako ogrodzenia dostaly swoja druga mlodosc. Kult wyrzucania jeszcze tu nie dotarł.


Pomysłowosc wielokrotnie nie zna granic- z czego np. jest zrobiony ten płot? To juz podpada pod kompozycje artystyczna! :)


Polski akcent tez sie znalazl! (reklama przelotow z dawnych lat: Erewan- Lwow- Warszawa)


Szkoda, ze juz nieczynna...


Idziemy do klasztorku, na ktory sklada sie chyba z 6 roznych budynkow. Klasztorek, podobnie jak pobliski Haghpat zostal zbudowany w X wieku. Z samego ksztaltu tez jest podobny, wiec sa podejrzenia, ze w budowie maczały palce te same majstry. Slowo "Sanahin" znaczy jednak "starszy niz inne" i co drugi miejscowy to podkresla jak zobaczy turyste. Ot chyba taki przejaw patriotyzmu lokalnego.


Cala przyklasztorna okolica jest pelna turystow z elitbusow. Zrobienie zdjecia tak, zeby nie uwiecznic rowniez jakis plecow czy wypiętego kupra, graniczy z cudem. Co ciekawe - sporo napotkanych tu turystow robi zdjecia wnetrz aparatami z teleobiektywem- spodziewałabym sie takiego sprzetu raczej u profesjonalnego ornitologa- łowcy dzikich ptakow na bagnach…

Zaglebiamy sie w ciemne, chlodne pomieszczenia z kolumnadą...


Matka Boska o lokalnej urodzie na tle gór? Moze ona naprawde byla Ormianką? (slyszelismy kilka razy takie rozwazania z ust miejscowych! ;) )


Płyty nagrobne wmurowane w podloge, acz juz nie takie malownicze i pelne charakterystycznych detali jak w Ardvi...


Typowa płaskorzezba lokalnych klasztorkow.


Podpisy scienne z 1944 roku.


Przyglada sie nam taki kolega.


Kilka starych kaplic jest tez na cmentarzu- az sam cmentarz jest chyba dosc nowy.


Dostrzegamy stad kosciolek na szczycie gory. Miejscowi mowia na niego “czasownia”.


Tuptamy do niego przez cała wies.


Po drodze mijamy zrodełko, obudowane czyms co poczatkowo bierzemy za kolejny kosciol.


Sam kosciolek na wzgorzu jest malutki, cos predzej jak kapliczka. Widac, ze miejscowi urzadzaju tu imprezy bo sa haki na barana! My nie mamy co powiesic, przytachalismy tylko piwo, coby je wychłeptac z fajnym widokiem.


Widac stad cale Sanahin. I nizej- lezace w rozpadlinie kanionu Alaverdi, z dominujaca nad wszystkim ogromna fabryką.


Rozwazamy tez gdzie jest Madan, do ktorego chcemy sie wybrac jutro. Wszystko wskazuje, ze Madanem jest ta osada na pomaranczowych skarpach, skąpana w kłebach dymu.


Pomnik wersja zadaszona. Samolot ustawiono przed muzeum Mikojana, ktorego historia zapamietała jako konstruktora MIG-ów


Potem idziemy sobie wzdluz krawedzi wawozu, przez spalona słoncem, rozprazona patelnie. Jakies cieki wodne tu jednak są wiec teren jest wykorzystywany jako pastwisko wszelakiej chudoby.


To sie nazywa “krowa industrialna” :) Ciekawe czy daje mleko pod napieciem :)


Stad mozna jeszcze dokladniej przypatrzec sie fabryce w Alaverdi. Robi ona wrazenie czesciowo opuszczonej, ale jednak dymi. Wprawdzie nie przez glowny komin- wszystkie wyziewy sa wyciagane jakims tasmociagiem na góre. Przygladamy sie z gory przyfabrycznym okolicom. Chyba nie rokują zbyt dobrze do zwiedzenia. Duza czesc jest otoczona plotami, za ktorymi kreca sie ludzie, stoi duzo maszyn, jakies sklady złomu. W Polsce bysmy pewnie probowali gdzies tam wbijac boczkiem, ale w obcym kraju mam zawsze pewne obawy przed nieproszonym włażeniem na teren wyraznie czynnych zakladow. Siedze wiec na zboczu skarpy i klnę na czym swiat stoi, ze mam ze sobą tylko zoom 16. Musze poszukac jakiegos małego aparatu z wiekszym przyblizeniem. Co z tego, ze mam taki z 60tką, ale jest klocek duzy, ciezki i nieporeczny, wiec przewaznie lezy w domu ;)


Mamy tez plan aby dojsc do twierdzy, ktora wypatrzylismy z gory, a jest to chyba Kajan Berd.


Obok jest tez fragment drugiej twierdzy, ale nie wiem jak sie nazywa.


Ale z naszej wycieczki nici. Dochodzimy do skrzyzowania wąwozow i konczymy wedrowke na kolejnej skarpie. Jeden z pasterzy uswiadamia nas, ze patrzymy na miejsce wyjatkowe- wąwoz rzeki Debed jest "ormianską depresją" bo jest polozony na wysokosci zaledwie 300 metrow.


Widac tez Haghpat z popularnym klasztorem- tez za wielką szczeliną... Ponoc da sie jakos obejsc pionowe skarpy i dotrzec piechotą do Haghpat, ale to chyba wycieczka i kluczenie na caly dzien.


Wedlug mojej mapy tu wszedzie jest blisko- Alaverdi, Sanahin, Hagpat- to dzieli po kilka km, ale w rzeczywistosci odleglosci sa duuuuzo wieksze bo do bezposredniego pokonywania tras trzeba by sie jeszcze nauczyc latac.. Tak sobie wymarzyłam w tym roku- miec na scianie plastyczną mape Armenii- taka jak kiedys czesto wisiały w schroniskach w polskich gorach. Ciekawe czy takie kiedys istniały?

Odwiedzamy tez nieczynna gorna stacje kolejki linowej. Nie sprawia to wrazenia obiektu w remoncie. Raczej czegos o czym ludzie zapomnieli na dobre. Drzwi pozabijane dechami, czesc szyb rozbita. Zabrakło nam kilku lat.. Ze wszystkim trzeba sie spieszyc bo fajne miejsca tak szybko znikają i odchodzą w przeszłosc... :(


Na sznurach bujaja sie na wietrze dwa miłe wagoniki.


Wracamy do naszej knajpki i opychamy sie jak bączki szaszlykami i winem.

Dziwne to miasteczko. Z jednej strony bardzo turystyczne i pod klasztorem napchane autokarami, pamiatkami, kramami i tłumami turystow obwieszonych elektroniką, z nosami w przewodnikach. Obok hostel o angielskiej nazwie, pewnie oferujacy sale zbiorowe i jeden kibel w cenie wyzszej niz nasz hotelik. A zachodni turysci i tak sikaja po gaciach z radosci bo maja wifi i obsluga mowi “helloł” na powitanie. Jak to hostele- rodzaj noclegowni, ktorej nie cierpie najbardziej. (chociaz są czasami chlubne wyjątki- miejsc klimatycznych, tanich, lub chociazby wygodnych). Przyklasztorny Sanahin - ot turystyczne miejsce jak wszedzie. Ale 200 metrow dalej jest zwykła, lokalna wioska, płynnie przechodzaca w robotnicze osiedle, gdzie włóczac sie kilka godzin nie spotkalismy juz ani pół turysty. Widac zagraniczni przybysze docierają tu jakims tunelem albo spadają z nieba prosto na klasztorek ;)

Probujemy tez wszedzie dopytywac- w naszym hoteliku, policjanta, taksowkarzy, żulików, o “nasze” pograniczne kosciolki- Khorakert i Khuczap. Ludzie albo nie wiedzą o czym mówimy- tak jak jeden taksowkarz, ktory oferuje sie nas tam zawiezc swoją niskopodlogową toyotą i chce sie juz umawiac na godzine. Bardziej kumaci potwierdzają slowa popa z Ardvi: “lezy juz na terenie Gruzji”, “lezy w strefie niczyjej”, “ja tam nie pojade, po co mi kłopoty”, “wole wozic turystów do Hagpat niz rozwalic sobie auto gdzies na bezdrozach”. No coz.. Bedziemy pytac jeszcze w Madanie. O ile bedzie kogo ;)

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz