Kolejnego dnia odwiedzamy Tmogvi. Odbijajac w boczna droge zauwazamy wodospad utworzony przez kolejne cieple, mineralne zrodlo. Kaskada jest zupelnie niewidoczna z glownej szosy i nie skrecajac w bok kazdy ją przegapi. A naprawde robi wrazenie. Narosłe bulwy o rażących kolorach w ktorych dominuje pomaranczowy, przeplatany czerwienia i zielenia. Po tym ciurka woda. Nie ma jak podejsc, najpierw trzeba by sforsowac rzeke, ktore jest tu dosyc gleboka. Od strony szosy jest zjazd do jakiegos mini zakladu przemyslowego, ni to przepompownia, ni to co.. Basenikow nie ma, sa jakies baniaki, rury. Wodospad wyplywa z okolic tego zakladu.
Idziemy poszukac skalnego miasta. W oddali widac jego otwory. Tym razem kładka jest 12 tonowa!
Przy szosie stoi tabliczka informujaca o skalnym miescie, acz potem nie ma nawet sciezki. Trzeba przełazic przez płoty i prawie torowac sobie droge maczeta przez chaszcz. Albo my idziemy do jakiegos innego skalnego miasta?. Czemu akurat do tego ustawili kierunkowskaz?
W skalach jest wykutych kilkanascie pieczar, przechodzi sie z jednej do drugiej waskimi korytarzykami lub okienkami. Oczywiscie jestesmy tu sami. Ktos jednak czasem tu bywa - widac slady ogarkow swiec.
Potem planujemy dotrzec do twierdzy. Polozona jest na skalistej gorze, ktora pionowymi scianami opada do rzeki. Z drogi miejsce zdaje sie byc zupelnie niedostepne.
Kiedys, ponoc z poziomu rzeki prowadzil na gore tunel wykuty w skalach. Przetrwaly chyba jakies jego fragmenty, widac nad lustrem wody jakies schodki, wyzej jakies murki opadajace ostro w dol i przyczepione do skal...
Postanawiamy obejsc gore z drugiej strony. W tym celu przełazimy przez klimatyczna, chybotliwa kładke. Tym razem przeznaczona dla ruchu chyba wyłącznie pieszego.
Zaraz za mostkiem sa dziwne bialo-szare skaly zbudowane jakby ze żwirku pozlepianego błotem
Kabak mimo ciaglego smarowania kremami z wysokim filtrem brązowieje w oczach. Jeszcze nas nie wypuszcza z tego kraju i stwierdzą, ze chcemy przemycic do Polski Gruziniątko ;) Juz kilka osob pytalo- “czemu tak malemu dziecku farbujecie wloski? U was w kraju tak sie robi?”. No tak, czarne oczka, smagły pyszczek i ta jasna czupryna do tego pasuje jak kwiatek do kozucha ;) No wiec z racji takich roznych spraw dzis po raz kolejny wedrujemy z parasolem.
Wiele razy slyszalam, ze parasol w gorach to wielki obciach- ale chyba tylko w czasie deszczu! :P
Stepowymi gorami pniemy sie dalej.
Zamek od tej strony okazuje sie byc calkiem dostepny!
Aby dotrzec do wnetrza murow i baszt trzeba sie troche wspiąć wiec dalej ide sama. Ze zdjecia skala sie wydaje pionowa ale jest sciezka, ktora wchodzi lagodniej od prawej strony.
Toperz zostaje z kabakiem w kamiennej bramie. Napredce sklecona zabawka cieszy sie wielkim zainteresowaniem.
Potem siedzimy dlugo przy drodze gapiac sie na wąwoz, na uskok plaskowyzu, na szose w dolinie, ktora smigaja auta, na szemrzaca gdzies w dole rzeke.
Fajnie stad widac dziwne skaly po drugiej stronie drogi,ktore wygladaja jak zastygla lawa.
Jakies kolejne skalne miasta wylonily sie zza wzgorz.
Jest tez skala o sporym pęknieciu ktora nazwalismy “dupa słonia”.
A tu druga ciut podobna.
Fajny kosciolek widac tez w oddali. To chyba juz nie Tmogvi? To chyba Nokalevi..
Nikogo dzis nie spotkalismy na wycieczce. Pusto, cicho.. A rzut beretem od Wardzi…
A to wioska, do ktorej planujemy dostac sie jutro! (ta na na gorze)
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz