bubabar

czwartek, 15 grudnia 2016

Czas nie goni nas cz.43 - Gruzja, Wardzia

Kolejne kilka dni spedzimy w rejonie Wardzi. Poprzednio bylismy tu przelotem w 2012 roku, jeden nocleg, wizyta w skalnym miescie, w Vanis Kvabebi i tyle. Teraz Vanis Kvabebi miga nam z oddali
Mamy plan pokrecic sie tu kilka dni na spokojnie, pozagladac w wiecej kątow. Mijamy glowne skalne miasto, jedziemy dalej. Skrecamy w boczna doline gdzie lezy klasztor zwany Gorna Wardzia. Nie wiem czy taka jest jego oficjalna nazwa, ale tak nie niego wszyscy tu mowia. Jest zamkniety kosciol w remoncie a dalej chyba zabudowania klasztorne przed ktorymi stoi tabliczka informujaca o zakazie wstepu w kilku jezykach. Dolinka calkiem ladna ale nic tu po nas..
Wracamy do glownej drogi i suniemy w strone wioski Miraszkhani.
Po drodze malutki, otwarty kosciolek pod osypujaca sie skałą. Wnetrze dosc surowe, nie ma prawie zadnego wyposazenia oprocz kilku obrazkow z papieru.
Droga caly czas prowadzi dnem wąwozu, wokol wszedzie sa skalne zbocza o nieraz bardzo fantazyjnych ksztaltach, ni to kopuly cerkwi, ni to grzyby, ni to twarze. Czasem wrecz sie zastanawiamy czy to naturalne formy czy moze ktos im pomogl uformowac sie w ten sposob?
Caly czas towarzysza nam ten otwory jaskin i kolejnych skalnych miast. Spora czesc z nich jest trudno dostepna, otwory prowadzace do wnetrza sa bardzo wysoko. Zeby to na spokojnie wszystko pozwiedzac chyba by trzeba przynajmniej z rok mieszkac w Gruzji i tu przyjezdzac na weekendy, tak jak my włóczymy po Dolnym Slasku po opuszczonych palacykach.. Ogarnac w kilka dni tego sie nie da...
Te nizsze otwory czesto zagospodarowano na pomieszczenia dla bydla, skladziki czy pasieke.
Jedna z jaskin robi wrazenie swoja wielkoscia. Widac tez reke czlowieka- ktos dobudowal jakies murki, byly jakies proby zagospodarowania, acz czy wspolczesne czy sprzed lat to ciezko powiedziec..
Poczatkowo mamy plan jechac do opuszczonej wsi Agara i skalnych kosciolkow pod turecka granica.. Naopowiadali nam o tunelach prowadzacych do skalnych cerkwi zawieszonych nad szumiacymi strumieniami... Ale takie miejsca chyba nigdy nie sa latwo dostepne. Atrakcyjnosc jest zawsze odwrotnie proporcjonalna do latwosci dojazdu.. Taka prawda... I niestety nas ponioslo z tym planowaniem- droga odbijajaca w prawo, czyli w pożądanym przez nas kierunku po pewnym czasie staje sie zdecydowanie nieskodusiowa. Skodusia "wiezdiechod" ale duze kamienie plus spore przewyzszenie sa mieszanka zabojcza... Noc coz... Bedzie powod aby tu wrocic jeszcze raz...
Mostek prowadzacy do wsi Miraszkani
Nocujemy na polu namiotowym pod glownym skalnym miastem, kolo sympatycznej knajpki i cieplych zrodel. Zwykle tak jest, ze nie lubie wracac do miejsc, w ktorych juz bylam. Zwykle miejsca zmieniaja sie na niekorzysc i po latach nie wytrzymuja konfrontacji ze wspomnieniami. Wardzia jest jednak zaprzeczeniem tej reguly- tym razem podoba nam sie tu znacznie bardziej. Po pierwsze jest mniej turystow. 4 lata temu to tu az sie roilo, co chwile wloczyly sie jakies autokary z ktorych wylewal sie tlum. Skalne miasto wygladalo jak mrowisko w ktore ktos wsadzil kij. Teraz turysci tez oczywiscie sa ale chyba 10 razy mniej. I to dziwne bo wtedy byl wrzesien a teraz sierpien! Wiec niby powinno byc na odwrot.

Podswietlone skalne miasto nocna porą
Namiocik stawiamy zaraz przy dawnym przyzrodlanym zewnetrznym baseniku ktory teraz porasta chaszcz.
Obok buja sie na wietrze hamak, sa sznurki na pranie.
Budynek z zrodlami zostal wyremontowany- ale taki remont to ja rozumiem! Walil sie dach to go naprawiono, w srodku przybyly nowe lawki, haczyki na ubrania, cos sie zmienilo w rurkach z ktorych sie leje woda. I tyle. Nie wykafelkowali, nie wypolerowali, nie obili szklem, metalem i cholera wie czym. Nie wymalowali scian na sterylno-bialo. Wciaz sa te fajne malowidla z rogami- na ktorych sie chyba zarowno gra jak i z nich pije. Osiolki z sciennych malowidel tez wygladaja jakby mocno zapodaly sobie wina ;)
Taki remont raduje dusze. Ostatnim razem martwilam sie, ze tak sympatyczne miejsce sie zawali i zniknie. A tu mila niespodzianka. Fakt, ze zmienilo sie to, ze za korzystanie z cieplych kapieli sie placi. Ale 10 zl za 3 dni mozna zainwestowac :)

Basenik ma bardzo przyjemna temperature. Zwlaszcza wieczorem jak sie wlezie to sie bardzo nie chce wyjsc. Czlowiek by siedzal, plywal, pluskal nogami. Kabaczę jest zachwycone ciepła aromatyczna woda. Chlapie niemilosiernie machajac z radosnym kwikiem wszystkimi konczynami. Niucha noskiem, z zaciekawieniem przyglada sie swoim nozkom zanuzonym w mętej cieczy. Sądny dzien zaczyna sie kiedy postanawiamy ją wyjsc. Az dziw ze sie nie zlatuja ludzie sprawdzac czy nikt nie morduje niemowlęcia… Jedna trzecia ekipy zdecydowanie postanowila przejsc na wodny tryb zycia i nocowac w zrodle… Codziennie wyjscie ze zrodel wyglada tak samo- wynoszenie wierzgajacego tłumoczka na syrenie okretowej ;) W pelni rozumiem jej rozpacz, mnie tez zawsze jest niezwykle smutno opuszczac to przemile miejsce…
W pobliskiej rzece miejscowi łowia rybki za pomoca przyrzadu bedacego skrzyzowaniem wedki i sieci. Wschodnia mysl techniczna zawsze spotyka sie z moich ogromnym podziwem i zachwytem nad nowatorstwem i praktycznoscia :)
Przez pole namiotowe przewijaja sie rozni turysci, dominuja motocyklisci. Jest Wasia i Sasza, dentysci z Zaporoza. Wszystkim rozdaja wizytowki swojego gabinetu. A nuz jaki Gruzin zapragnalby wyleczyc ząbki na Ukrainie? Nam tez goraco polecaja, ze bedzie to duza oszczednosc ze wzgledu na korzystny dla nas kurs hrywny. Chlopaki przyjechali na motorach, zwiedzili skalne miasto i teraz pija ostro czacze z miejscowymi. Za jakas godzine maja zamiar znow osiodłac swoje maszyny- i jakos noca dojechac do Batumi. Szacuja droge na jakies 7 godzin. Miejscowi im powiedzieli, ze nie ma sie co bac policyjnych alkomatow- najwyzej da sie w łape. To i Ukraincy sie nie boja, zapodajac do baru po kolejna baryłke czaczy. Maja ciekawe koszulki, z napisem “Kosmos bedzie nasz albo niczyj” i obrazek ksiezyca, a na nim motocykl, na ktorym siedzi Taras Szewczenko w kombinezonie kosmonauty. Wasia bardzo narzeka na utrate Krymu, kiedys jezdzili tam co chwile, w koncu maja tak blisko. Teraz wiecej formalnosci, trzeba wyjezdzac ta sama droga ktora sie wjechalo, nie mozna jechac Arabatką, ktora uwielbiali. A i miejscowi patrza na nich jak na wrogow. Byli na wiosne. Ale mowia, ze jest inaczej, ze cos “w powietrzu” sie zmienilo.. Nawet kumple z Symferopola ich nie wpuscili do domu, bo "nie potrzebuja faszystow". A jeszcze trzy lata temu razem pili i jezdzili motorami po plazach, nie bylo pomiedzy nimi podzialow... Narzekam wraz z nimi, bo Polacy to juz calkiem przechlapane z tym Krymem teraz maja…
Chlopaki slowa dotrzymuja, gdy pokazuje sie dno w kolejnej flaszce, zegnaja sie wylewnie z Gruzinami, sa usciski na niedzwiedzia, jakies zapewnienia o braterstwie i "wspolnych korzeniach" , jakies łzy nawet- po czym siadaja na swe rumaki i z rykiem silnikow odjezdzaja, jeden nawet popisuje sie stajac na tylnym kole, co spotyka sie z gromkimi oklaskami zgromadzonych w barze.

Jest para z Polski, studenci. Zachwycaja sie kartami do metra w Tbilisi, ze taaaaakie nowoczesne! Chwalą, ze lot do Gruzji kosztowal ich ponizej 100 zl. Fajnie tak spedzic wakacje i nic nie wydac. Zabrali ze soba 10 pasztetow z Polski i tym zamierzaja sie zywic, tylko chleb kupowac. Minus taki, ze w tej Gruzji nie ma nic ciekawego, a poza tym ludzie niemili. Na stopa faktycznie biora, ale nikt im jeszcze nic nie dał. A liczyli, ze beda dostawac jedzenie i lokalne podarki. Tak pisalo w internecie. Ale zawsze mozna sie troche poopalac i odpoczac. Pozniejszym wieczorem chyba przez godzine okupuja kibel. Włażą razem do jednej kabiny, a ze srodka dobiegaja histeryczne smiechy i jakies wypowiedzi pol po polsku, pol po angielsku, zupelnie bez ładu i skladu. Sugeruje to, ze cos oprocz pasztetow jeszcze z soba zabrali ;)

Jest dwoch sympatycznych Chorwatow, z ktorymi wymieniamy sie interesujacymi miejscowkami i wzajemnie zaznaczamy na mapach ciekawostki. Od nich pierwszych dowiaduje sie smutnej nowiny, ze Kupari ktos kupil i ponoc bedzie to koniec chorwackiego kurortu widmo…

Jest jeszcze Aleks- egzaltowany motocyklista z Petersburga, ktory albo rozplywa sie w zachwytach i siega niebios, albo wpada w otchłan rozpaczy. Cala jego podroz ma charakter strasznie emocjonalny. Poza tym uparł sie jak osioł, zeby gadac do nas po angielsku. Mimo prosb ze strony mojej i Chorwatow- nie odpuszcza. Mam wrazenie, ze upaja sie kazdym angielskim slowem ktore wypowiada. Trąca to naprawde jakims absurdem i musi wygladac komicznie jakby sie ktos przyjrzal z boku. Ja z Chorwatami rozmawiam po rosyjsku, a koles wyraznie na nas wymusza aby mu odpowiadac po angielsku. Toperz cos tam z nim rozmawia, Chorwaci troche tez ale widac ze sie męcza. Na dodatek Aleks co chwile odbiega w bok kilka metrow, wyciaga kamerke na kiju i relacjonuje do niej przebieg rozmowy- co powiedzieli Polacy, co powiedzieli Chorwaci. Juz nie po angielsku. Oczywiscie kazdy temat potwornie wyolbrzymia. My powiedzielismy, ze fajne sa cieple zrodla- do kamerki leci “ze miejsce jest nadzwyczajne, zjawiskowe i kapiel w takowych odmienila zycie moich polskich przyjaciol”. Gdy Chorwat mowil, ze po chinkali w Achalcyche bolal go troche brzuch, petersburscy odbiorcy dowiedza sie, ze w Gruzji mozna sie powaznie zatruc nieprzebadanym miesem i tylko litr czaczy jest w stanie nas uratowac przed smiercia i pasozytami”. No coz.. Dobrze, ze od czasu do czasu leci na strone z ta swoja kamera, mozna wtedy przynajmniej na spokojnie z Chorwatami pogadac.

Rano sie okazuje, ze ktos powiesil na drzewie nóżki..
Na skraju pola stoi biały barak mnichow. Kilka lat temu mieszkali w skalach Vanis Kwabebi. Ale ponoc tu im wygodniej, tam bylo trudniej ogrzac. Maja satelite, wożą sie terenowym pick-upem. Co ciekawe jeden z mnichow nie rozstaje sie z zakonnica, zawsze sa razem, i w aucie, i w baraku, i w knajpie, i podczas kapieli w zrodlach. To chyba pierwszy koedukacyjny klasztor jaki mam okazje spotkac na swej drodze :) Bycie zakonnica nabiera dla mnie nowego wymiaru- moze to calkiem nieglupi zawód?
Po trzech dniach, kolejnego poranku , znow probujemy zaplacic w knajpce za nasze zarcie, z dzis, wczoraj i przedwczoraj. Kilka porcji chinkali, chaczapuri, herbaty, kawy, kilka litrow domowego wina, no i jeszcze za namiot i zrodla. Obsluga zawsze odklada to na pozniej, a gdy juz prawie sie udaje uregulowac rachunek, to Waża -gospodarz wybiega przed lokal bo akurat przyjechal ktos znajomy i trzeba witac i bawic rozmowa. To nic, ze ja tam kwitne pol godziny. Widac nie tylko nas dotyczy ten proceder, w czasie wertowania zeszytu (w nim sie zapisuje kto co zjadl) wychodzi na jaw, ze kilka dni temu ktos zapodal niezla supre i odjechal bez placenia. Wsrod obslugi robi sie niewesolo, ze ktos nie dopatrzyl a to naprawde niemale pieniadze. Wiec zaczynaja biegac w kolko łapiac sie za glowy, oczywiscie znow zapominajac, ze siedze tam z kasa w łapie i chetnie bym sobie juz poszla gdzie indziej. Potem wlasciciel knajpki wraca, troche uspokojony, gdzies dzwonil, moze udalo sie skontaktowac z ta ekipa? Wraca i zaczyna mi pokazywac zdjecia z roznych imprez ktore sie odbywaly w tym lokalu, a to sylwester, a to chrzciny kuzyna szwagierki bratanicy, a to zimowe kapiele w zrodlach. Aaaaaaaaa!!!!! A ja myslalam, ze to ja nie lubie pospiechu, zamulam bez powodu i wszyscy musza na mnie czekac. W Gruzji jestem demonem szybkosci i pospiechu :) Ostatecznie udaje sie sprawe zalatwic pomyslnie ostatniego dnia- zwiniety namiot, spakowany majdan i stojaca pod drzwiami skodusia na wlączonym silniku chyba byla twardym argumentem. Waża ostatecznie nie liczy nam za namiot- w koncu tyyle zjedlismy! Milo! Napewno zawsze tu bede chetnie wracac!

Odwiedzamy jeszcze drugie cieple zrodla, polozone troche głab doliny. Jest tam rura sikajaca goraca woda do sadzawki, a wszystko w pieknych naciekach mineralnych.
Kiedys bylo tu cos wiekszego, sa ruiny pelne jakiegos sprzetu, licznikow, pomp, butli.
Tu tez jest zadaszony basenik, z woda na tyle goraca, ze nie mozemy wlozyc do niej calego kabaka. Tylko moczymy jej nozki. Ja chwile plywam, ale chyba to lepsza opcja na chlodne pory roku. Gdy wychodze z tego kotła na upalny, rozprazony sloncem dzien to troche mi sie robi słabo.
Oprocz nas moczy tylki jakas rodzinka z Rosji, ktorzy strasznie sie ciesza, ze droga przez Kazbegi zostala na dniach otwarta. Mieszkaja w rejonie Soczi a w ta strone musieli do Gruzji jechac przez Dagestan i Azerbejdzan! Jak spod ziemi wyrasta tez pan w ciemnych okularach ktory pobiera haracz za wstep do basenu. Kim jest nikt nie wie, ale wszyscy grzecznie placa. A w knajpie mowili, ze te zrodla sa darmowe….

Wszystkim przyglada sie jakis mały ptaszek.. Troche wyglada na piskle ktore wypadlo z jakiegos gniazda i jest lekko zagubione...
cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz