Mała szczytowa skałeczka w promieniach słońca.
Nawet tabliczkę tu mają - jakby ktoś nie wiedział, gdzie zabłądził.
Najpierw składamy namiot. To pewnie mania prześladowcza, ale mamy takie podejście, że lepiej, żeby nie lazł w oczy. Szlag wie, kto się napatoczy i jakie będzie miał zamiary. Skoro i tak już dziś nie jest potrzebny - to po co ma stać?
Jak wszystko zwinięte, ogarnięte i popakowane - to można się brać za śniadanko! Fachowy stół dziś mamy! :)
A tak wygląda miejsce naszego noclegu z oddali. Taki obrazek zobaczył wczoraj toperz i miejsce mu się wydało dogodne.
Idziemy dalej.
Czasem podjadamy np. jeżyny, ale są jeszcze bardzo kwaśne.
Wracamy na to miejsce co wczoraj już byliśmy, na zbocza Suchawy.
I nie jest to przypadek, że się tu drugi dzień kręcimy. Bo gdzieś poniżej mają być czerwone skałki z równie czerwonym gołoborzem. Krótki ogląd za światła jest jednoznaczny - tu nie ma opcji zejść w dół. Jest pionowo. Trzeba obejść jakoś z innej strony.
Widoczki z tego miejsca są zacne! Takie niesamowicie przestrzenne! Nagle i dość niespodziewanie kończy się grunt pod nogami i jest juz tylko przeeeestrzeń! Taka daleka i rozległa!
Wszędzie tylko lasy, łąki, poręby! Prawie nie ma zabudowań. Fajnie się patrzy na takie góry w odcieniach zieleni i płowości.
Idziemy więc dalej szlakiem i szukamy ścieżki. Z mapy wynika, że ścieżyna też wali w dół na łeb na szyję i chyba zjedziemy na tyłkach, ale przynajmniej nie trzeba będzie latać ;)
Przez chwilę przeszło nam przez głowe, aby wpaść na Andrzejówkę do schroniska. Może browarek? Może naleśnik? Może jakaś pamiątka dla kabaka? Ale rzut oka z daleka szybko wyprowadza nas z błędu - to co się tam odpierdziela to jakiś koszmar!!! I nawet można usłyszeć takie buczenie, które dobiega z tamtej strony - będące mixem darcia mordy, ujadania psów, łupania muzyki, wycia silników... Dochodzimy więc do wniosku, że jedzenie i picie jest przereklamowane, niezdrowe i najlepiej go unikać! ;)
Nasza ścieżka w dół jest niezwykle malownicza!
I nieco zarośnieta! :) Momentami nawet z lekka się gubi (albo to my się gubimy? ;)
Znajdź kabaka! ;)
Wychodzimy na widokowe poręby.
Tereny są porośnięte wysokimi chabaziami. Jak się w nie trąca patykiem to strasznie fajnie grzechoczą. Niektórzy więc nie przepuszczą ani jednej łodydze! Grzechotanie jest miłe, acz bardzo spowalnia przesuwanie się naprzód ;)
Wszędzie górki jakoś łysieją...
No i w końcu widać nasz główny dzisiejszy cel - osypisko!
Nie wiem czy na zdjęciach widać jakie to pieruństwo jest strome! Większość trasy trzeba iść na czworakach, bo kamienie są luźne i lecą gdzie im się podoba. Co ciekawe - pode mną to wszystko mocno zjeżdża i to nawet nie tylko kamienie z powierzchni - ale mam wrażenie, że próbują zmienić lokalizacje warstwy położone znacznie głębiej. Natomiast kabak skacze po gołoborzu jak kozica, nie zjeżdża, nie ślizga się... Patrzy tylko na mnie oczami jak spodki, że się ruszam jak mucha w smole i usilnie staram sobie ryja nie rozbić. Nie wiem czy chodzi o różnicę w masie? Jeśli tak to całe szczęście, że toperz został z plecakami, bo w innym przypadku chyba wraz z całym zboczem zameldowałby się pod sklepem w Sokołowsku ;)
Faktycznie ten rumosz taki z lekka czerwonawy! :)
No a potem zachodzi słońce... I wszystko staje się szaro - bure...
Problem jest tylko jeden - kabaczkowi się tak osypisko spodobało, że ani myśli iść dalej.
W tle widać czerwoną skałę. Niestety nie doszłam do jej podnóża. Im dalej tym rumosz był luźniejszy i się zaczęłam bać, że te kamulce nas przysypią. Zwłaszcza, że były coraz większe, a jak jeden dość mały przytrzasnął mi łapę - to i tak było dosyć niemiło...
A tu widać fragment ścieżki. Tu szło się nawet dosyć komfortowo. I co mnie zaciekawiło - drzewo. Ciekawe czy ono zasiało się na gołoborzu czy rosło na normalnym zboczu, a potem ściana zjechała i je zasypała?
Na powrocie znajdujemy też mini gołoborza. Takie co się dopiero wykluły i jeszcze nie urosły ;)
Gdzieś daleko w tle majaczą inne skałki, na oko o dużych własnościach sypkich.
Kabaczę się dorwalo do mapy. Twierdzi, że nam zaplanuje drogę powrotną. I naprawdę fajną obmyśliła! Tylko, że to trasa na mniej więcej 3 dni. Bardzo mi żal, że nie możemy dziś z tego planu skorzystać, ale do Bielawy i to zygzakiem to nie mamy szans się wyrobić ;)
Skądinąd to my i do Boguszowa musimy sporo nogi wyciągać... Chyba z półtorej godziny hasaliśmy po tych rumoszach!
Mijamy wiatę. Nie wiem kim był Marian, "weteran wędrówek"? I czy może chatka Marianówka w Kaczawskich to też na jego cześć?
A to wiata przy drodze z Andrzejówki do Sokołowska. Faktycznie trochę podupadła, belka z jednej strony się zawaliła. Ale czy to powód, aby tak zaśmiecić krajobraz? Jakimiś gównianymi taśmami, kartkami? Jak turyści - świnie wywalą śmieci do rowu - to wielkie aj waj, że kultury w narodzie nie ma - ale zrobić taki syf w majestacie prawa to juz ok? Aż mnie bierze ochota posprzątać i ogarnąć ładnie to miejsce, ale niestety co chwilę mam kogoś na plecach, a poza tym się spieszymy.
No i w ogóle mamy teraz kubeł zimnej wody na łeb. Po niezwykle miłym noclegu, stromym zjeździe po zarosłej po szyję ścieżce i pięknym gołoborzu - teraz wpadamy nagle w inny świat. Tłumny i głośny. Co chwilę włazi nam pod nogi pies albo bombelki próbują rozjechać na elektrycznych hulajnogach, bo akurat postanowiły się pościgać. Aaaaaa! Ratunku! Uciekajmy stąd!
A jeszcze parę lat temu było tu bardzo miło i pusto. Ale może dlatego, że był listopad i środek tygodnia?
Aparat wyciągam dopiero na obrzeżach Unisławia. Ostatnie zabudowania otulone dywanem, pachnące drewnem i łypiące reflektorami starych traktorów.
W oddali majaczy wieża opuszczonego kościoła.
Jest też stadko krów.
Z lekka się chmurzy...
Z Unisławia do Boguszowa idziemy tą samą drogą co 3 tygodnie wcześniej. Niby mały odstęp czasu, a różne zmiany pozachodziły. Po pierwsze - sianokosy. Już nie ma tych dzikich, szumiących ziołami łąk. Teraz towarzyszy nam odurzająca woń wygrzanego siana. Też ma swój urok.
Ostatnio widzieliśmy tu na kilku drzewach zatarte znaki jakiegoś zapomnianego czarnego szlaku. Teraz jest świeżo odmalowany + dodano jeszcze drugi, w dość ciekawych barwach. Nie wiem co to za rastafariański szlak i jakie są zasady zaliczenia jego przejścia? Czy jakąś określoną ilość zioła trzeba wypalić na trasie? ;) A może z jakiegoś powodu w tym sezonie wspieramy Etiopię??
Więcej zdjęć z trasy nie ma. Zaczynamy się fest śpieszyć na pociąg. Skupiam się więc, żeby nie połknąć języka i nie skręcić żadnej z licznych nóg ;) Kopytkując gdzieś przez Boguszów zaczyna mnie łapać skurcz, ale taki dziwny - w całe udo. Myślałam, że skurcze to łapią tylko pływaków w zimnej wodzie, a nie na lądzie w upalny dzień!
Na PKP w Boguszowie Gorce nie mamy szansy zdążyć, ale przypomina mi się, że to wielkie miasto ma aż 3 stacje! I ten akurat pociąg szczęśliwie staje na wszystkich! Walimy więc na "Wschód". Zdążyliśmy! Z zapasem chyba 3 minut. O masakra! Jak ja nie cierpię pośpiechu!
Tu już wiem, że zdążyliśmy, więc jest jeszcze na koniec kilka zdjęć.
Jako sympatyk kładek nad torami nie mogę odpuścić tego okazu - zwłaszcza, ze ma takie fajne, solidne podpory, jakby tu kiedyś był większy wiadukt albo co?
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz