bubabar

wtorek, 29 sierpnia 2023

Wiosenne Czechy cz.2 - Mimoń i mokre skałki na skraju dawnych poligonów (2023)

Kolejnego dnia planujemy połazić po okolicznych lasach i skałkach. Jak już tu jesteśmy to zobaczymy co się kryje w zaroślach oprócz poradzieckiego betonu. No i jakoś wszystko dziś jest przeciw nam. Normalnie jakby się uwzieło. Droga do Doksy okazuje się być zamknięta, trzeba objeżdżać lasami albo mocno nadkładać trasy wycieczki. Potem tam, gdzie chcemy iść przez lasy, raz po raz słyszymy jakąś kanonadę strzałów. Polowanie? Wybuchy w kamieniołomie? Egzekucje? A może Ruscy wrócili na swoje poligony? Cokolwiek by to nie było - chyba lepiej się do tego nie zbliżać... W koncu okazuje się, że strach ma wielkie oczy, a nasza wyobraźnia jest nieco bujna ;) Po prostu strzelnica - i grzmią w niej na potęgę. Pozostaje mieć nadzieję, że mają tarcze i przechodniów za cele nie biorą ;)

Sporo dróg wygląda tu ot tak. Jak jeziora. Kajak by się nadał. Macaliśmy kijem - z pół metra to miały na głębokość.


Duże nawodnienie jak widać służy mchom, które bardzo bujnie i malowniczo porastają okoliczne zbocza, skały i kamulce.


Jedna z przydrożnych skał. Wygląda jak drzemiący olbrzym, który niby w letargu, ale obserwuje nas spod zmrużonych powiek.


Ten wygląda jakby niuchał i identyfikował przechodniów na węch.


Tu wyraźnie mamy otwór nienaturalnego pochodzenia. Wyryty jest też napis i data.


Skała jest fragmentem takiego jakby wąwoziku.


Nie wiem co pisało na tej tabliczce, ale chyba temu drzewu się to nie podobało ;)


W ogóle niektóre fragmenty drzew wyglądają nieco drapieżnie...


Są wąwozy...


...a gdzieniegdzie ścieżki wspinają się mocno pod górę.


Lasy są mocno nadwyrężone przez zrywkę. Spomiędzy poręb wyłażą skałki. Kabak twierdzi, że wyglądają jak wypięta pupa.


Niektórych drzew nikt nie zabrał. Leżą sobie.


Czasem ze wzniesienia pojawi się jakiś widoczek. Zazwyczaj nieco przymglony czy przysłonięty.




Nieraz jednak można się dopatrzeć jakiejś fortecy na szczycie. Ta ponoć Bezděz się nazywa. Na tym wyjeździe będziemy go widzieć praktycznie zewsząd. Może kiedyś i tam zawędrujemy.


W miejscach mniej widokowych spotykamy muflona - chyba jakiś zwiał z hodowli, bo ma klips na uchu!


Różne struktury mijanych skałek, które raz po raz wyłażą z różnych zaułków bukowych i sosnowych lasów.







Jak te korzenie tam powłaziły? Jak te drzewa są w stanie zachować pion jak np. wieje?? Zawsze mnie fascynują takowe naskalne korzeniowiska!



No a potem sielankowa wycieczka zostaje brutalnie przerwana. Nie wiem skąd - ale pojawia się chmura gigant. Jakoś tak nagle, jakby wyskoczyła spod ziemi. I spuszcza nam taki prysznic, że nic się nie da z tym zrobić. Nawet nie kwiknęliśmy, nie zdążyliśmy się schować pod drzewo czy skałę. Mokre jest wszystko, dosłownie ociekające. A tu zbliża się wieczór, temperatura leci na łeb na szyję... Nie mamy kilku kompletów ciepłych ubrań. Nie wysuszymy tego w busiu, gdy w dzień w porywach jest kilkanaście stopni a w nocy zero. A tu cały wyjazd przed nami. Troche szkoda się zaziębić na samiuśkim początku. Trudno, trzeba dziś wyczaić jakiś nocleg pod dachem z możliwością suszenia. Pada na Mimoń bo jest najbliżej. Doksy też jest blisko, ale nie ma tam jak dojechać bo rozdupcyli drogę. Znaleziony nocleg nie jest ani tani, ani nie wpada za bardzo w nasze klimaty. Ale jest. W Mimoniu nie ma za dużego wyboru. Poza tym ma szczelny dach (w nocy znowu ma padać) a miła babeczka jak widzi mokry ślad, który za sobą zostawiamy - to zaraz przynosi nam kilka przenośnych kaloryferów. Rozwieszamy więc gdzie popadnie nasze ociekające szmaty i jesteśmy mega szczęśliwymi ludźmi. Ufff... to udało się uniknąć zagnicia klamotów.

Nasza nadrzeczna miejscówka.


Włóczymy się wieczorem po miasteczku.


Zagadka: co łączy bubę z czeskim słupem ogłoszeniowym? :P


Idziemy na pizze, a do lokalnej speluny nie chcą nas wpuścić, bo jest tylko dla osób pełnoletnich. Nie wiem co za striptiz tam odwala leciwa barmanka, że młodzież mogłaby się zgorszyć. Owe "striptizy" są chyba jednak mało wciągające, tzn. mniej niż nasza obecność, bo z knajpy wypełza kilka osób i łazi za nami po mieście. Coś od nas chcą, ale ni chu chu nie możemy rozkminić lokalnego bełkotu po kilku głębszych. Miasteczko jest ogólnie puste, nie ma takiej rujki jak to bywa w Polsce wieczorami, że ludzie się kręcą w kółko. Czasem przemknie ktoś o skośnych oczach. Strasznie tu wszędzie dużo jakiś Chińczyków czy innych Wietnamców - w sklepach sprzedają, w barach pracują, autobusy prowadzą. Chyba są tu już od dosyć dawna, bo gęgają z miejscowymi po czesku całkiem sprawnie.

W mijanych krzakach siedzi ukryty krasnoarmiejec. Pewnie usłyszał jaki los spotkał jego kamiennych pobratymców na terenie Polski. W Czechach chyba mają wyrąbane na ten temat, ale przezorny zawsze ubezpieczony ;)
Obok wsród klombowej roślinność stoją dwa słupki z napisami "Dukla" i "Lidice". Nie wiem co te miejscowości łączy - bo są od siebie dosyć daleko.



Gęba kolesia z pomnika całkiem współgra z masowo spotykanymi na ulicach skośnookimi ;)


Napotykamy też uliczkę drewnianych domów, które ładnie się prezentują w promieniach zachodzącego słońca, które właśnie błysnęło spod chmur.









Są też komórki w skałach - popularna rzecz w tych okolicach.





cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz