Jak co roku, w połowie lipca, na Stacji Wolimierz odbywa się festiwal. Kolorowy zawrót głowy - świat szczęścia, uśmiechu, zabawy i życia w zgodzie z naturą. Tym razem była to również impreza o charakterze religijnym. Współorganizatorem przedsięwzięcia był Rodzimy Kościół Polski - związek wyznaniowy, nawiązujący do etnicznych, przedchrześcijańskich wierzeń Słowian. I akurat w czasie festiwalu czciliśmy boga Peruna w “Święto Nowiu :) Pogańskie wierzenia dawnych Słowian (czy również te z terenów Pribałtiki) zawsze mnie bardzo pociągały. I miałam nadzieje, aby na jakieś ich obchody się załapać, np. włócząc się po Łotwie czy Białorusi, jako że te kraje słyną z dużej popularności ruchów nawiązujących do pradawnych kultów z głębokich kniei. Więc tu, można powiedzieć, zdarzyła się kumulacja atrakcji! :) Zresztą każdy mój pobyt TAM utwierdza w przekonaniu, że Wolimierz ma magię przyciągania i kumulowania dobrej energii.
Z imprezy tej powstały również filmiki, nie mojego autorstwa, ale ich twórcy zapewne się nie obrażą gdy je tu podlinkuję: FILMIK1 FILMIK2
Próbowałam nadać tej relacji jakieś ramy uporządkowania, pogrupowania, tematycznego posortowania... Ale chyba jednak mi się nie udało... Chyba wygrał chaos i kalejdoskop wrażeń, który przesypywał się mi wtedy przed oczami, uszami i sercem - i który ochoczo huczy mi w głowie do dziś! :)
Jak zwykle pierwsze, po wpadnięciu w wir tutejszej atmosfery, to zachwyt nad lokalnymi dekoracjami. Nad aranżacją terenu, gdzie każdej instalacji, rzeźbie, budce czy wiacie człowiek miałby ochotę poświęcić godzinę achów i ochów.
To już tradycja - fotka na rowerze musi być! :)
Wyplatane szałasy. Niektóre przypominają rakiety! W końcu festiwal w tym roku zwie się “Konferencja Kosmos”!
Wiata! Przecudowna, zielona wiata. Chyba jedyna wiata, jaką kojarzę, która żyje! Miejsce wielu warsztatów a i sielanki w cieniu szumiących liści i przepływających z wolna obłoków.
Acz można odpoczywać również pod palmą...
... pod baldachimem...
... w hamaku... lub po prostu na zwykłej ławce z palet, jak czyni to bohater drugiego planu :)
Komplet wypoczynkowy pod gwiazdami. Nie ma nic tak wygodnego jak fotele z siana!
Wymowny obraz…
Przytulone maski. Wygląda jakby jedna drugiej coś opowiadała na ucho! A może właśnie tak jest?
Nie brakuje elementów zwierzęcych.
No z tym ptaszorem to bym się nie chciała spotkać jakby nagle ożył. Nie patrzy mu dobrze z oczu... I co gorsza, wygląda jakby był nieco głodny!
Niezmiennie klimatyczny krokodyl bagienny!
I Dubova Bicka w paszczy jego pobratymca!
Zawsze zachwyca mnie to przechylone okienko!
Klimaty motoryzacyjne.
Dobry plan! My właśnie taki mieliśmy! Nie ma jak kąpiele w bajorkach!
Choć nie powiem - ta opcja też wydawała się kusząca! :)
Tu wszędzie ktoś ma cię na oku!
Mamy okazję brać udział w warsztatach “Ceremonia kręgu ognia w tradycji słowiańskiej”. Grupa udaje się w las. Tam już płonie ognisko, które obsiadamy wkrąg. Jest mowa o energiach, intencjach i kontaktach z zaświatami... Okadzamy się aromatycznymi dymami ziołowych kadzidełek, które krążą z rąk do rąk.
Oprócz blasku ognia towarzyszą nam również nikłe promyki świec.
Nie jest to jedyne ognisko, przy którym jest okazja zasiąść. Jedno płonie ciągle przed samą stacją. Często przysiadają przy nim bębniarze i gitarzyści. Zapach dymu jakoś bardzo dobrze współgra z tymi dwoma instrumentami!
Jest jeszcze w rejonie takie miejsce ogniskowe, ale akurat się nie paliło, gdy tam zajrzeliśmy.
Niekiedy bębniarzom i ogniska nie potrzeba. Do wspólnego kręgu w rytm miliona uderzeń - można zasiąść gdziekolwiek! :)
Stacja Wolimierz jest miejscem, gdzie radością samą w sobie jest patrzenie na ludzi. Tłum jest tu kolorowy i jego obraz jest miły dla oka. Mijane stroje, ozdoby czy fryzury są jedną wielką inspiracją na przyszłość czy po prostu odczuciem estetycznym samym w sobie :) Oczywiście - o ile ten klimat wpada w twoje gusta. Nie są to znormalizowane wojska cieni, które mija się codziennie na ulicach miast... Nie są to klony, których głównym celem jest wtopienie się w szary tłum. Nie są to osoby podążające ślepo za modą i wytycznymi gdzieś z góry… A poza tym - z mijanych tu ludzi wylewa się radość i to taka w formie najbardziej zaraźliwej! Izerska mutacja szczęścia roznosi się tutaj z szybkością światła :) Ale widać do rozwoju potrzebuje bardzo specyficznych warunków - górskich przestrzeni, szumu lasu, muzyki, pokolejowych klimatów i tysięcy uśmiechniętych żywicieli.
Królują kapelusze i warkocze!
Najbardziej ekologiczny smoczek!
Jakby ktoś nie miał własnych warkoczy - to zawsze można sobie dokleić!
Zwiewne suknie…
I feerie kolorów na co drugim podkoszulku!
Zioła we włosach potargał wiatr...
A tu nie wiem czy zdjęcie jest w stanie oddać magię chwili. To było chyba najszczęśliwsze dziecko świata! Radość i samozadowolenie po prostu wylewało się uszami tego maleństwa!
Ciekawe tatuaże…
A zaraz obok czapki z rogami!
Konkurs na najdłuższe dredy?
Oryginalne szaliki.
Zapasy barwnych, zwiewnych i rosochtych fatałaszków można uzupełnić na miejscu.
Tak samo z dredami czy warkoczykami :) Np. ta sympatyczna para - zrobi na głowie każde cuda!
Śmiesznie wyszło, bo w czasie mudłania mnie i kabaka - okazało się, że oni również są z Oławy! Jaki niesamowity zbieg okoliczności! I takie są potem tego skutki! :D
Jakby ktoś chciał sobie zrobić ładne dredy czy warkoczyki (a tak jak ja - sam nie umie) albo ma takowe i chciałby je rozplątać, a nie obcinać - to bardzo polecamy Kitty Dreads
Nigdy nie byłam miłośniczką makijażu i nie mogłam pojąć innych bab, że poświęcają swój czas, uwagę i pieniądze, aby się czymś wysmarować po gębie. Do dzisiaj… Zmieniłam zdanie! Malunek na pysku to jednak wspaniała rzecz!
(dwa powyższe zdjęcia zrobione są przez Tomka)
(zdjęcie powyżej autor Roland Okoń)
Ha! A my mamy tatuaże z henny! :) Niestety zlazło po tygodniu… :( A miałam nadzieje, że utrzyma się ciut dłużej :( A tak się starałam pomijać te miejsca przy myciu... ;)
Bardzo się wstydzę, ale zapomniałam jak się nazywają te piszczałki!
Na “plaży” odbywają się różne warsztaty taneczne.
A seanse jogi w miejscach mniej nasłonecznionych.
Jeden z wielu koncertów.
Lokalny “pan Mietek” daje czadu! On tu chyba jest każdego roku!
Każdy tańczy jak umie!
Na scenie są również przedstawienia teatralne - nieraz o dużej dynamice zdarzeń.
Inne koncerty są bardziej kameralne i odbywają się w namiotach.
A tu powstaje kominek - smoczyca (początkowo z niewiedzy nazywana przez mnie żyrafą ;)
(zdjęcia autorstwa Tomka)
Niektóre warsztaty mają bardzo intrygujące nazwy.
Można sobie też wyświecować ucho...
Nie brakuje również przedstawicieli gatunków bardziej kudłatych. Zarówno takich popularnych w naszych szerokościach…
...jak i bardziej wyszukanych i egzotycznych.
A potem nastaje noc… Czarodziejska noc, gdy nawet woda, zwykła woda, staje się niesamowitym zjawiskiem!
Jednym z najciekawszych nocnych występów są tańce z ogniem. Jak to kabak określa: “biegające ogniska”. W tych warunkach oświetlenia (i jeszcze w ruchu) to o robieniu zdjęć moim aparatem mogę zapomnieć. Tzn. oczywiście robić sobie mogę, ale niewiele z tego wyniknie ;) Na szczęście jest Tomek! Który tutaj jest w swoim żywiole! :) Poniższe zdjęcia są więc oczywiście jego autorstwa (więcej fajnych zdjęć można znaleźć u niego na stronce “Tomasz Ziober Photography” )
Tegorocznym festiwalowym odkryciem, jakby to powiedzieć hmmm… “kulinarnym” - jest piwo herbaciane? fermentowana yerba mate? Lekko alkoholizowany orzeźwiający napój zrobiony na bazie yerby. Podawany na zimno, ponoć mający jakieś 2-3 %
Tak jak więc w roku poprzednim wydeptywałam ścieżki do bukłaczka z domowym winem z dzikiej róży - tak teraz do staowiska zaopatrywania w herbatę! Oczywiście herbata w formie bezalkoholowej również była tam dostępna.
Na wygrzanej trawie, u wodopoju :)
Miejsc biwakowych jest w okolicy kilka. Niezmotoryzowani namiotowcy okupują zazwyczaj tereny leśne, zapewne ze względu na cienistość i szum targanych wiatrem paproci.
Kilka kamperów czy busów rzuca się w oczy ciekawie pomalowanymi/oklejonymi elewacjami lub ogólnie sympatyczną aranżacją biwakowiska.
Czy po prostu sam model pojazdu tworzy klimat!
Acz wjazd autem na sam teren festiwalu to tylko dla znajomych królika, występujących artystów albo innych VIPów ;) Pozostali kimają w autach na polanie po drugiej stronie drogi, co ma też swoje ogromne plusy - jest tam ciszej!
Na festiwalowych terenach nie brakuje również typowych atrakcji dla dzieci (pomijając oczywiście wszystko opisane wcześniej, co również zachwyca małe stworzonka)
Huśtawki! Duże i małe! Pojedyncze i kolektywne!
(zdjęcie powyżej zrobione przez Tomka)
Rybackie sieci, w które jak widać się złapało dużo grubej ryby!
Wielopoziomowe tory przeszkód.
Skoki w siano!
Klaun skaczący przez płonącą obręcz! Takie czasy, że tygrysom nie wolno - to ktoś musi je zastąpić ;)
Bańki giganty!
Tak... To był najprawdziwszy KOSMOS!!! To był inny świat! To była enklawa wolności, kolorów i szczęścia. To było coś, co ciężko uwierzyć, że wydarzyło się naprawdę. Wracając myślami w to miejsce i w ten czas, wciąż wydaje mi się, że to był tylko piękny sen. Jednak kupa znajomych potwierdza, że im się to również przyśniło! :) Więc pozostaje mi życzyć sobie i wszystkim fajnym ludziom - jak najwięcej takich nierealnych, kolektywnych snów! :)
Jak to mówił autor jednego z podlinkowanych wyżej filmików: "mrok minie, kiedy pokona się lęk"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz