Ogromny parking na obrzeżach Świeradowa świeci pustkami. Świeci również równą taflą lodu, na której wywijam orła chyba z 5 razy. Zabraliśmy raczki, ale nie wpadłam na to, aby je ubierać już w busiu ;) Do granic parkingu docieramy więc na czworakach. Dalej na trasie raczki już potrzebne nie są. Z zaparkowanego nieopodal jedynego auta wysiadają narciarze. Szybko wyciągają swój sprzęt i rzucając nam nieufne spojrzenia pośpiesznie nurkują w las. Jak nic widzimy właśnie przestępców! Wyraźnie mają zamiar wspiąć się na zbocza, wbić gdzieś w połowie stoku i nielegalnie zjechać na nartach! Tylko czemu aż tak wzbudziliśmy w nich niepokój? Do linii drzew to wręcz biegną z tymi nartami na ramieniu.. Toperz się śmieje, że to nic dziwnego, że niebieska “nyska” nie budzi zaufania ;) Zwłaszcza wśród ludzi 40+ na jakich wyglądała ta ekipa.. To mogą być urazy głęboko zapadłe w podświadomości i wspomnieniach z głębokiego dzieciństwa ;) A poza tym po co ryzykować?
Pniemy się w górę szeroką drogą. Śniegu jest sporo, ale jest uklepany lub zmarznięty solidnie - w ogóle się nie zapadamy. Idzie się więc przyjemnie.
No może oprócz tego, że właśnie sobie wkręcam, że busio może być niezamknięty! Często po przekręceniu centralnego zamka nie zaskakują boczne drzwi. Zwłaszcza na mrozie. A teraz tak się skupiłam na próbach utrzymania się na nogach i obserwacji przemykających chyłkiem narciarzy, że zapomniałam za owe niepewne drzwi pociągnąć. Mam nadzieje, że nie będzie za nie w międzyczasie ciągnąć nikt inny, zwłaszcza osoby chcące się bliżej zaprzyjaźnić z naszymi plecakami, śpiworami i winem mirabelkowym… A za daleko jest aby wracać. Zwłaszcza, że toperz jest oazą spokoju i zawsze twierdzi, że z takimi korbami trzeba walczyć i 20 razy sprawdzanie gazu przed wyjściem z domu do niczego dobrego nie prowadzi.
Im wyżej wyłazimy, tym są fajniej oblepione śniegiem drzewa.
A tak w ogóle to zmierzamy na Stóg Izerski. Był plan iść dalej, ale to zabronione, nielegalne i och ach jakie straszne jakbyśmy z jakim Czechem łykneli borowiczke z tego samego gwinta. Nasza wycieczka więc kończy się na Stogu. Przynajmniej w relacji ;)
Widoczek na Karkonosze prezentuje się wyjątkowo sympatycznie - z wirującymi mgłami, które co chwile sadowią się na szczytach w innych konfiguracjach.
W inne strony panoramy otwierają się na bezśnieżne równiny lub małe pagóry. Częsty przypadek krajobrazów w Sudetach. Z dołu widać góry, a jak wyleziesz na górę to prawie wszędzie wokół plaskato...
Schronisko na szczycie jest zamknięte na cztery spusty. Wisi kartka, że można coś dostać z okienka na łopacie, ale tylko w jakieś wymienione dni. Dziś jest akurat inny dzień więc nawet okienka nie otwarli.
Tak jak podchodziliśmy całą drogę sami, to tu na szczycie kłębi się całkiem pokaźny tłumek ludzi. Większość z nich wjechała wyciągiem gondolowym i teraz zajmują się wożeniem dzieci na sankach. Na dole ze śniegiem słabo... W górnej stacji kolejki działa knajpa. Schronisko zamknięte to wszyscy uderzają tam...
Zaglądamy bo pizgać zaczęło solidnie i coś ciepłego chętnie by się wszamało. Wejść do środka nie można, tylko do miniprzybudówki. Widać w tle ogromną salę pełną zwałowanych na pryzmę stołów i ław. Ale nie dla psa kiełbasa… Można kupić i dostać do ręki żurek w plastiku, grzańca czy tam inne pierogi. Obserwuję kilka osób. Nie można utracić czujności ani na chwilę. Wychodząc na zewnątrz niespodziewanie uderza cie wir silnego wiatru, wytrącając niesione w ręku naczynie. O! Jeden pan ma cały żurek na niebieskiej kurteczce i wyraża się głośno i w sposób mało cenzuralny. Zaraz przed drzwiami jest też kolejna pułapka - ślizgawka. Zastanawiałam się czemu akurat tam jest ona aż tak spektakularna. Dowiedziałam się dość szybko i w sposób obrazowy. Idzie babka. Też niesie żurek. Otwiera drzwi i wywija takiego orła, że przez chwilę widać same podeszwy. Żurek ląduje na ziemi. Jeszcze chwila i zasili ślizgawkę, pięknym świeżym lodem. Leżące w śniegu, pokryte już lekkim szronem pierogi sugerują też jakiś milczący dramat jednostki. A już biada totalna tym, którzy niosą coś w obu rękach. Mi się udaje zrobić kilka kursów i szczęśliwie i bezwypadkowo wynieść dwa żurki i dwa grzańce. Hmmm… tylko co ja teraz z nimi zrobię? Zewnętrzne stoły całe są zasypane zlodowaciałym śniegiem. Położone na śniegu naczynia jadą jak sanki przesuwane wiatrem. Śmietnik! To jest myśl! Toperz zostaje czuwać nad wałówą. A ja obskrobuje śmietnik ze śniegu i lodu. Całkiem solidny blacik on ma. I trochę nawet schowany za wiatrem, przytulony do budynku. Fajno! Chwilę później biesiadujemy przy tym śmietniku w 25 osób. Jest ciasno, integracja pełna, bo każdy się chce dopchać do prowizorycznego stolika. Robi się też cieplej, bo wszyscy na siebie chuchają i grzeją się kuprami. Grzeją nas też rozmowy, a przede wszystkim jednomyślność poglądów. Bo tu jakoś nie ma miejsca na dyskusje. Myślę, że gdyby się tu pojawił jakiś sympatyk władzy, obostrzeń i kolejnych debilnych represji - to tłumek rozerwałby go na szmaty. Ale chyba takiego nie było. Albo miał resztki instynktu samozachowawczego. Ktoś się śmieje, że szkoda, że nie ma tu kibla. To byśmy mogli zrobić piknik na sedesie! :) Kilka plastikowych opakowań porywa wiatr i unosi gdzieś ku górom. Ludzie nawet próbują je gonić ale albo biegnąc natychmiast wpadają w poślizg na zastygłym już żurku, albo wlatują w śnieg po tyłek kawałek dalej. Miseczki będą pewnie zdobić szczyty izerskich gór do końca dni swoich...
Zapewne gdyby zjeść zupę w cieple, każdy przy swoim stole, z normalnej, wielorazowej miski - to byłoby złe dla zdrowia, nieczyste i pewnie też nieekologiczne. I co najważniejsze - nie mielibyśmy tych ciekawych wspomnień ze wspólnej biesiady na śmietniku!! Bo pewnie każdy z tu zgromadzonych gapił by się w swój telefon zamiast się integrować z resztą gawiedzi.
Zawsze można się dopatrzeć pozytywów ;)
Skądinąd ciekawe… Najpierw nie wiadomo po jakiego czorta budujesz w górach różne udogodnienia, upstrzysz nimi wszędzie krajobraz, a potem nie pozwalasz z nich korzystać… Obok stoi nowy, odremontowany, wylizany, zapewne ogrzewany budynek, w środku drewniane stylowe ławy i stoły. A ludzie żreją z ziemi jak psy. Śmieszne i smutne zarazem…
P.S. A drzwi busia były otwarte... Ale przymarzły, wiec nawet my mieliśmy je problem otworzyć ;)
Opis jedzenia na Stogu niczym to, co widziałem pod koniec zeszłego roku na Skrzycznem. Też jedzenie tylko na wynos, toaleta zamknięta. Tam po drodze były jeszcze schody do pokonania. Całe szczęście mrozu jeszcze nie było, bo pewnie mogło wyglądać podobnie. A obok wielki taras, ale nawet jak ktoś na nim stanął, to od razu pojawiał się ktoś z obsługi krzycząc, że tam nie wolno... Ja wiem, że to nie wina prowadzących kanjpy i schroniska, ale czasami to wygląda wręcz komicznie.
OdpowiedzUsuńTo schodów nie zazdroszcze! To musiało juz być nie lada wyzwanie!
UsuńA z tym, że nie wina prowadzących... Jednak niektóre schroniska, mimo tych samych obostrzeń, pozwalają spożyc wewnątrz tzn. może kartka z zakazem wisi ale obsługa patrzy w inną stronę. Podczas gdy my na Stogu bawilismy sie tak jak było w relacji, to kumpel na Stożku w Beskidach zjadł jak człowiek przy stole w ciepłym pomieszczeniu. I dało się? Bojkot i bierny opór są w stanie zdziałać cuda - o ile się je stosuje...