“Przeszli. Droga wolna. Możecie iść!” Chowam telefon do kieszeni. Stoimy w chłodnych czeluściach klatki schodowej. Sąsiadka wypatrywała przez okno policjantów, którzy od kilku dni kręcą się po naszym osiedlu jak g.. w przerębli. Nie wiem jaką mają trasę obchodu i czy by się czepiali gdybyśmy na nich wpadli, ale lepiej nie ryzykować. A jak przeszli, to kolejny raz nie powinni się tu pojawić szybciej niż za 15-20 minut. Tak wynika z wyliczeń. Na wszelki wypadek wystawiam głowę z klatki i rozglądam się wokoło. Praktycznie żywego ducha. Gdzieś w oddali tylko idzie jakiś koleś z psem. Na placu zabaw wiatr łopocze gęsto utrefionymi taśmami, którymi jacyś stróże porządku chcieli zademonstrować swoją władzę i niechęć do bawiących się dzieci. Wychodzimy… Tu taka mała dygresja. Jakiś czas temu zaczęła panować moda na wycieczki do czarnobylskiej strefy. Wielu moich znajomych wybrało się na takie autokarowe eskapady i z przewodnikiem zwiedziło Prypeć. Mnie jakoś taka forma wycieczki nigdy nie pociągała. Za to z zazdrością myślałam o wyprawach “stalkerów” - dzikich eksploratorów, którzy wbijali tam nielegalnie, spali po zeskłotowanych, opuszczonych domach i chowając się przed strażnikami i legalnymi wycieczkami zwiedzali wysiedlone miasto na własną rękę. Ile ja się takich filmików na youtube naogladałam! I nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie taki moment, że się poczuje jak prawdziwy stalker przemierzając własne miasto… Uświadomiłam to sobie wyciągając głowę z drzwi klatki schodowej i wytężając wzrok patrząc w dal… Właśnie wtedy poczułam to deja vu… A przed oczami stanął mi jeden z ulubionych filmików…
Kabak ciągnie w stronę zataśmowanego placu zabaw. Nieee… Jak już to wracając - będziemy mieć mniej do stracenia jak się ktoś czepi. Toperz wsadza sobie kabaka na barana - im szybciej dotrzemy do zarośli, tym lepiej. Niestety w tamtą stronę gdzie zmierzamy nie ma żadnego sklepu, więc jedna z popularniejszych wymówek wydaje się być spalona. Toperz kiwa głową: “Nawet jakby tam było 10 sklepów to nikt by nie uwierzył. Obie żeście się ubrały jak na safari. Tylko hełmów korkowych wam brakuje!”. Coś może w tym jest. Ciuchy dogodne do maskowania w chaszczu niekoniecznie są sprzyjające dla mimikry w miejskiej dżungli...
Szczęśliwie docieramy do terenu, który wydaje się nam bezpieczny i wolny od ludzkiej złośliwości. Nie jest to wyklęty las, nie wspominając o złowrogich i toksycznych parkach… Tu nie ma nawet ścieżek, więc może nikt o zdrowych zmysłach nie będzie tu polował na niepokornych... Są splątane konary, trawy po pas, bzyk owadów, zieleń młodych liści i biel kwiatów. Słońce, niebieskie niebo i zapach wolności!
W miarę pokonywania kilometrów teren coraz liczniej nosi ślady działalności bobrów.
Docieramy nad upragnione starorzecze.
Świat baź (baziów? bazi? ;) )
Mix wiosny i jesieni!
Takie miejsca zawsze wzmagają apetyt!
Zawisa hamak. Ogniska nie mamy odwagi palić. Jeszcze dym nam tu kogoś na łeb ściągnie… Poza tym jest sucho jak szlag. Woda niby blisko, ale trawa pod stopami rozpada się w pył...
Długo przyglądamy się bobrowej chatce mając nadzieję, że coś z niej wystawi ostrożnie łeb (jak ja z rana z drzwi klatki schodowej ;) ) Niestety... Mega szacun dla bobrów. Dobrzy z nich partyzanci! Chyba trzeba by tu spać, aby poczynić jakieś obserwacje.
Nasz cypelek widziany ze strony przeciwnej, zza wody.
Już nie pamiętam co oni tam znaleźli? Chyba jakiś ładny robal! A może mysia nora?
Jedno z większych tutejszych powalonych drzew. Jakiś dziwny mechanizm tu musiał zadziałać? Jeden konar jest faktycznie wygryziony bobrzymi ząbkami, ale drugi jest złamany, ukręcony? Wygięte drzewo tworzy jakby daszek!
A pod dachem zamieszkały pająki! Spryciarze! Deszcz im na łeb nie cieknie… Chociaż? Może one nie wiedzą w ogóle co to jest deszcz? Już sama nie pamiętam kiedy takowy padał…
Pierwszy krecikowy szałas!
Wracamy, gdy promienie słońca stają się już złote, a znad zbiorników wodnych zaczyna ciągnąć chłodem. Z powrotem idziemy nieco główniejszą drogą, a przynajmniej na początku. Spotykamy babkę z psem. Podchodzi do nas i mocno ściszonym głosem mówi, że tam o! u wlotu stanęli sobie tacy w mundurach i zadają niewygodne pytania. Ona miała psa (a te nie mają zwyczaju srywać do kuwety), więc grzecznie połknęli języki i nie burczeli więcej. Ale my psa nie mamy, a ona nam swojego nie pożyczy bo Fafik mógłby się zdenerwować. Dziękujemy za ostrzeżenie i wbijamy w chaszcze. Lepszego testowania preparatu na kleszcze nie mogliśmy sobie wymarzyć, psia ich mać! Gęste zarośla targają nas za włosy i raz po raz porywają czapki. Nagle przez plątaninę gałęzi dostrzegamy, że nie jesteśmy tu sami! Ktoś idzie w naszą stronę!! Przystajemy. Oni też. Dzieli nas z 50 metrów i dużo krzaków. Dwóch facetów, w ciemnych ubraniach. Wyglądają jakby byli ubrani tak samo… Próbujemy przeniknąć wzrokiem kłębowisko roślin, aby ocenić potencjalne niebezpieczeństwo. Czuję się trochę jak aparat fotograficzny, ostrość wzroku ciągle mi się ustawia na gałęzie, a nie na obiekt znajdujący się za nimi. Oni też stoją bez ruchu, jakby zmienili się w słupy soli. Nie wiem jak długo tak w siebie świdrujemy oczami. Nagle słyszę śpiewną, wschodnią mowę. “Patrz! Z nimi jest dziecko. Spokojnie, idziemy”. Dopiero wtedy dostrzegam, że panowie mają wędki. Na wszelki wypadek mówię im o rzekomo stojącej na drodze milicji. “A jak myślisz czemu tu idziemy? Jeszcze żeśmy na głowę nie upadli, aby tak z własnej woli i dla przyjemności po krzakach łazić. Skur*** nas próbowali zawrócić”. Tu następuje stek wschodnich przekleństw, odnoszący się do wszelakich pociotków rodzin policyjnych (a zwłaszcza ich matek) oraz różnych niemoralnych czynności przez nie wykonywanych, głównie takich zatrącających o zoofilie ;)
Gęby nas pieką wyprażone chyba pierwszym tak intensywnym wiosennym słońcem. Łapy mamy tak podrapane, że widać dokładnie jak źle się dziś prowadziliśmy (w tej Biedronce to dziś na promocji mieli chyba dzikie koty ;)
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w kwietniu 2020!
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ech, Buba. Lubię Cię, ale przesadzasz z „koronasceptycyzmem”. Za takie zachowania i wpisy negujące dostałabyś grzywnę w Chinach, Wietnamie czy na Kubie, ale dzięki temu po kilku miesiącach mogłabyś już bez przeszkód podróżować i względnie bezpiecznie spotykać się z innymi.
OdpowiedzUsuńChiny, Kuba czy inne zamordystyczne kraje, ze skrajną cenzurą i brakiem wolności słowa, nie są dla mnie żadnym wzorem. A w Korei Północnej może bym dostała i kulkę w łeb, bo nie śpiewam jak mi wódz zagra. Super, nie? Tylko się przeprowadzić!
UsuńI nie sądze, aby ślepe łykanie nawet najwiekszych idiotyzmow jakie wypluje władza miałoby po kilku miesiacach skutkowac wolnym podróżowaniem. Raczej wręcz przeciwnie...
W wielu kwestiach, ktore emocjonuja ludzi jestem skłonna do dyskusji i daleko idących kompromisów. Ale koronoparanoja jest akurat tematem, w którym jestem nieugięta. Dla represji, terroru, zastraszania, niszczenia gospodarki i ludziom życia - mam zerową tolerancje.
W Chinach, Wietnamie i na Kubie już nie ma żadnej epidemii, można swobodnie wewnątrz kraju podróżować i bezpiecznie się spotykać (przecież na tym powinno Ci zależeć), a to lepsze niż możliwość pisania co się chce bez oparcia o naukowy ogląd świata.
UsuńEpidemia sie konczy wtedy, kiedy wladze postanowią ją odwołać. Zwłaszcza ta bezobjawowa ;) A naukowy ogląd swiata to nie tylko ten promowany przez media glownego nurtu i łaskawie puszczony przez cenzurę...
UsuńNie dogadamy sie w tym temacie, wiec nie ma nawet sensu probowac.
Wedle naukowego oglądu świata epidemia jest faktem i propagandowy bełkot z telewizji i internetu nie ma tu nic do rzeczy. Jest też wiele chorób bezobjawowych, to też nie jest żadna nowość. Polecam Ci się douczyć, poczytać i przyswoić trochę rzetelnej wiedzy, tak jak radzisz - omijając propagandowy śmietnik informacyjny. Szkoda tak fajnego bloga zaśmiecać teoriami o spisku mediów i władzy, w dodatku na raz tak wielu różnych krajów na świecie.
UsuńNikt cie nie zmusza do czytania mojego bloga - na szczęście masz jeszcze wolny wybór w doborze swojej literatury. Znajdziesz sobie wiele portali zachwycających się pandemiczną histerią, których "rzetelna wiedza" cię usatysfakcjnuje.
UsuńNie, Twój blog jest fajny i jedyny w swoim rodzaju. Pozostanę stałym czytelnikiem, mimo że zaczęłaś na nim umieszczać treści nieodpowiednie, zawierające wprost teorie spiskowe, które nieco psują Twoją dobrą robotę. Zapewniam, że daleko mi do „pandemicznej histerii”, więc daruj sobie takie głupie docinki wobec Twojego czytelnika.
UsuńStaram się nie opisywać w relacjach zbyt dużo takich historii, które budzą negatywne emocje. W wiekszosci nie ma ich wcale. Czasem jednak nie da się o tym nie wspomniec, jesli stanowiło to poniekąd ważny element wycieczki - tak jak tu ukrywanie się przed policją czy w Izerach konsumpcja na śmietniku ;) Nie wspomnienie o nich nie oddało by atmosfery chwili. Wiekszosc naszych wyjazdow jest na szczescie wolnych od polityki bo staramy sie uciekac od tego świństwa najbardziej jak sie da...
UsuńDroga Bubo.W pełni podzielam Twoje poglądy wzgledem paranoi kolanoświrusa,zwiazanych z tym idiotycznych represji,bezprawnego i nieuzasadnionego ograniczania wolności osobistej,bezmyślnego ruinowania życia zwykłych ludzi,czy wreszcie skazywania na smierć tych,którzy mają pecha chorować na cos innego niz kolanoświrus.
UsuńDlatego zachęcam Cię do dalszego,nieskrępowanego zamieszczania "nieodpowiednich treści" i "wprost teorii spiskowych",aby niewolnicy tacy jak "M",czujacy się bezpiecznie tylko jako cześć stada trzymanego za mordę i kierowanego batem przez nieudolnych idiotów,zobaczyki,że można żyć inaczej.
rogi_ma_i_bodzie_niemi:
UsuńTypowe dla obrońców teorii spiskowych negujących naukę – zero rzeczowych argumentów, za to pełno pustosłowia i poniżania innych.
rogi_ma_i_bodzie_niemi
UsuńDzieki ogromne za komentarz. Każda osoba podobnie widząca świat niezmiernie cieszy - zwłaszcza w tych powalonych czasach.