Z Czerniachowska znow zjezdzamy na boczne drogi z nierownego bruku. Pierwszą wsia, ktorej dzis szukamy jest Griemjaczie. Tutejsza ruina kosciola sluzy za budynek gospodarczy, jakas stodoło-obore, ktorą chyba sezonowo zamieszkują owce. Z tego powodu mozna zauwazyc dbałosc o dach budynku i wnetrze jest dosyc zaciszne. Dobudowano mu tez z pustakow boczną szope.
Obok koscioła jest plac zabaw gdzie kabak zazywa radosci korzystania ze zjezdzalni. Ciekawe, ze koło tych ruin koscielnych przewaznie sa place zabaw! Jakby ktos wiedzial, ze tu przyjedziemy- cos dla rodzicow, cos dla bobasa! Do tego nawet doszlo, ze kabaczę wita entuzjastycznym kwikiem kazdą napotkaną ruine- bo chyba podswiadomie wie, ze zaraz najprawdopodobniej bedzie hustawka i karuzela ;)
Pobyt na placu zabaw w Griemjaczym nie jest jednak dlugi, bo atmosfera jest nieco przyciężka. Czasem jest cos takiego, ze czuc czyjs wzrok na plecach. Obserwuje nas grupka wyrostków o sniadych twarzach. Dokladnie narodowosci nie potrafie ocenic, ale jest w ich wzroku cos cyganskiego- taksującego i jednoczesnie znudzonego. Cos co pojawia sie u osob, ktore nigdy nie skalały sie zadna praca, ale niejeden portfel z kieszeni wyjeły... A przed chwilą nam przeszlo przez mysl, że za kosciołem sa fajne tereny na biwak. Nie są...
Nastepna wies to Wysokoje gdzie z koscioła pozostała tylko sama wieża utopiona w zielonosciach.
Ale nie kosciol jest tu najciekawszy. Jest tu tez sklep. Na oko klasyczny "magazin" na wschodniej prowincji. Poniemiecki dom, chłodne wnetrze korytarza o lekkim aromacie piwnicy. W sklepie za ladą kręca sie trzy osoby- chyba ojciec, matka i dorosły syn. Wszyscy mają urode kojarzącą sie z kaukaską i porozumiewają sie ze soba w jakims nietutejszym języku. Nie byloby to nic dziwnego biorąc pod uwage strukture narodową Rosji, a tu w okolicznych wsiach to wogole ciezko jest spotkac blondyna.. Dziwne jest natomiast co innego. Po pierwsze da sie zauwazyc jakas nerwowosc w ich ruchach, spojrzeniach, wzajemnych rozmowach, ktorych w ząb nie rozumiem. Mam wrazenie jakby sie co chwile ze soba o cos kłócili. Przyszłam tu kupic raczej podstawowe rzeczy- chleb, ser, jabłka, mleko, piwo. Nikt z całej trójki sprzedawców nie wie gdzie co leży, a tym bardziej jakie są ceny tych produktów. Sama musze chodzic po sklepie, zdejmowac sobie z półek i odczytywac na głos lub pokazywac palcem ceny. Należnosc musze uregulowac zgodnymi pieniedzmi, bo nie mają wydac reszty. Nie mam dokladnie odliczonej sumy. Brakuje mi 100 rubli, albo musialabym rozmienic grubszy banknot. Mowią, ze ok, ze moze byc bez tych stu... Chłopak pieniadze chowa do kieszeni... Oprocz mnie do sklepu zaglada mała dziewczynka. Chce kupic loda. Babka mowi, ze lodow nie ma. Dziewczynka wybiega z płaczem... A pod scianą pełna lodowka lodow... Byl to jeden z dziwniejszych sklepow jakie mialam okazje odwiedzic w calym zyciu. Zupelnie jakby wlasciciele i pracownicy sklepu leżeli zwiazani na zapleczu. Jakos mam sporą potrzebe znalezienia sie szybko daleko stąd. Toperz czekajacy w busiu z kabakiem pyta czy zjemy drugie sniadanie pod sklepem. Moze tak- ale napewno nie pod tym...
Kolejny kosciół zwiedzamy w Zalesiu. To calkiem niezle zachowana ruina, ktora zaznaczyłam sobie na mapie trzema wykrzyknikami. Jeszcze kilka lat temu mozna bylo wejsc do srodka, na wieże - czytalam takie relacje ze zdjeciami, ogolnie rewelacja. Ale i tu widac dotarła mania kratowania. Zdjecia musialy byc stare- teraz wszystko zamkniete jest na dziesiec spustow, dokladnie pomurowane, mysz sie nie wślizgnie... Wokol nowe chodniczki z kostki bauma, odnowiony pomnik gierojow ze swiezymi tablicami, nowoczesne boisko z tartanowa nawierzchnia (oczywiscie tez zamkniete na gruby łancuch). Budowali, remontowali, wiec i kosciol zamkneli. Jak zwykle zreszta, zawsze tak sie konczy. Gdzie sie zaczyna remont i porzadkowanie terenu- to jednoczesnie konczy sie swiat dzikich eksploratorow ceniacych swobode, naturalnosc, cisze, pustke i spiew ptakow w starych murach. Kosciół oglądamy wiec tylko z zewnatrz...
Na otarcie łez mozna spotkac kawałek dalej ciekawy szyld przysklepowy. Oczywiscie zaglądam do srodka. Sprzedawczyni jest dumna widzac, ze go fotografuje. Sklep jest ponoc bardzo stary, zostal zalozony 95 lat temu. I zawsze sprzedawano tu artykuly gospodarstwa domowego. I ten szyld tez ma tyle lat... Probuje wyrazic zdziwienie i pewien rodzaj niedowierzania, ze taki symbol wisial TUTAJ 90 lat temu ale babeczka ma wyraznie swoj swiat, w ktory wierzy i w ktorym jest szczesliwa.
Obok ozdobne koło z łopat, grabi i wideł.
Jedziemy do Zaliwina, miejscowosci nad Kurszskim Zalewem, gdzie chcemy znalezc opuszczoną latarnie morską. Niestety okazuje sie, ze nie prowadzi tam zadna droga. Trzeba by sie przedzierac trzcinami po kolana w błocie albo splynac rzeka Dejma. Wzdluz zalewu tez nie da sie isc bo wszedzie młaka.
Spedzamy wiec chwile na brzegu ogladajac łodki.
Obserwujemy tez wodowanie pontonu uazem wjezdzajacym do wody prawie po dach a potem jak rybacy walczą z falami i gasnacym silnikiem. Kurszski zalew jest duzo wiekszy od poprzedniego i z wielu miejsc nie bardzo nawet widac drugi brzeg!
Godzine tez zajmuje nam wrzucanie patyczków do wody. Czas ten okazuje sie i tak zbyt krotki, bo i tak wracamy do busia z wyjącym i miotajacym sie tłumoczkiem, ktory trzyma w kurczowo zacisnietych łapkach dwa patyczki.
Z Polesska odbijamy na polnocny wschod coby zobaczyc co slychac nad zalewem w okolicach wsi Krasnoje i Razino. Nie slychac nic szczegolnego. Droga jest bardzo wąska bo wiedzie miedzy kanałem a obmurowanym wałem otaczajacym zalew. Czasem w zaroslach stoi sobie jakis betonowy rybak.
Po wyjsciu na wał pojawia sie nagle straszny wiatr, taki, ze urywa łeb z korzeniami. Z wiatrem walcza mewy i łabedzie. Bardzo smiesznie wyglada gdy lecą sobie mewy, machaja skrzydłami a tak naprawde to sie cofają. Albo jak plynie łabędz, płynie i nagle nakrywa sie nogami. Po drugiej stronie wału cisza...
Potem Sławińsk i znow szukamy opuszczonego kosciola. Zostala tu samotna wieza wsrod chwastow. Ktos wstawil do srodka prawosławny krzyz. Miłe! Swiatynia to swiatynia!
Poczatkowo idac do ruin trafiamy na teren jakiejs bursy, ktora wyglada jak zwykly wiejski dom. Do czego przynalezy? Jest tylko tabliczka "Bursa. Rosja. Oblast, rajon i jakis numer". Chyba ze po rosyjsku "bursa" znaczy co innego niz po polsku? Z budynku wychodzi jakas kobita w chustce na glowie, ale na nasz widok natychmiast sie cofa wglab sieni.
W samej wiosce jestesmy swiadkami dziwnej sytuacji. Pod drzewem grubuja sie mezczyzni w roznym wieku. Ziewają, plują, rozmawiają, łuskają slonecznik. Ubrani sa normalnie- dresy, dzinsy, czasem stroje robocze. Po chwili ustawiaja sie w szeregu. Przychodza do nich dwaj kolesie w mundurach- spodnie na kant, niebieskie koszule i czapki z rondami jak patelnie. Dopiero teraz zauwazam, ze wszyscy w szeregu mają przypiete plakietki, jakby identyfikatory. Nie widze co jest na nich napisane. Chyba nazwiska i cos jeszcze. Dolatuje mnie tylko jakis strzep rozmowy, ze do kogos mają pretensje, ze nie stawil sie na jakies szkolenie. Nie mam pojecia czy to sa jakies ochotnicze bataliony, samopomoc chłopska czy spotkanie lokalnego klubu AA?
Noclegu szukamy w Gwardiejsku- miasteczku na skraju ogromnej jednostki wojskowej. Połowa ludnosci nosi tu panterki, tielniaszki, 3/4 aut ma czarne wojskowe blachy i jest uazami albo kamazami, gdzie chlopaki siedzą upakowane jak śledzie pod plandekami. W wąskich uliczkach non stop jacys mlodziency w moro obłapiaja sie z panienkami a ciezki przytłaczajacy zapach perfum snuje sie wzdłuz bram, chodnikow i ulic jeszcze pol godziny. Toperz bardzo szybko sie przebiera w sweter, twierdzac ze w swojej kurtce bundeswehry czuje sie tutaj jakos nieswojo i ma wrazenie, ze mu sie przygladaja. Cos w tym jest, ze to bylo jedyne moro w tym miescie o innym układzie ciapek ;)
Spimy chyba w jedynym w miescie hoteliku "Rica", ktorego dlugo nie mozemy znalezc. Jezdzimy tam i spowrotem, kilka osob nam opisuje dojazd. Okazuje sie, ze jesli by chciec znalezc najbardziej boczną, wyboista i jeszcze do tego najkrotsza uliczke Gwadiejska- to wlasnie tam. Mysle, ze po takim opisie bysmy znalezli od razu!
Babka na recepcji z błagalnym wzrokiem dopytuje- "ale registracji nie potrzebujecie, prawda???" A potem powtorka z rozrywki czyli wypisywanie kart, ankiet i oddawanie czci papierowi. Tu dla odmiany nie moge sama wypisac karteczek. Musi to zrobic wlasnorecznie babka, pieknym pismem z zawijasami. To co wychodzi spod jej pióra wyglada jak jakies stare klasztorne ksiegi. Chyba minela sie z powołaniem. Ale do rzeczy. Kobita chce pisac sama ale oczywiscie nie bardzo potrafi przelozyc dane z naszych paszportow na odpowiednie pismo. Mam jej wiec dyktowac. Juz przy nazwisku mocno sie marszczy. Potem przez 15 minut kartkuje paszport w poszukiwaniu "otczestwa". Bo moze my nie znamy, nie uzywamy- ale w dokumentach musi byc. Juz do tego przywyklam, czesto tak bywa. (Najdluzej szukali chyba w przydworcowych komnatach w ukrainskim Kozjatynie, gdy jechalismy elektriczkami na Krym. Tam sie nie chcieli poddac.) Najciekawiej jednak jest na etapie "organ wydajacy paszport". Wojewoda dolnanss...., dolnoszlons.... Dobra, musze jej napisac na kartce wszystkie dane a ona ladnie przepisuje. Gdzies zle domalowalam ogonek i... formularz do przepisania. Bo skreslen byc nie moze w tej szalenczo artystycznej dzialalnosci. A jaki jest kod pocztowy miasta, w ktorym sie urodzilam? Nie mam pojecia. I nie ma szans abym sobie przypomniala bo nigdy tego nie wiedzialam. Babka prawie łzami skrapia niezapelniona rubryke. Gdy juz mi sie wydaje, ze jest koniec to okazuje sie, ze babeczka musi jeszcze raz przepisac wszystko "na czysto" i pokazac nam do weryfikacji. Gapie sie więc w formularz i kiwam glowa. Nawet gdybym znalazla błąd to przeciez sie nie przyznam. Poza tym zawsze mialam problem z czytaniem pisanych liter a te jeszcze maja takie cholerne zawijasy... Gdy juz sie wydaje, ze sprawa jest ostatecznie zakonczona - babka wyciaga z teczki formularze sprzed 3 lat, kiedy to spali tu jacys Polacy. I tam o zgrozo sa inne formy numeracji paszportu. I co bedzie? Ktore sa prawdziwe? Blady strach pada na mały pokoik gwardiejskiej recepcji. Co teraz? Sa dwa formularze i w jednym z nich jest błąd! Tłumacze wiec, ze tam byly stare paszporty a ja mam nowy. I tam byly inne systemy numeracji. Nie wiem czy tak bylo. Wymyslilam to sobie na poczekaniu. Moze babka bedzie miec spokojne popoludnie a my wreszcie pojdziemy polazic po miescie. Ech... Czasem mam wrazenie, ze tacy ludzie sie marnuja. Ze ich upór, pracowitosc i dokladnosc moglyby byc lepiej wykorzystane niz mozolne wypelnianie nikomu niepotrzebnych rubryk.
Gwardiejsk wyglada jak statystyczne polskie miasteczko. Wydarty totalnie z roslin ryneczek wybrukowany jest kostką bauma. Odnowione fasady kamienic pomalowano na pastelowe, rozmyte kolorki z przewagą łososiowego, chyba ulubionej barwy przez wszystkich milosnikow "euroremontu". Gdyby nie inna czcionka na napisach i ogromne ilosci włóczacego sie wojska mozna by pomyslec, ze jestesmy gdzies u nas. Na srodku rynku mają fontanne, do ktorej probuja wpasc wszystkie dzieci, łącznie z naszym. Probujemy znalezc jakas knajpe, ale nie jest to proste o 19. Ostatecznie konczymy wiec z bułka i parówka w rece na ławce w parku.
W Gwardiejsku jest kilka starych poniemieckich budynkow z czerwonej cegły, z wiezyczkami, wykuszami. Pierwszy z takowych rzuca sie nam w oczy na obrzezach miasta, kolo stacji benzynowej. Jest to dawny zamek Tapiau. Budynek od lat powojennych miesci wiezienie o zaostrzonym rygorze. Jest opleciony taka iloscia drutu kolczastego, ze starczyloby na ogrodzenie całego obwodu. I oczywiscie wiszą tabliczki o zakazie fotografowania. Jak wiadomo zakazy sa po to aby je łamac ale jak widze kolesia w mundurze z kałachem, ktory patrzy mi w oczy, to mi jakos "spada śmiałosc". W Polsce zapewne bym zaryzykowala. Ale Rosja nie ma pod tym wzgledem dobrej opinii ;)
(zdjecie z googlemaps)
(zdjecie ze strony link
Kolejny ceglany budynek ktory mi sie spodobał tez jest opatrzony takowymi tablicami. Tu akurat nie ma wiezienia ale jakies obiekty wojskowe, pilnowane przy bramie przez kilkunastu straznikow.
(zdjecie z googlemaps)
Sporo aut na terenie calego obwodu ma naklejki "patriotyczne", nawiazujace do Wielkiej Wojny Ojczyznianej lub wspolczesnej polityki.
I znow odkrecamy na zadupia. Krasnyj Bor to malutenki przysiolek wsrod lasow i pól.
Kosciol jest za płotem, a teren strzezony przez ujadajacego psa, nawet podpisanego ze jest zły. Nie wiem co sie tam miesci. Przez plot niewiele widac- tylko tyle ze drewniana wieza niebawem runie... Gniazdo bocianie chyba opuszczone.
W Bieriezowce zostala sama wieza, zarosła krzakami dzikiego bzu i kolczastymi pnączami chcacymi wydrapac nogi do kości...
W Puszkinie kosciola brak. Albo wiec sie zawalil albo zle zaznaczylam i maja tu w obwodzie jeszcze jakies inne Puszkino.
Przejezdzamy tez przez Ozerki gdzie rzuca sie w oczy spory jakby pałac, ale otoczony budynkami chyba zakladu przemyslowego? a moze czego innego- bo mocno oplecione drutem kolczastym.
Za mury jak sie okazuje wejsc sie nie da. Ale jest przyzakladowy miły sklepik, w ktorym oczywiscie robimy zakupy, zwlaszcza ze maja tu jedno z moich ulubionych piw- Stary Mielnik.
Na jednej z bram kombinatu jest tez napis "Stołówka". Juz planujemy tam zawitac na obiad... ale okazuje sie, ze prowadzace dalej żelazne drzwi nie maja klamek... Zeby je otworzyc trzeba miec wielki klucz. Chwile czekamy, ale nikt akurat nie idzie.. Zapewne gdyby tu mieli hotel to bysmy zostali dzien dluzej w obwodzie ;)
Ciekawą rzecz mozna zaobserwowac na przejazdach kolejowych. Jest to duzo bardziej skuteczne zabezpieczenie niz szlabany czy migajace czerwone swiatlo. Gdy nadjezdza pociag to podnosza sie na jezdni ogromne blachy. Nie ma bata, zeby ktos wjechal pod pociag!
Do Mamonowa jedziemy bocznymi drogami o zroznicowanej nawierzchni.
W Mamonowie staramy sie wydac ruble, ktore nam pozostaly. Zakupujemy wiec duzo kwasu i duzo kawioru, bo na alkohol niestety sa limity. Szkoda, ze u nas tak trudno o dobry kawior! I to nawet nie jest kwestia ceny tylko dostepnosci do pozyskania..
Rechoczący stojak pod mapę :)
Na granicy znow pusto. I bardzo sympatyczna, lużna, wesola atmosfera. Zwlaszcza, ze kabak wszystkich rozbawia. Pogranicznik zaglada do busia i widzi, ze jest chyba kilkadziesiat butelek kwasu. Mowi: "O widac, ze lubicie kwas!". Kabak "Da". - "O i kawior lubicie!". Kabak "Da". Schodzi sie kilku innych straznikow rozweselonych rozmową z bobasem. Pogranicznik dopytuje "To pewnie i kałachy wieziecie, co?". Kabak "Yyuu" i kreci glową. To se pogadali! Wszyscy pękaja ze smiechu.
Cale przejscie zajmuje nam niecala godzine.
Ogolnie obwód zaskoczyl nas bardzo pozytywnie. Nie mielismy zadnych zatargow z policją na drogach niby polująca na obcokrajowcow (jedna rutynowa kontrola dokumentow, zakonczona zwroceniem uwagi, ze mamy przepalone swiatło i warto by to kiedys naprawic oraz zyczeniem udanych wakacji). Straszono nas, ze wloczac sie po zadupiach bedziemy miec zapewne wszedzie problemy ze słuzbami, mundurowymi i wogole to policyjny kraj. A w wielu aspektach np. biwakowym czy ogniskowym - wolnosc jest wieksza niz w Polsce. Miejscowi tez wydawali sie nam calkiem sympatyczni i nie spotkalismy sie z jakimis objawami agresji dlatego, ze jestesmy z Polski, no moze jedynie czasem jakis żal do swiata wielkiej polityki, ze kiedys nasze wzajemne stosunki byly lepsze.
Nie udalo sie zwiedzic w obwodzie wszystkiego co bylo planowane. Zabraklo nam czasu - okolo 3-4 dni aby powloczyc sie po wschodniej czesci terenu. I brakło śmiałosci/odwagi aby wbijac do Bałtijska, na mierzeje czy do wiosek w ścisłym terenie przygranicznym. Nie wiem czy jeszcze kiedys tu wroce... Pewnie kolejnym razem, mając juz w rekach rosyjska wize, bedzie jednak ciagnac aby pojechac gdzies dalej, gdzies, gdzie nas jeszcze nie bylo. Chyba ze kiedys zniosą lub znacznie ulatwia graniczne formalnosci- to wrocimy tu napewno- do Bałtijska i powloczyc sie np. po kolejnych wsiach z opuszczonymi kosciolami, ktorych zostalo jeszcze ze 30.
KONIEC
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Uwielbiam Twój sposób w jaki opisujesz właściwie to problematyczne i wkurzające sytuacje, ale tak, że śmieję się do monitora..:D
OdpowiedzUsuńkaligrafująca pani wygrała ;) może ten typ ludzi urodził się pareset lat za późno?...
piękne te Wasze historie z obwodu kaliningradzkiego..:)
my byliśmy we wrześniu teraz. na półmaratonie w Kaliningradzie i mierzei kurońskiej ;)
od lipca dużo łatwiej wjechać do obwodu, wystarczy bezpłatna wiza elektroniczna.. może skusi Was żeby wrócić? ;)
Ciesze sie, ze sie podobaja relacje! :)
UsuńA do obwodu na pewno chcemy wrocic! Moze w przyszle lato sie uda?? Nie bylismy np. w Bałtijsku i na tym kaliningradzkim kawalku Mierzei Wislanej. I jeszcze paredziesiat opuszczonych kosciolow zostalo! Zatem plan jest. Zobaczymy! :)