Przed Włóczyskami mijamy tablice ostrzegajace przed “amerykanskim zgnilcem pszczol”. Musze to pokazac babci ktora twierdzi ze wszelakie choroby, epidemie i swinskie grypy przychodza tylko ze wschodu :P A tak serio to nie wiem jaki to ostrzezenie ma sens dla kierowcow? zeby nie jesc miodu w okolicy? albo jak ktos wiezie ule na pace to zeby ich tu nie stawiac?
We Włóczyskach panuje mila atmosfera. W sklepie istna bimbrownia- caly sklep wylozony flaszkami z wodka, a ekspedientka odlicza ”dwiescie szesnascie, dwiescie siedemnascie, dwiescie yyyyyy” i chyba ją zmylilam glupim pytaniem czy sa lody panda… Przestawia skrzynki i zaczyna matematyke od nowa. Kupujacy proponuje ze bedzie wynosil po 10 sztuk do auta i odhaczal na karteczce. Specjalnie go wydelegowali na zakupy bo ma auto z najwiekszym bagaznikiem. Szykuje sie ponoc weselicho na 300 osob a ojciec pana mlodego ma manie przesladowcze ze zabraknie alkoholu i bedzie wstyd na pol powiatu.
Okolice sa tu bardzo mile
W Młynarach sympatyczny ryneczek wybrukowanych kolorowym kamulcem.
a pod domami rosna kwiatki ktore mi sie kojarza z dawnymi czasami oraz terenem spokojnym i sielskim
I oczywiscie nigdzie nie ma sloikow :( Jak tak dalej pojdzie to zgnija nam pigwy i bedzie smutno… Rozwazam juz poszukiwanie sloikow po opuszczonych zawaliskach albo pukanie po domach.. Kiedys paletki do pinponga tak skombinowalam to czemu nie sloik? ;)
Zegar na wiezy koscielnej jest tu umiejscowiony dosc nietypowo- wkomponowany w okno!
W Młynarskiej Woli szukamy ruin kosciola. Nie mozemy znalezc i juz prawie chcemy zrezygnowac gdy uwage przyciaga fajna kladka- jakby zelazne szyny zalane betonem.
A za nia poszukiwany kosciolek!
W Słobitach znow babka w sklepie rozklada rece- nie ma sloikow, przynioslaby mi z domu ale ma tylko pollitrowe- bo robi dzemy i konfitury. Ma tez wieksze ale po kiszonych ogorkach..
Gadamy o okolicznych ruinach. Poleca mi wieze Bismarcka w Srokowie skad pochodzi. Oczy jej sie smieja na wspomnienie imprez i ognisk odbywajacych sie niegdys pod tamta wieza.
Obok sklepu dom utopiony w kwiatach. Dla mnie to jest przyklad pieknego, zadbanego ogrodu a nie tuje uciete pod linijke i trawnik na trzy i pol milimetra…
Za wsia ruiny palacu. Teren zadrutowany jakby tam przynajmniej zloty pociag trzymali. Pewnie szanowny wlasciciel nie spi po nocach ze strachu ze mu ktos troche gruzu zajuma…
W Karwinach znajdujemy ruiny kaplicy dworskiej.
W Wilczetach pamiatki czasow okolopegieerowskich
A gdzies dalej budynek bedacy skrzyzowaniem palacu, stodoly i antycznej swiatyni.
I lekko upiorne kwietniki. Ciekawe czy ktorys juz pogonil jakiegos lokalnego pijaczka wracajacego do domu mglista noca?
Kolejne miejsce to Gładysze. Jeszcze nie widzialam ruin palacu tak otapetowanego roznymi tablicami.
Oprocz tego miejsce jest obsiadniete jak mrowkami uczestnikami niemieckiej wycieczki. Dwie kobitki dorwaly sie do przypalacowej jablonki. Polykaja jablka chyba z ogryzkami, ladujac kolejne sztuki w kieszenie i za pazuche. W oczach widac wielka radosc i pozadliwosc. Nie wiem- moze u nich nie ma juz prawdziwych jablek - sa tylko plastikowe i znormalizowane z supermarketu?
W palacu zachowaly sie fragmenty roznych sztukaterii na scianach. Nie wlaze jednak do srodka bo mury gadaja. Moze to glupie okreslenie ale czasem mur ktory ma zamiar sie niedlugo zawalic wydaje tak dziwny dzwiek…
W Osetniku namierzamy ruiny kosciola
Obok stary cmentarz - nie wiem czy trwaja tu jakies prace archeologiczne, renowacje, remonty? Czy przeploszylismy hieny cmentarne? Ziemia wyglada jak odgrzebana bardzo niedawno..
We wsi fajna tablica ogloszen
a kawalek dalej dworek przed ktorym parkuja dwa pojazdy
Rzeke Pasłęke przekraczamy miedzy Bardynami a Łozami. Znajduja sie tu resztki starego mostu.
Szeroko rozlana spokojna woda wydaje sie byc zachecajaca pod nasz nowy ponton! Moze za rok? bo teraz juz chlodno…
W rejonie Wysokiej Braniewskiej zaczynamy szukac jakiegos miejsca na popas. Nie jest latwo, wszedzie domy, zaorane pola, glebokie przydrozne rowy. Drogi sa waskie a po wycieczce do Mołdawii mamy uraz do spotkan z maszynami rolniczymi ktorych tutaj jezdzi calkiem sporo. Kluczac zwirowymi drogami odnajdujemy dworek
Potem zjazd na maly placyk pod ogromnym wiatrakiem.
Teren nie jest ani ogrodzony, nie ma szlabanu ani zakazow postoju. Juz zaczynamy wyciagac kanapki gdy zauwazamy ze na zakrecie pojawia sie czerwona navara z jakims gosciem ktory sie gapi jak wol na malowane wrota. Stoi tam chyba z 10 minut wlepiajac sie w nas. Czujemy sie z tym jakos dziwnie. Moze to furkot tych wielkich skrzydel nad nami budzi jakis niepokoj? Chwile pozniej koles podjezdza i pyta co tu robimy. Pokazujemy kanapki i serwetke. Facet nie zabrania nam pobytu tutaj, nie mowi ze nie wolno pod wiatrakiem albo co, tylko zegna sie z nami, odjezdza za pagorek, a minute potem wraca na swoj posterunek na zakrecie i znow sie gapi… Zarcie nam troche staje w gardle, nie no , czujemy sie tu jak na jakiejs scenie. Bez sensu tak…. No coz- zjemy w innym rowie, byle na spokojnie. Jak odjezdzamy to navara jedzie caly czas za nami, “odprowadzajac” az do glownej drogi… Nie wiem kim byl ow tajemniczy “stroz wiatraka” ale fote jego blach na wszelki wypadek zrobilam (on pewnie naszych tez ;) )
W koncu zjadamy na spokojnie z widokiem wiatrakow na horyzoncie. Gdzies tez w tym momencie chowa sie nam slonce… Krotkie te wrzesniowe dni..
W kolejnej wiosce mijamy skup mleka. Krowy kreca sie wokol, stoi przyczepka z bańkami, obok biega mala dziewczynka i oblizujacy sie kot.
Z malego szarego budyneczku, o rodowodzie wyraznie z poprzedniej epoki, wylazi kobita. Gumiaki chrzeszcza na pokruszonym betonie, czasem mlasna o jakas pozostalosc po dobrze odzywionej krowie. Babka oburza sie jak pytam o kupno mleka. Sprzedac nie moze, kreci glowa cos opowiadajac o urzedzie skarbowym, ale chetnie nam da mleka! Biegne szybko po butelke. Babina otwiera wielkie pordzewiale drzwi do baraczku. W srodku przycmione swiatlo, sciany pobielone jakos w latach 70tych, a na srodku stoi jakas kosmiczna maszyna! Okragla, srebrnolsniaca. Jak w krzywym zwierciadle odbija sie w niej moja wielce zdziwiona geba! Wylaza z tego ustrojstwa rozne rurki, rowniez wypolerowane, na ekranikach podskakuja jakies zielone cyferki. Od czasu do czasu robi “piiiip”, w tonacji zupelnie takiej jak niskopodlogowy autobus ktory nie moze zamknac drzwi bo ktos sie o nie opiera. Po nacisnieciu guzika otwiera sie pokrywa. A w srodku jest calkiem prawdziwe mleko, ktore babka naklada nam juz calkiem normalna aluminiowa chochla. Czasem niestety jest taka czasoprzestrzen ze nijak nie ma jak zrobic zdjecia…
W zapadajacym zmierzchu, a w wiekszosci juz w calkiem zapadnietym, objezdzamy jeszcze nadgraniczne wioski. Zagaje, Piele, Mędrzyki, Jachowo.. Niewiele widac w swietle reflektorow w ciemna pochmurna noc… Migaja gdzieniegdzie pojedyncze chalupy, z wygaszonymi oknami, lub takimi ktore swieca zarowka nie wieksza jak czterdziestka. Pod kolami szuter, zwir , piach lub koci koci łepki…. Kilkuty drzew stercza na mokradlach, jakies piaskownie z urwanymi latarniami, jakies cienie poruszajace sie calkowicie niezgodnie z zasadami grawitacji.. Malo widac ale widac ze jest dobrze! Jedno jest pewne- jutro tu wracamy!!!
A wieczorem znow bal u motocyklistow. Hitem dzisiejszego wieczoru jest “Szla dzieweczka do laseczka” w wersji na gitare elektryczna- czy trzeba cos wiecej? :)
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń