Mijamy kosciół w Piotrowicach.
I zostawiamy go daleko w dole.
Szczyt zwany Golina. Poszliśmy tu tylko po to, aby sprawdzić czy nie stoi tam jakaś fajna wiata. Nie stała. Znaczone na mapie "miejsce odpoczynku" okazało się być jedynie mocno zarośniętym stołem z ławeczkami.
Łąkami i polnymi drogami sobie wędrujemy.
Widok na Krzyżową. Tam też pójdziemy.
Pierwszy i chyba ostatni raz tam spotkałam całą łąkę porośniętą dzikimi bratkami!
Wielka to radość uwalić się w takim miejscu! :)
Idziemy w stronę Starego Waliszowa. Początkowo rozległymi polanami.
Potem jakimś wąwozem.
W wiosce rzuca się w oczy ładnie porosły pnączami dom.
A potem podobnie pożarta przez zieloności kapliczka.
Przysiadamy na chwilę w wiacie krytej strzechą.
A wokół nieprzebrane łany mleczy!
A potem wspinamy się na Krzyżową, do leśnej kaplicy. I o dziwo była otwarta. Mozna było na spokojnie pozwiedzać i posiedzieć w ciszy, przerywanej tylko brzękotem pszczół i śpiewem ptactwa, wśród zapachu starych murów i chrobotu korników w ławkach.
Początek maja a tu kolory jakby nieco jesienne?
Przed kościołem w Kątach Bystrzyckich czekamy na przybycie pozostałej części ekipy. Powoli wszyscy się zbierają.
Do bacówek docieramy już o zmroku. Rozkładanie miejsca noclegu na sianku:
Prace obozowe mające na celu doprowadzić do ugotowania strawy.
Loża szyderców obserwuje wszystko z boku.
W końcu jeden z ważniejszych rytuałów tamtych lat - pulpa!!!! Wyszła baaaardzo serowa! :)
Na różne sposoby walczymy z chłodem majowej nocy - dogrzewamy się trunkami i ciepłymi czapkami.
A tu symboliczne zdjęcie braku zgody z Pudlem - i zażartych dyskusji popartych rękoczynami. Bo pisząc na forach zwykle mieliśmy rozbieżne zdanie na wiele tematów ;)
Sielski poranek w zielonej dolinie.
A jaki zapach!!!
Uwielbiam jak rano tak słońce prześwieca przez szczeliny bacówek!
Już nie pamiętam czemu do budzenia Pudla używałam patyka. Czyżbym się bała, że ugryzie?
Kolektywne śniadanie na trawie.
Naczynie wielofunkcyjne. Jako kask rzeczywiście kiedyś się sprawdziło - toperz spał w nim na głowie w pociągu. A leżąc na podłodze przedziału warto się było chronić przed ewentualnych kopnięciem przez wchodzących!
ON - tytułowy Rudy Potok. Na serio wcale nie ma takiego koloru. Trzeba przyznać, że bardzo zarośnięty i dojść do lustra wody o tej porze roku wcale nie było łatwo!
Dzielna ekipa rusza w drogę powrotną.
Widok na Katy Bystrzyckie.
Kościół akurat jest otwarty, więc udaje się zajrzeć do środka.
Próby upakowania wszystkiego do aut.
Ekipa prawie w komplecie.
Wracamy dosyć mocno przywaleni bagażami.
Ja miałam na kolanach gitarę i jakąś skrzynkę. Siedząc w dosyć niewygodnej pozycji coś mi się źle wygięło w biodrze i przez 2 tygodnie bolało to przy każdym najmniejszym ruchu. Makabra - czy człowiek stał, siedział, leżał czy chodził - non stop to nieszczęsne biodro przypominało o sobie i o owym powrocie znad Rudego Potoku. Nie pomagały maści ani ćwiczenia. Pomogły dopiero mokre schody. Schodząc bowiem z takowych paskudnie się poślizgnęłam i lecąc w dół w sposób rozpaczliwy wykręciłam nogę, w biodrze rozległo się chrup!! i jakby wszystko wskoczyło na właściwe miejsce - i przestało boleć! :)
Więcej już niestety nie zawędrowaliśmy nad Rudy Potok. Kilka lat później słyszałam, że jedna z chatynek się zawaliła. Dziś nie ma już żadnej. Nie zostały nawet ślady. I wogóle jakoś mało kto pamięta o owych miłych bacówkach w dzikiej dolinie.
Szkoda, że ich nie ma. Poranek z takim budzeniem światłem musi być cudny!
OdpowiedzUsuń