bubabar

piątek, 30 sierpnia 2024

Pagórami z Wałbrzycha do Głuszycy cz.1 (2024) - Niedźwiadki, Wołowiec, Mały Jałowiec

Wysiadamy na stacji Wałbrzych Centrum. Stacyjka jest w miarę nowa i taka trochę pośrodku niczego. Idziemy w stronę zabudowań. W oddali majaczą kopalniane szyby. Fajnie to wygląda - tyle ich naraz! Kusi, żeby tam podejść, no ale dzisiaj mamy plany raczej górskie. Może kiedyś zimą wybierzemy się tu na turystykę typowo miejską.


Mijamy budynki malowniczo obrosłe pnączami.


Jest też rondo o nazwie wiejącej nowoczesnością. Kabak się śmieje, że pewnie jak tu baba wjedzie w faceta - to i tak zawsze będzie jego wina. No bo skoro ona ma prawo ;) Skądinad ciekawe czy dla równouprawnienia są również w Wałbrzychu ronda poświęcone innym płciom, czy raczej mieli misję wyłącznie jednokierunkową?


Dość szybko nurkujemy w lasy, tzn. na tym odcinku bardziej to park przypomina - ławeczki, alejki brukowane kostką i tłuczonym szkłem.

Co łączy Wałbrzych z Bytomiem oprócz klimatycznych podwórek i opuszczonych kopalni? Ano duża ilość splątanych korzeni buków! Tutaj można się poczuć jak u siebie, jak w miechowickim lesie!



Tak docieramy do "domu turysty PTTK" Harcówka. Obiekt może ma jakąś schroniskową przeszłość, ale obecnie jest to najzwyklejsza knajpa. Noclegi nie są przewidziane. Wstępujemy sobie na piwo. Szkoda, że to tak na samym początku trasy, pewnie w połowie by nas jeszcze bardziej cieszyło!




W owej Harcówce mają bardzo fajny kibel. Można tu przyjść z osobą towarzyszącą - no i zadbano o jej komfort :)


Koło knajpy stoi dość nowa i wysoka wieża, o ciekawej metalowej konstrukcji. Budulca tu nie żałowali!




Jest to chyba pierwsza wieża widokowa jaką spotykamy, gdzie wejście jest płatne. To jeszcze byłoby do zniesienia, gorsze są kolejne bramki, gdzie trzeba podstawiać jakieś kody pod czytnik. Co ciekawe - nie tylko aby wejść, ale również aby wyjść z wieży! Na to nie wpadłam, a jak można przypuszczać - ze zmiętego w kieszeni paragonu kody się dość źle czytają ;) Gdyby nie jakiś koleś, ktory też właśnie wychodził, przyszło by nam resztę żywota spędzić strasząc turystów na wieży. I w sumie nie byłoby to trudne - jakaś babeczka na górze wygłasza, że ma 29 lat, a jeszcze nigdy w życiu się tak nie bała jak wchodząc na tą wieżę. Nie wiem jak spędziła poprzednią część życia, ale jej wyznanie zabrzmiało nieco zaskakująco...

Jak to bywa na niektórych wieżach - są z nich widoki. Ta akurat została zrobiona z zapasem (albo niedawno), więc całkiem sporo wystaje nad drzewa i można podziwiać wałbrzyskie krajobrazy we wszystkich kierunkach.







Można się też dokładniej przyjrzeć różnym przemysłowym kawałkom terenu.











Idziemy dalej przez parki i miejskie działki. Z oddali wyraźnie widać wieżę, gdzie byliśmy.


Na naszej trasie mijamy też tzw. mauzoleum. Budowla pochodzi z lat 30 stych i miała upamiętniać ofiary I wojny światowej. W późniejszych czasach obrosła legendami i zaczęto jej przypisywać różne tajemniczości. Niektórzy mówią o tajnych przejściach do innych podziemnych kompleksów, inni o mistycznych obrzędach odprawianych tu niegdyś przez lokalne SS. Już tu byliśmy kilkanaście lat temu, ale wczesną, bezlistną wiosną. W letniej szacie miejsce prezentuje się o niebo ładniej - wśród zarośli i płowych łąk.




Kabaczek tu jeszcze nie był, więc idziemy się przejść cienistym krużgankiem.









Różne formaty sklepień. Łukowate, ceglaste, sianowate, z prętami albo pełne nieba. Co kto lubi - do wyboru :)


Jest też wejście do podziemi. Wejść wejdę, ale czy uda mi się wyleźć samodzielnie z powrotem po jakiejś śliskiej beli? Śmiem wątpić... Toperz został na ścieżce i pilnuje plecaków. Latarki też tam zostały. Może jednak następnym razem?


Słoneczne południe ciepłego, letniego dnia nie sprzyja odczuwaniu mistyki takich miejsc, ale myślę, że jakby tu kiedyś przyjść na nocleg - to fajnie by się opowiadało o duchach np. przy ognisku na dziedzińcu. A jakie fajne zdjęcia by wyszły jakby te kolumnady podświetlić blaskiem ciepłych płomieni! Chyba kiedyś trzeba tu zaplanować biwak! :) Jedyna wada, że tak blisko miasta, więc szlag wie jakie ekipy się zwleką wieczorem...

A! I zapomniałabym! Znaleźliśmy tu szkielet myszy!


Dalsza trasa wiedzie przez malownicze, słoneczne łąki, przetykane młodym lasem. W tym rejonie nie byłoby problemu ze znalezieniem miejsca na biwak!


Tuptamy przez kolejne wzgórza zwane Niedźwiadkami. Nie wiem ile tych misiaków tu dokładnie mają, ale trzy napewno.


Przez płowe łąki chyba po raz ostatni dziś schodzimy do Wałbrzycha.




Przecinamy ulicę Świdnicką, gdzie zwraca uwagę duży opuszczony dom.



Malownicza ścieżka wije się pomiędzy przydomowymi działkami. Niestety nie tędy prowadzi szlak.


Dalej zaczyna być mocno stromo. Co chwilę tu i ówdzie między drzewami pojawi się jakiś widoczek.




Jakby można żyć bez zooma??? A tak się można nacieszyć kopalnianymi szybami nawet wędrując po górach :)



Gdzieś w tym rejonie spotykamy pierwszego turystę. Bardzo się cieszy ze spotkania i pyta czy my też "z wałbrzyskiej drabiny"? Zupełnie nie wiem o co mu chodzi, ale tak z kontekstu wnioskujemy, że może chodzi o jakiś klub turystyczny lub rajd długodystansowy. Mówimy więc, że "my niestety nie" i tuptamy dalej. Dopiero w domu sprawdziłam, że owa "drabina" to coś w stylu szlaku, pętelki wokół Wałbrzycha, który zawiera chyba 30 najbardziej stromych tutejszych szczytów. I że niektórzy turyści zbierają to na zasadzie tych różnych górskich koron. W sumie nam do kompletu to już by niewiele brakowało :) Na niektórych szczytach to nawet akcent owej drabiny został uwidoczniony, ale pokojarzyłam to dopiero w domu.


I kolejne strome pagórki na trasie. W dół, w górę. I znowu nikogo nie spotykamy. Nie, przepraszam - mignęły nam dwie sarny!



Teren jest raczej zalesiony, ale widoczków po drodze nie brakuje.




Docieramy na Wołowiec, gdzie robimy krótki popas.


Jest tutaj całkiem spora skałka!


Kolorki zaczynają się robić takie niepokojąco wieczorne... A my jeszcze mamy kawał drogi! Coś dzisiaj zupełnie mi się trasa nie doszacowała. Pomyślałam - łeeee 15 km, to spoko! A na przewyższenia to już nie popatrzyłam ;)






Bardzo dobrze stąd widać stacyjkę Wałbrzych Główny. Jutro zapewne będziemy się tam przewijać.

W różnych rzutach z daleka...



... i na zbliżeniu.


Dalej jest szczyt zwany Kozioł. Bardzo mi się w tym rejonie podobają tabliczki z nazwami szczytów - bo każda jest inna, a większość taka jakby domowej roboty.


W tutejszych lasach nie ma monotonii, co chwilę krajobraz nieco się zmienia.




Powoli schodzimy z tego Kozła. I jeszcze nie wiemy co to oznacza... Acz już teraz widać, że otwiera się przed nami jakaś przepaść bez dna. Ta przełęcz Kozia położona jest chyba w depresji!! ;)



Ścieżyna w dół zaczyna się robić coraz bardziej stroma, sypka i śliska. Ja pierdziuu! Takiego zjazdu z pieca na łeb to dawno nie widziałam! A może po prostu dzisiaj to tak postrzegamy? Bo ja od kilku miesięcy walczę z ostrogą w pięcie i jak źle stanę to jest objaw jakby wdepnąć w jeżowca. I co gorsza w takim momencie owa noga nie daje właściwej i spodziewanej podpory - tylko jakoś się podwija pod spód, a ja lecę jak przysłowiowy worek ziemniaków. Kabak natomiast wyrósł ze wszystkich górskich butów (co odkryliśmy dopiero w piątek przed wyjazdem) i na tej wycieczce ma takie normalne, codzienne. Bardzo wygodne, ale charakteryzujące się beznadziejnie gładką podeszwą. Ja więc przoduje w turlaniu, a kabak w malowniczych ślizgach. Więc przez sporą część trasy więcej siedzimy niż stoimy i w tej pozycji przemieszczamy się powoli acz konsekwentnie w dół. Jednocześnie dopada nas jakaś głupawka i gdy akurat siądzie ta druga - dostajemy ataków śmiechu. A że w tej konkurencji idziemy łeb w łeb - to z zewnątrz musi to wyglądać nadpodziw idiotycznie. No bo co? Dwie głupie baby jadą w dół na zadkach, rechocząc ze śmiechu. Na szczęście nie było świadków. Nawet toperz, posiadając na dzień dzisiejszy najlepsze nogi i obuwie, szybko się oddalił, coby nie patrzeć dłużej na ten cyrk. I pominął ten aspekt milczeniem ;)


Wielkim plusem owego zbocza są korzenie. Zawsze trochę hamują, no i jest czego się złapać, gdy zaczyna się osiągać zbyt dużą prędkość zjazdową ;)


Ufff! Jesteśmy na dole! I co teraz zakłada nasz wspaniały plan, udumany palcem na mapie? Ano wdrapać się na Borową - i powtórzyć szaleńczy zjazd. Tylko chyba jeszcze dłuższy, bardziej stromy i może bez zbawiennych korzeni. Yyyyyy.... No i jest po 17... O tej porze to już widziałam nas rozkładających namiot i zbierających chrust na ognisko, tam gdzieś jeszcze w dalekiej dali... I jeszcze w okolicach tej Borowej nagle pojawiają się masy ludzi. Jakby spadli z księżyca.

Mamy więc szereg powodów, aby zmienić plany i ominąć wielką górę stokówkami. I nagle hałaśliwy tłum znika równie szybko jak się pojawił, co utwierdza nas w poczuciu podjęcia właściwej decyzji.

Choć jak widać niektórym wciąż nie dość stromych zboczy... ;)


Mały kabak i wielka góra.


Wieczorne, ciepłe widoczki ze stokówek.






A w lasach już kryje się cień...


Szczyt, którego nazwy nie ma chyba na żadnej mapie ;)


Wspinamy się przez płowe trawy, przy równych jak od sznurka kolumnad drzew.



Z widokami na porosłe gęstym kożuchem zbocza sąsiednich gór.


Aż tu nagle znajdujemy świetną miejscówkę na biwak! Wszystko się zmieści - namiot, ognisko i my! Miejsce spełnia wszystkie wymogi miejsca idealnego: niewidoczne ze szlaku, z cudnym widokiem, praktycznie nie widać stąd zabudowań. Jest w miarę równy placyk na namiot. Nie ma również nad nami wysokich drzew, więc moje fobie, że coś na nas w nocy spadnie nie mają pożywki. Żyć nie umierać! :)

Nie ma sensu iść dalej. Zwłaszcza jak jest 19, tzn. mamy jeszcze jakąś godzinę światła.

Jest zatem mini ognisko, pieczone grzanki, kilka kiełbasek i oczywiście dużo zielonej herbaty! Jest zapach dymu i ten cudowny urok letniego wieczoru, takiego który przychodzi po upalnym dniu. Gdy świeżość wypełza z górskich dolin, a jednocześnie wciąż jest przyjemnie ciepło.




Słońce niestety dość szybko nurkuje za górę. Szybciej niż się spodziewaliśmy! A może po prostu gdy jest fajnie, to każda ilość czasu jest za krótka? Namiot stawiamy już po zmroku.

Układajac się do snu odkrywam, że mam pod plecami ogromną muldę - taką jakich najbardziej nie lubię. Taką, która wymusza łukowate wygięcie ciała jak w przypadku zaawansowanego tężca ;) Toperz i kabak chcą mnie udusić, bo długo się kręcę nie mogąc ułożyć - tym samym nie dając spać im też. W końcu chyba po godzinie miotania wpadam na rewelacyjny pomysł - wystarczy podłożyć pod kolana zwinięte ubrania i już jest super! Jest ciepło, więc dużo betów mam w zapasie. Od tego momentu śpi się rewelacyjnie! Wieczorem zrywa się dość silny wiatr, ale taki, który nie duje prosto w namiot, ale huczy w koronach drzew gdzieś po drugiej stronie zbocza. Wiatr przynosi zapachy ziół i świeżości. Pachnie jakby trochę morzem?? Noc jest ciepła i pogodna. Do pełnego ideału brakuje chyba tylko cykad! :)

Dobranoc!!!!



cdn

4 komentarze:

  1. Noż...jaki Wy macie dar, wspaniały do znajdywania takich cudnych miejsc na biwak?
    I znowu będę miał powody do snucia marzeń i planów na kolejna wędrówkę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat znalazło nas samo - poszlismy zobaczyc widoczek przezierający miedzy drzewami :) Bo plan byl na nocleg kawałek dalej, na Jałowcu. Tez bardzo ładne miejsce, ale nieporównywalnie mniej kameralne.

      Usuń
  2. Wyjście z tych podziemi Mauzoleum jest rzeczywiście problematyczne. Jest dosyć głęboko, a i za bardzo nie ma czego się dobrze złapać i na czym stanąć, a ściany są jakieś gładkie ;)

    Fajny szkielet myszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była dobra decyzja, ze tam nie próbowałam włazić!

      Usuń