Taka więc będzie i ta relacja - zakręcona, chaotyczna, niespójna i być może totalnie myląca miejsca, w których byłam. Jeśli zatem jakieś obrazy są niezgodne z opisem - z góry przepraszam! Takie były realia! :)
Sporą część wycieczki spędzamy w okolicach ulicy Brzezińskiej, gdzie już miałam kilka podejść do zwiedzania, ale zawsze coś pokrzyżowało plany i odkładało je na później. Dziś właśnie nadszedł ten dzień, by tej ulicy przyjrzeć się dłużej i dokładniej!
Rozpoczynamy od remiz strażackich, gdzie młodzież współtworzy przyszłość miasta i jest dobrze od początku ;) Obecnie teren pełni funkcję chyba składu złomu, ale też takiego z gatunku nieco zapomnianych.
W okolicach można natrafić na ślady bytności pojazdu szynowego. Na początku skojarzyło mi się z tramwajem... Acz nigdy nie miałam okazji przyjechać w ten rejon na takowym transporcie. Nie wiem więc jaka linia tu jeździła i kiedy została ona zlikwidowana.
A może to nie tramwaj był? Niedaleko znów napotykamy kawałki pofragmentowanego torowiska, ale wbijające w bramę Warsztatów Naprawczych Górnośląskich Kolei Wąskotorowych. Nie udało mi się niestety póki co pozwiedzać tego miejsca. Kilka osób sugerowało różne sposoby, ale zawsze one okazywały się "już nieaktualne".
Obchodzimy zabudowania z czerwonej cegły - wspomniane wyżej zakłady. Pozamykane, można jedynie kuknąć przez płot (albo pod nim ;)
Z wyglądu przypominają mi one jakieś forty! Ale o “Twierdzy Bytom” póki co nie słyszałam! :P
Mieli tu kapliczkę, mural z flagą (nie widać już czy były jakieś napisy), cegły z Gliwic i potencjalnie bezpieczne manewry.
Rzut oka na Brzezińską… Droga pnie się w górę. Jesienne liście szeleszczą na wietrze, a te opadłe chrupią pod nogami. I jakiś taki spokój, cisza, jakby zawieszenie w niebycie… Czasem są takie miejsca, gdzie ma się wrażenie, że czas nie płynie. A przynajmniej nie płynie normalnie, tylko wiruje po jakimś okręgu. Jak te mini wiry porywające zeschłe liście na chodniku przy podmuchach wiatru...
Dach zawalony, ale okna to musieli pomurować aż po trzecie piętro… Coby jaki batman przypadkiem nie osiedlił się ani nie pozwiedzał…
Jakiś chyba ważny parking, że do niego tak naprowadzają!
Zaglądamy do losowo wybranych bram. Tu ktoś wpadł w szał malowania, ale zapał go nagle opuścił.
Taki napis to wręcz jak zaproszenie!
Pustostan jest rzeczywiście jak nazwa wskazuje - prawie zupełnie pusty. Tylko koszyk ktoś skitrał.
Czasem ze ściennych opisów można się dowiedzieć conieco o mieszkańcach i ich najskrytszych upodobaniach.
Tu poręcze zostały wzmocnione domorosłą, ale skuteczną metodą.
Widać, że te drzwi były nieraz otwierane w sposób nie do końca konwencjonalny.
Prosty sposób renowacji drzwi (być może miały podobną przeszłość jak te powżej?)
Te jeszcze przed renowacją - w formie przewiewnej.
A te drzwi to już całkowicie wymykają się ogarnięciu umysłem! Jaka historia jest wpisana w ich strukturę - to już tylko one same wiedzą!
Zawijamy też pod zabawkową kamienicę. W piaskownicy piasku już wprawdzie nie ma, ale jest za to sporo innych gadżetów przyciągających zapewne dziecięcą uwagę (jak widać po zdjęciach tych nieco starszych też ;)
Chodniczek, plac zabaw, kamerliki. I wszystko z lekka muśnięte atmosferą zapomnienia.
Nie wiem czy tylko moje odczucie jest takie, ale ta panda wygląda na bardzo zadowoloną z siebie.
Tak jakby siadła w cieniu, po sutym i mocno zakrapianym posiłku i rzekła: “No! A teraz sobie odpocznę i poobserwuje co się tu odwala na dzielnicy!”
Kaktusiki wygrzewają do słońca swe igiełki.
Jakaś szeroko zakrojona akcja wymiany okien tu była?
Ludzie chyba jednak mają za dużo pustaków. Choćby najmniejsza, najbardziej niepozorna dziurka - od razu trzeba zamurować!
A to jest miejsce przedziwne! We wnękę w murze jest wmurowana… szafa??
Podwórko przechodzi w brukowaną drogę…
… która zaprowadza do jakiś opuszczonych warsztatów.
Na innym podwórku zwraca uwagę zagospodarowanie biesiadne. Jest ceglany grill.
I kącik wypoczynkowy, wyposażony w miękkie fotele i kanapy.
Gdzie indziej inny aspekt życia człowieka wysuwa się na pierwszy plan…
Kamerliki zawsze cieszą oko! Nawet takie z lekka wybebeszone...
Kolejne podwóreczko to Bytomska Riwiera! :) Baseny, namioty, palmy i egzotyczne zwierzęta.
Zebra urzekła mnie najbardziej! Opona oponą - to częsty patent! Ale ta szyja z rury! Rewelacja! :D
Dobra żaba nie jest zła! :)
Cegła w wersji moro!
I w wersji lakierowanej!
Ceglane moro wzbogacone sztucznym kwiatem, nieśmiało wyglądającym przez parterowe okna. Co ciekawe - coś obgryzło zewnętrzne parapety. A zazwyczaj ta część elewacji trzyma się nadpodziw dobrze, nawet w domach zupełnie opuszczonych.
Nieoczywiste okienka… Jakieś takie jakby niepasujące… Jakby za małe? Jakby nie z tej strony, gdzie by się ich człowiek spodziewał?
Zelektryfikowane garaże i zagraniczni goście.
Brzezińska to oczywiście też kupa starych napisów. Chyba to najbogatsza w tego typu atrakcję ulica w Bytomiu. Część z nich już kiedyś fociłam, ale nie zaszkodzi zrobić powtórki. Teraz nie ma tu ani jednego sklepiku. Ni mleka, ni sera, ni cygareta nie uświadczysz. No chyba, że jakiś ziomal poczęstuje! ;)
Tu już kiedyś byłam. Ba! Trafiłam tu we właściwym momencie, gdy czasoprzestrzeń była sprzyjająca. Akurat wtedy, gdy jakaś dobra dusza rozkuła wejście i miałam okazję zobaczyć to miejsce również od środka. No ale potem zaś ktoś miał za dużo pustaków, zaprawy i wolnego czasu… Oczywiście krzaczkom też się oberwało...
Tego dnia...
Kilka miesięcy wcześniej...
A ten napis jest zdecydowanie nowszy, ale taki prawdziwy! :)
W różnych innych miejscach Bytomia też dziś wpadamy na wyłażące spod oblazłych tynków stare napisy. Te przedwojenne zazwyczaj trzymają się najlepiej.
Są i takie nieco nowsze, po polsku, ale utrzymane w podobnej, oblazłej konwencji.
To już chyba nie Brzezińska? Ale gdzieś blisko...
Zaglądamy do jakiegoś opuszczonego już mieszkania. Jak widać na załączonym obrazku kable są cenniejsze od foteli ;)
A to już ul. Witczaka z kamienicą z klinkierową cegiełką.
A potem już dokładnie nie wiem jak szłyśmy. Jakoś w stronę rynku? Przebieg trasy całkowicie wymazał mi się z pamięci. Po drodze zapuszczaliśmy oczywisćie żurawia w ciemne otchłanie bram, o zapachu zbutwiałego drewna, starego, rzeźbionego metalu i smakowitej zupy ogórkowej.
Jedno z odwiedzonych podwórek, gdzie balkony chyba miały w planach odpadać (albo przynajmniej ktoś je o takowy zamiar podejrzewał) bo wsparto je drewnianymi palami.
Zwraca uwagę ciekawy, zabudowany balkonik. Z mocno niekompletnymi schodkami i drabiną znikąd donikąd…
Zaciekawił mnie też ten duży balkon. Czy powstał razem z kamienicą czy może został dobudowany później, bo któryś z mieszkańców miał fantazję?
Kamienica przy ul. Webera. Z przodu wygląda zupełnie normalnie…
A z boku to już nie… Wchodząc do pokoju trzeba wciągać brzuch ;)
Fajny ten taras u góry! Nawet chwilę zastanawiamy się czy nie popróbować się tam jakoś dostać!
Ślepy tor…
Dwa widoczki różnych zaułków - już kompletnie nie pamiętam gdzie…
Zawinęłyśmy też na PKP. Dworzec jak dworzec, peron jak peron - przecież nieraz się tu bywało!
Ale dopiero Karolina zasugerowała podniesienie głowy. Ten wgięty element to ponoć ślad ostrzału jeszcze z czasów wojny. Solidnie coś musiało pierdyknąć.
Supersam jeszcze z napisami. Miesiąc temu odkryłam, że już ich nie ma.. Ukradli? Wywieźli na złom??
Na obrzeżach parku zerkamy na schrony. Wejść by się dało, ale mam obawy, że mogę nie wyjść o własnych siłach, więc jednak odpuszczam… Trochę za wysoko…
Rzeźba udaje, że na nas nie patrzy…
U styku ulic Wrocławskiej i Obrońców Warszawy mijamy krzyż - taki jak to zazwyczaj stoją na rozdrożach. Tutaj krzyż prawie opiera się o kamienicę i przytula do rynny. Mijałam to miejsce dziesiątki, jak nie setki razy. I dopiero dziś dowiedziałam się jego historii. Że nazywany jest "Wieszadłem" i upamiętnia miejsce dawnej, miejskiej szubienicy, gdzie kończyli swe życie lokalni rozbójnicy (tzn. ci nierozważni i pechowi, których udało się schwytać ;)
Gdzieś w okolicach Wrocławskiej zaglądamy do różnych bram. Ot takie ciekawe kafle, podłogowe płytki i mozaiki…
Podwóreczko - studnia. Z niesamowitą akustyką i ogromną ilością gołębi. Donośne “gruu grrruuu” aż dudniło w tym miejscu. I chyba miejsce dosyć wilgotne, bo wszystkie pęknięcia tynku ozieleniałe od mchów.
Tak powinny wyglądać wszystkie elewacje kamienic! :)
Kable próbują naśladować przyrodniczych pobratymców i podobnie piąć się po murach! Jeszcze im daleko do ideału, ale widać, że się starają!
W dolną część jednej z kamienic jest wmurowana płyta, zwana "Trupi Kamień" Niestety (a może na szczęście?) nie jesteśmy w tym miejscu w okolicach północy. Bo wtedy ponoć tu straszy - pojawia się "duch w postaci małego, szarego człowieka o odrażającym wyglądzie".
Podwórko z chodnikiem z solidnych płyt.
I takie, gdzie podobne płyty wybrały jednak entropię.
Ciekawe kominy, sądząc po obecności drabinki mogące pełnić funkcję punktów widokowych…
Otoczenie wysokich ścian, takich zupełnie bez okien, ma w sobie coś przerażającego. Czy te kilka jaśniejszych plam sugeruje, że jakieś okna tutaj kiedyś były?
Ciąg bram… Z tunelu w tunel...
Jedna kamienica za mało jadła i nie urosła…
Różne pojazdy bądź ich fragmenty. W kompozycji z rurami.
Kamienica na pierwszy rzut oka jakby opuszczona. Acz może parkujące obok auto sugeruje coś innego?
A na sam koniec mamy okazję odwiedzić fajny sklepik. Chyba po raz pierwszy napotkany w Bytomiu sklep z pamiątkami. Można kupić koszulki z dymiącymi kominami, sylwetką elektrowni albo tramwajkiem z Piekarskiej. Jak ktoś lubi klimaty Górnego Śląska - to rewelacyjna sprawa! Mało jest takich miejsc i takiego zaopatrzenia!
Wszystkie koszulki wiszą na zabytkowych wieszakach! :)
Sa też szaliki, proporczyki, magnesiki. I bardzo sympatyczna obsługa, z którą ocinamy sobie dłuższą pogawędkę. Sklepik nazywa się Lokalny Patriota i jakby ktoś szukał to mieści się na ulicy Józefczaka 37, ale kupować można też wysyłkowo.
I to wszystko wyżej opisane - zajęło jedno popołudnie... Nie wiem ile dokładnie... 3 godziny? Może 4 albo 5? MAGIA!!!! Pisząc tą relację sama nie mogłam w to uwierzyć! Bo wrażeń, odczuć, wspomnień jak z tygodnia ;) Czas widać nieraz jest czymś z gumy. Można upchać kilkukrotnie większą objętość niż by się w najśmielszych snach oczekiwało, że się zmieści. Wiele razy się zastanawiałam - jak by to było, jakby cały czas żyć na takich obrotach? Non stop. Czy wreszcie by się wszystko zdążyło, nie miało poczucia, że życie przecieka między palcami, a moc wrażeń satysfakcjonowała duszę? Czy raczej bym zdechła po tygodniu... Ot takie myśli wirują mi w głowie, gdy po udanej wycieczce autobus linii 623 wiezie mnie do domu. Nie znam póki co odpowiedzi na owo nurtujace mnie podówczas pytanie - i chyba nie chce jej poznać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz