Tym razem wyruszyliśmy w nadodrzańskie tereny w opolskim zamierzając szukać starorzeczy. Jak się potem okazało były one totalnie nieciekawe bo wyschły od czasów kiedy sporządzano mapę. A może wyłażą tylko po powodziach?
Przekraczając most w Mikolinie naszym oczom okazało się jednak intrygujące miejsce. Kępa zarośli o zintensyfikowaniu nieporównywalnie większym w stosunku do innych krzakowisk w zasięgu wzroku. Z racji na wczesno wiosenną porę między gałęziami zamajaczyły jakieś kontury budynków. Latem najprawdopodobniej totalnie stąd niewidoczne i jak się potem okazało - w zielony okres roku zapewne niełatwo dostępne.
W stronę obiektu suniemy brukowaną drogą o bardzo dużym stopniu omszenia.
Podobnie porośnięte są zawijaski z siana, które wyglądają na to, że zalegają tu nie pierwszy rok.
Niektóre drzewa zardzewiały ze starości ;)
Im bliżej podłazimy, tym dokładniej widać ruiny. Są one dość fragmentaryczne, raczej same ściany, od dawna już niezadaszone. Jedno z tych miejsc, które przyroda zjadła już całkiem, które stały się jej fragmentem jak skała czy rzeczny kamień.
Były tu ze 3 - 4 budynki. Pewnie chałupa mieszkalna i jakieś stajnio - stodoły. Jeden z wielu samodzielnych folwarków często spotykanych w zachodniej Polsce. Ciekawe jak często był zalewany za czasów swojej świetności? Stoi bardzo blisko rzeki. Toż tu chyba 2 razy w roku wszystko pływało! Może dlatego go opuścili?
Przebicie się przez chaszcz i teraz robi wrażenie. Zwłaszcza jak się niesie plecak z przytroczonym opiekaczem na planowane ognisko i kawałkiem jemioły ;) Nie ma opcji tak przejść, plecak trzeba wlec za sobą. Za chwile okazuje się, że dotyczy to również czapki, bo co druga gałąź postanawia ją porwać i unieść dziwnym trafem gdzieś wysoko.
Skądinąd toperz się śmieje, że z tym moim dzisiejszym objuczonym plecakiem wyglądam jak zabłąkany dezerter z wojska łączności ;)
Część zarośli tworzy gęste kłęby, które wyglądają jak lita ściana, albo wręcz naturalne szałasy!
A to ziejąca otchłań dawnej studni. Pachnie z niej… hmmm… dziwnie. Chyba jakieś zwierze tam wleciało i zdechło.. Nie widać nic, ale zapach kojarzy się jednoznacznie z zepsutym mięsem. A starych schabowych chyba raczej nikt tu nie wrzucał ;)
Wnętrza domów to królestwo krzaków i pnączy. Istna dżungla!
Kabak woła: “Mama! Te cegły spleśniały!”. Rzeczywiście porasta je zielony kożuszek (jak nieraz zabłąkany ser w naszej lodówce ;)
Z pozostałości sprzętów z dawnych dni natknęliśmy się chyba tylko na framugi, ramę okienną i starą drewnianą ławeczkę. Taką jak to babuszki lubią siedzieć przed domem na nich i wygrzewać się do słońca. Acz ta ławeczka zgubiła w zakrętach dziejów jedną nogę.. Nie posiedzimy więc na niej - a słonka do wygrzewania tej wiosny notorycznie brakuje.
Przeważnie uważa się, że stare opony wywalone w krzaki to zła rzecz. Tu się z nich cieszymy. Mamy wygodne siedzisko na mały popas. A herbatka z sokiem z dzikiego bzu wspaniale smakuje wśród rozwalisk, które takowe bzy uwielbiają porastać. A i domieszka śpiewu ptaków pozytywnie wpływa na walory smakowe tego napitku!
Inny dom, również w stanie daleko posuniętej wydmuszki, napotykamy w przysiółku Ostrów, przy gruntowej drodze zrytej “kopytami traktorów” (cytat z kabaka :) )
Osadę tworzą tu dwa domy. Jeden dawno porzucony, a drugi nadal ma stałych mieszkańców.
Opuszczony budynek obchodzimy dookoła…
Do środka to już strach wchodzić, kukamy tylko przez okna i drzwi.
Przy drodze stoi też pusty, podłużny, nieotynkowany budynek. Ciężko odgadnąć jego dawne przeznaczenie, ale chyba bardziej gospodarczy niż mieszkalny dla ludzi.
W Golczowicach, też niemal nad samą rzeką, napotykamy ceglane ruiny przy brukowanej drodze.
Reszteczka innego, pobliskiego budynku.
Okolica obfituje w wyjątkowo dorodne jemioły!
Drzewo zeżarte do imentu!
Krecik jak zwykle w swoim żywiole! ;) Nawet ośnieżony nosek mu nie przeszkadza! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz