bubabar

sobota, 3 listopada 2018

U podnóża Karpat - Ukraina 2018 cz.12








W okolicach Czerniowców kupujemy na przydroznym straganie domasznie wino. Próbowalam, wydawało sie w porządku. Ale gdy otwieramy je wieczorem to wybitnie ma smak krowy. Zastanawiamy sie na jakich owocach je zrobili? A moze nie na owocach? ;) Nie ma wyjscia. Musimy to wylac...

Wieczór zastaje nas na obrzezach Deljatyna. Jakos nie trafilismy dzis na zadne rokujące miejsce biwakowe. Zatrzymujemy sie wiec w hoteliku “Worota Karpat”. Zdjecia są z kolejnego poranka. Od tyłu, pod same okna budynku podchodzi las, wysoka trawa, zarośla. Tam sobie jemy śniadanie. Fajne miejsce, u nas pewnie by wszystko wydarli do ziemi..



Kabakowi niezmiernie podoba sie salka myśliwska na parterze - jest skora niedzwiedzia i wypchane sowy. Twierdzi, ze tu zostaje. I ze nie chce spac wiecej ani w busiu ani w domu. Bo tam jest mało zwierzat! ;)


Hotelik jest dzis pusty. Babka prowadzi nas na ostatnie piętro. Kilkakrotnie musi sie wracac bo zawsze zabiera klucze do zlych pokoi. Dzis jestesmy tu sami, ale ostatnio byla tu jakas wieksza grupa i jeszcze nie posprzatali pokoi. Nieśmiało stwierdzam, ze nam to nie przeszkadza - ale nie wiedziałam co mówie ;) Babka jeden z pokoi mi pokazuje. Nie wiem czy tam wybuchła bomba nafaszerowana spagetti, czy urzadzili sobie bitwe na makaron z sosem, czy moze ktos mial naprawde solidny rozstroj żołądka, ale robi wrazenie! Wrazenia wizualne jednak nie bylyby jeszcze takie dyskwalifikujace. Gorszy jest zapach. Jakby ktos rozbil kilka butelek z perfumami - roznymi. Dusi i wyciska łzy z oczy. W porzadku. Poczekamy na odnalezienie kluczy do wlasciwego, posprzatanego pokoju.

W koncu trafiamy na poddasze, do pokoiku o tak dziwnej architekturze, ze chyba 10 razy wale łbem w ukośny sufit. Nie wiem po którym razie bym sie skutecznie nauczyła, ze toto tam jest!

Dostajemy tez dokladne instrukcje od babki, aby pod zadnym pozorem nie otwierac nikomu drzwi w nocy. Nie wiem jednak po co byla ta informacja - bo zostajemy zamknieci w budynku od zewnatrz. Na wszelki wypadek, w razie np. pożaru (tu babka odpukuje we wszystkie sciany, poręcze i krzesła) pokazuje nam okno na parterze, z ktorego nalezy wyskakiwac ;) I jeszcze dokladny opis, w ktore korytarze nie wolno w nocy wchodzic bo jest tam załączony alarm. Ech… az mi sie przypomnialy czasy, gdy pracowalam w aptece na PKSie we Wrocławiu, i kiedys, podejmując proby spania tamze, włączyłam alarmy na całym dworcu :)))) Taaaa… nie tylko na wyjazdach trafiają sie mega klimatyczne przygody! ;)

Przed budynkiem jest fajna karuzela! Taka ogromna, solidna i lata nad wodą. Nie tylko kabak jest zachwycony! :D “To nie karuzela - to statek!” Po chwili namyslu “Nie… to chyba jednak jest samolot” ;)



Poranny rzut oka na mape pokazuje, ze jestesmy blisko Tatarowa, miejscowosci gdzie 2 miesiace temu spłynelismy z gór z lawinami błota. I tam bylo wino poziomkowe! 30 km warto odbic z trasy po takie delicje! Niestety.. Wino sie skonczylo. A nowych dostaw poziomki wrzesien jednak nie przewiduje ;) Jest tylko wino z jeżyn, granatu, z jagód. A naszej poziomki nie ma, buuuu! Obkupujemy sie wiec w inne. I w sery.

A potem idziemy sie popluskac w potoku. Tam gdzie 2 miesiace temu wzburzone i mętne nurty Prutu niosły bele i wyrwane skądeś drzwi. Dzis jest slonce, cieplo i miło. Niby fajnie, ale jest w nas jakas złość na los, ktory jakby z nas kpił. Teraz, gdy wpadlismy przejazdem na chwilke, i to jeszcze z busiowym dachem nad głową - to potoki słonca. A jak to slonce naprawde bylo potrzebne bo wywindowalismy sie juz na góre i fajnie by bylo cokolwiek zobaczyc - to nam dopompowalo za wszystkie czasy.. A teraz góry sie na nas patrzą i sie z nas śmieją…






Desenie okolicznych urwisk…



A dalej to juz tylko powrot, przez lekko faliste okolice..




I deszczowy biwak, ale to juz po polskiej stronie..




cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz