bubabar
piątek, 23 września 2016
Bałkanska majowka cz.9 - Trasa Petran- Carshove- Leskovik- przelecz Qafa e Qarrit
Miedzy Petranem a Carshove i dalej droga na Erseke to zupelnie inna Albania niz ta nadmorska, pelna hoteli pod niebo i gnijacych smieci o smrodzie padliny. Tu dominuja gory, czesto dosc wysokie i o tej porze roku skapane w sniegu, zakrety, chybotliwe kladki nad potokami, owce, osły i muły. Droga nie da sie jechac szybko bo co chwile wyskakuje sie pod niebo na wyboju lub trafia na odcinek gdzie ktos zwinal asfalt i zabral w nieznanym kierunku. I to chyba jest jedna z wiekszych zalet tego miejsca. Wreszcie mozna zwolnic, bo inaczej sie nie da. Mamy malo czasu i daleko do domu ale pospiech nic nie da bo rzeczy niezaleznych od nas nie przeskoczymy.
Mijamy wioski przylepione do gorskich zboczy
Stan i nawierzchnia drogi zmienia sie tu jak w kalejdoskopie. To jedna z tych drog ktora dba o to aby nawet najbardziej zmeczony kierowca nie usnal, zaskakujac w kazdej chwili. Tu nie ma miejsca na monotonie, na rutyne, tu kazdy kilometr jest innym swiatem. Raz wasko, raz szeroko, raz asflalt z rolki, potem pryskajacy szuter lub wądoly jak po bombach. A moze osuwisko? Gdy zdaje sie ze stan drogi sie normuje w sukurs przychodza owce badz osly wylewajace sie z poboczy na jezdnie.
Co rusz mijamy jakies bunkry
ciekawe przydrozne kapliczki lub groby
albo wałęsajace sie luzem zwierzeta gospodarskie
W Leskowik mijamy szkole gdzie dzieciaki przygotowuja sie do jakiegos apelu. Machaja choragiewkami, wiencami, rozwieszaja jakies tasmy. Co chwile jednak ktores odraca sie w strone drogi. Widac przejezdzajace auta i wysiadajacy z nich dziwni ludzie sa duzo ciekawsi niz szkolna uroczystosc.
Oprocz szkoly zwracaja tu uwage klimatyczne stare busy, niestety juz nie na chodzie
oraz budynek z kolumnada zaadaptowany na stajnie. Czym byl gdy powstawal? nie mamy pojecia…
Jest tu takze stacja benzynowa gdzie dystrybutory siedza schowane w budynku albo takowa wsrod zaroslego kwiatami zuzlu
Za Leskowikiem, przed Barmasz mijamy skrzyzowania gdzie zatrzymuja sie rozklekotane marszrutki a z nich wysypuja dzieciaki z tornistrami i zwartym szeregiem uderzaja w boczne drogi, do jakis odleglych wiosek gdzie zawieszenie ani skodusi ani autobusiku nie daloby rady. Jedno z takich skrzyzowan- gdzies posrod gor, gdzies posrod niczego…
Gdzies kawalek dalej stoi wsrod pustki kaplica
albo ruiny o charakterze jakby fortow posrod łąk
Przed Barmasz idziemy do knajpy.
Za cholere nie mozemy sie dogadac na temat co maja tu do jedzenia. Ni na migi, ni gadajac. Sciana. Gosc wiec gestami zaprasza na zaplecze, do kuchni. I wszystko pokazuje.
Ziutka po zajrzeniu do wszystkich garow wybiera potrawy. Tzn wybieramy prawie wszystkie jakie tu maja. Sa rozne przysmaki regionalne- papryki z serkiem jogurtowym i oliwkami, mieso mielone uformowane w kielbaski na ostro, zapiekany makaron z jajkiem i fasola z cebula. Na koniec dostajemy gratis chyba kozia maslanke. W smaku jakby to powiedziec- orginalna!
A kabaczę dostaje mandarynke! Pierwsza mandarynka w zyciu i od razu taka smaczna!
W Barmasz przy drodze stoi pomnik partyzantow. Wiadomo z jakich czasow.
Pod nim kreci sie kilka oslow. Albo to sa muły? Chyba nie odrozniam osla od mula. Zwracaja uwage siodla. Nie skorzane, nie parciane. Takie zawierajace w sobie kratownice z drewna a i jakis komponent siana (slomy?) takze tam jest. Wszystko zbite solidnymi gwozdziami
Kabaczek dosiada jednego z nich!
W Borowym kolejny pomnik, tez partyzantow.
W Erseke zycie plynie spokojnie i swojsko.
W miasteczku Ziuta z Grzesiem ida do sklepu. Do skodusi podchodzi babka z mocno przetrzebionym uzębieniem i ogromna ochota na pogadanie z przybyszami. Na migi wypytuje o imie i wiek kabaka, pokazuje tez ze ona ma troje dzieci ale sa juz dorosle. Potem cos bylo o dwojce malych wiec wnioskujemy ze wnuki. Pyta tez skad jestesmy ale chyba nie slyszala o Polsce. Cos opowiada nam jeszcze pokazujac w kierunku jednego z domow ale niestety juz nic nie rozumiemy. Mowi jeszcze ze zna rosyjski, tzn uczyla sie go w szkole. Powtarza z usmiechem od ucha do ucha: diewoczka, szkola, ulica, babuszka. A potem deklamuje wiersz. Nawet calkiem do sensu. O szkole i dzieciach sadzacych winogrona. Powtarza “szkola, szkola” i pokazuje gestami ze byla wtedy mala. Ciekawe co spowodowalo ze akurat ten wierszyk zapamietala? Moze deklamowala go na jakiejs waznej akademii? A moze musiala sie nauczyc na jakas poprawke aby zaliczyc klase? Niestety dalsze proby porozumienia ktore nie dotycza szkoly, dzieci i winogron spelzaja na niczym. Z innymi jezykami obcymi babka nigdy nie miala stycznosci. Na koniec gdy juz ruszamy i jej machamy przez otwarte okna- babka doznaje olsnienia! Kolejna fraza z dawnych lat gdzies sie przebila. Wola za nami “Pust wsiegda budiet solnce!”
Ziucie w sklepie porozumienie idzie podobnie. Mowi po angielsku ze chce wino. Babka przynosi mala wode mineralna, po czym gdy wychodzi na jaw niezgodnosc to wymienia ją na duza. “Nie, nie woda, “Aqua neee- alkohol” - “Aaa, rakija?”. Ostatecznie jednak zakupy uwienczone sukcesem. Ziuta wraca z winem.
Czlowiek bez znajomosci jezyka w danym kraju jest jak duch.. Niby jest, niby widzi i slyszy a jest jakby za szyba.. Niby stapa po ziemi i mija lokalsow ale jakby oddzielala go sciana.. Podaza jakby tunelem stworzonym przez wlasne mysli czy rozmowy ze znajomymi. Ogromnie zazdroszcze ludziom ktorzy maja takie zdolnosci by w kilka miesiecy nauczyc sie jezyka kraju do ktorego jada.. Bo to jest zupelnie inna jakosc podrozowania, to jest inny swiat...
Na przeleczy Qafa e Qarrit zastaje nas zmierzch. Nic tu nie ma oprocz kamieniolomu, ladnych widokow i policyjnego postu. Kontroluja tu wszystkie przejezdzajace auta, kaza pokazywac bagaznik. Nas nie sprawdzaja, pokazuja ze jechac dalej. Babka mowi po angielsku. Pytamy czy mozemy tu sie rozbic na nocleg. Sa niezmiernie zdziwieni pytaniem, ale sie zgadzaja. Przy kolacji rozwazamy czy powinnismy sie dzisiaj czuc w pelni bezpiecznie pod takim czujnych okiem- czy raczej wrecz przeciwnie- bo jak gdzies stoi post to znaczy ze cos z tym miejscem jest nie tak? Smiejemy sie ze w nocy moze byc jak w tym dowcipie “Maly woz, Wielkie Woz, oooo radiowoz!”
Kamieniolom
Policja stoi przy drodze cala noc. Rano przychodzi inna zmiana i stoja dalej. Az sie cos we mnie wyrywa aby isc do nich, z flaszka, herbata lub czekolada i pogadac. Na pewno sie nudza na nocnej sluzbie gdy ilosc przejezdzajacych samochodow drastycznie spada. Widac ze i oni ukradkiem z ciekawoscia na nas zerkaja, jak sie wypakowujemy czy krecimy wokol namiotow. Niestety na jakiekolwiek gadki oprocz wymiany uprzejmosci czy podstawowe pytania -porozumienie jest zbyt male. Siedzimy wiec sami i snujemy przypuszczenia- czy tu jakis szlag przemytniczy czy moze przechodza przez granice uchodzcy? Granica z Grecja jest stad niedaleko…
O poranku wdrapuje sie na pobliska gorke celem zobaczenia widoczku.
Na przeleczy zyja pod kamieniami jakies wielkie wije. W takich norkach mieszkaja. I sa bardzo niebezpieczne! Toperz mnie wola bo zauwazyl wielki i tlusty okaz. Gdy biegne na spotkanie osuwa mi sie spod nog droga i wale noga w kamienie z takim impetem ze mam sliwe 20 na 20 cm a boli mnie jeszcze przez kilka miesiecy. Na dluzsza chwile robi mi sie ciemno w oczach i nie moge sie podniesc z osuwiska… A kto winny? wiadomo ze wij!
cdn
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz