Ma wyjątkowo cudny ganeczek. Lekko już nadgryziony zębem czasu, ale wciąż malowniczy. Rzadko chyba przy familokach są takie drewniane konstrukcje.
Spotykamy jednego z tutejszych lokatorów. Niesamowity kot - taki pół inny, pół inny. I jak równa linia rozgraniczenia! Jakby pół kota wsadzili do farby!
A to już dalej, przy głównej ulicy. Adekwatna reklama do miejsca! :)
Głównie zajmują się tu wulkanizacją, ale my przyszliśmy w ten rejon ze zgoła innego powodu niż chęć zakupu opon. Chodzi o tą kamieniczkę w tle. Widzieliśmy ją z okien autobusu i wyglądała na opuszczoną. Trzeba zatem obczaić.
Czyżby ten pojazd przybył tu w celu wymiany opon i już go nikt nie odebrał? Chyba już stoi jakiś czas - wrósł w ziemię, a polne chwasty powoli zaczynają się wspinać po lekko zbutwiałej konstrukcji.
Obchodzimy budynek dookoła. Właśnie kwitną krzaki dzikiego bzu, spowijając całą okolicę tajemniczym zapachem. Po ceglanej elewacji pną się bluszcze. Jak to jest, że ludzie muszą skadś zniknać na dobre, aby zieleń przestała być niszczona?
Drzwi do budynku okazują się być omotane łańcuchem i zamknięte na kłódkę. Wyglada na jakąś inicjatywę oddolną. Można za to bez problemu wejść przez okno, co ochoczo czynię. Wnętrza przedstawiają już obraz totalnej demolki - nawet ściany jakby ktoś wygryzał. Na górnym piętrze spotykam jednak zamknięte drzwi - ktoś tu chyba pomieszkuje.
Wędrujemy sobie dalej ulicą Frenzla, mijając różne ruiny i pozostałości dawnych czasów.
Pierzeja różnokształtnych kamienic.
Bardzo lubię te latarnie stojące na wysepkach. Takie wielkie, betonowe, z ławeczką na dole.
Skręcamy w boczne uliczki, najpierw gdzieś w rejonie Chroboka.
Potem przenosimy się na drugą stronę głównej szosy. Mała kamieniczka o wielu drzwiach. Ciekawe czy to piwnice czy kibelki?
Tu rozmawialiśmy z mieszkańcami. Kamienica jest już na liście do wysiedlenia. Ludzie niedawno porobili remonty swoich mieszkań, powymieniali okna, zainwestowali kupę kasy, a teraz chcą ich wywalić. Czemu? Nam tak na oko budynek też wydaje się być w całkiem dobrym stanie. Czasem się zastanawiam czy bardziej starą zabudowę Bytomia niszczą szkody górnicze czy jakieś zbytnio wyśrubowane normy, na podstawie których wysiedla się budynki, które mogłyby służyć jeszcze kilkadziesiąt lat. Bo jak znikną mieszkańcy to rok, dwa i budynek zmieni się w totalną ruinę. Wygląda jakby ktoś miał w tym interes...
Kawałek dalej włażę w jakiś dziwny teren. Jakby rozwaliska po dawnych domach i przylegających do nich kamerlikach? A może to stare opuszczone działki? Małe budki, w które jakby bomba walnęła, wszystko porozwlekane i porozrzucane dookoła, ale jednocześnie w kilku miejscach porobione bramy, furtki, jakby ktoś to grodził i próbował ograniczyć dostęp z zewnatrz.
A tu dla odmiany stare garaże. Ciekawe czy coś jeszcze w nich stoi? Acz gdyby teraz samochód chciał wyjechać ze środka to miałby sytuację nieco utrudnioną ;)
Włóczymy się dalej uliczkami, pod osłoną majowej zieleni.
Jak najwięcej starami się przemykać podwórkami. Od strony tylnych wejść, bocznych ścieżek i miejsc skrytych przed oczami przypadkowych przechodniów.
W miejscach, gdzie zachowały się place zabaw z dawnych lat.
I moje ulubione słupy z porcelanowymi izolatorami.
A na koniec wycieczki znów wpadamy na opuszczoną kamieniczkę, we władaniu kotów i jaskółczego ziela. Jest zamknięta, więc oglądamy ją tylko z zewnatrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz