Zwiedzanie zaułków Karbia mija bardzo przyjemnie, ale postanawiam chwilę odpocząć. Siadam więc w cieniu pod drzewem, na ławeczce o dość nietypowej konstrukcji i zabieram się za picie wody.
Ledwo odkręcam butelkę, gdy zza zabudowań wyłania się czterech jegomości. Panowie twierdzą, że to ich święte miejsce spożywania i jak ja mogłam ich tak paskudnie podsiąść. Mówię więc, że nie ma sprawy, że ja się zaraz stąd zabieram i miejsce zwolnię. "Ale to już za późno. Teraz trzeba postawić piwo!" - wygłasza jeden, a pozostali kiwają głowami na potwierdzenie. Mówię, że ok. Kupię im piwo, ale pod jednym warunkiem - że każdy z panów opowie jakąś ciekawą historię. Najlepiej jakąś opowieść z okolicy, coś co się ich zdaniem wydarzyło najciekawszego "na dzielnicy". Może być śmieszne, może być straszne, może być obrzydliwe albo kryminalne. Ale takie ich zdaniem godne uwagi i zapamiętania. Może być coś, co zdarzyło się koledze, komuś z rodziny albo tylko o tym słyszeli od osób trzecich.
Ekipa zaczyna się drapać po głowach i chrumkać, a ja idę do sklepu. Małego, klimatycznego sklepiku w jednej ze starych kamienic. Kupuję czteropak, ale po przemyśleniu wracam się po schodkach i biorę jeszcze jeden. Pierwszy czteropak to po jednym browarze dla każdego. Drugi będzie jako nagroda za najlepszą opowieść. Coby się panowie postarali :)
Maciek
"Miałem wtedy z 13 lat i często z chłopakami chodziliśmy zrzucać węgiel z wagonów. Wskakiwało się na jadący pociąg, zrzucało jak najwięcej węgla na pobocze torowiska, zeskakiwało z wagonu i tyle. Potem tylko przyjść z worami i był węgiel. Na zimę, a nieraz i na sprzedaż. Tego dnia żem przyszedł z kumplami, ale mocno wypity. Jakoś żem wlazł do pustego wagonu i tam zasnął. Obudziłem się jak żem dostał raz i drugi w łeb kamieniem. Mój wagon stał pod jakimś taśmociągiem i węgiel się sypał. Prosto na mnie! W ostatniej chwili żem nawiał, bo potem posypały się bryły rozmiarów większych. Ja cały czorny, ludziska przede mną uciekały. A ja gdzieś pod Tarnowskimi Górami. Ciężko się wracało na dzielnice... "
Rafał
"To było na Brandce. Ja był wtedy jeszcze bajtel. Z ojcem i wujaszkiem pojechał na ryby, jak zawsze. Wieczór jest, siedzimy nad wodą. Ja poszedł za potrzebą w krzaki. A tu widze z daleka, że ojciec duża ryba wyrzuca do wody. Specjalnie odpłynął pontonem od brzegu i taaaki okaz (tu pokazuje rozmiar) bęc w woda. Już my nie łowili tego dnia, zaraz wrócili do domu. Potem mi powiedzieli, że to nie była ryba. I tyle. Długo mi nie chcieli poiwedzieć co to było. Miesiąc później wujaszek mi wychlapał, że to była ludzka noga."
Grzesiek opowiedział znany mi już wcześniej obrzydliwy dowcip o Loli, która miała krótką skórę. To leciało jakoś tak: "Do hotelu robotniczego przychodzi facet i prosi o nocleg. Mówią mu, że w sumie nie ma juz miejsc, tzn. jest jedno wolne, ale w pokoju, gdzie śpi Lola, która ma krótką skórę. Facet się zgadza, idzie do pokoju, kładzie się... ale nie może zasnąć. Smród jak szlag! Im dalej tym gorzej. Jakoś przetrwał do rana. Rano pyta na recepcji: - "Czemu w moim pokoju tak potwornie śmierdziało?"
- "Toż mówiliśmy, że tam mieszka Lola, która ma krótką skórę. Jak tylko zamknie oczy to jej się d... otwiera, hahahaha! "
Grzesiek się zarzekał, że owa Lola na Karbiu mieszkała. Kto ją tam wie? Może takich Lol było więcej?
Waldek
"To było dawno. 94 albo 95 rok. Wtedy różne prochy były w modzie. My w tym siedzieli po uszy. Kasa ciągle była potrzebna. Z domu już żem wszystko wyniósł co mógł. Trza było szukać po mieście. Tego dnia żeśmy z kumplem łowili frajerów przy przystanku. Może kto wypity z autobusu wysiądzie i nie będzie portfela pilnował? Może się kogo postraszy, żeby zegarek oddał w dobre ręce? Stoimy, patrzymy, a tu z sześćsetki wysiada gość. Nietutejszy. Garnitur, kapelusz. No elegant taki. Widać, że bogaty w cholerę. Z walizeczką o metalowych kantach. I koleś idzie na dzielnicę. A tu już zaczyna zmierzchać. No i my za nim! Krok w krok. Nie blisko, ale żeby łupu z oczu nie daj Bóg nie spuścić. No bo w takiej walizce to jak nic albo dolary albo złoto! Taka walizka twoja i jesteś innym człowiekiem! Ja już żem to widział Jak wjeżdżam jaką beemą na dzielnicę, keta na ręce, łokieć za oknem, muza bum bum, ciemne bryle na nosie. Każda dupa moja! Ba! W kolejce by stały i przytupywały! No dobra, przyszłość pięknie się rysuje - ale trzeba działać! Elegant zszedł w stronę działek. Jak na życzenie! My za nim! Teraz albo nigdy. Maniek podciął mu nogi, on bęc na ziemię, a ja za walizkę. A on ją trzyma jak diabeł teściową! Też bym trzymał jakbym miał tyle złota! Maniek stoi jak debil. Ja mu krzycze - wykręć mu rękę albo co, a nie stoisz jak ch... na weselu! Maniek się tam z nim szamocze, a ja w tym zamieszaniu zobaczyłem oczy eleganta - były zupełnie czarne. Jak k... węgiel! On w tym momencie puścił walizkę, więc ja w nogi. Maniek za mną. Elegant za nami. Gonił nas długo, ale to my znamy dzielnicę, gdzie za który kamerlik dać nura, żeby zniknać. Elegant jeszcze coś za nami wołał. Brzmiało jak jakieś przekleństwa, ale w nieznanym nam języku. Jakieś: "a bla bla, bri bri kukurururu atata". W końcu my go zgubili. Już pociemniało, noc wokół. Poszli my z Manieczkiem w pola przy Brandce. Autobany jeszcze nie było, dawno to było jak żem ci mówił. Nie będziemy przecież pod blokiem otwierać - tam pełno dobra, zlecą się chłopaki jak muchy do gówna. Długo nie mogliśmy otworzyć walizki. Nóż się złamał. Maniek poszedł po piłę i siekierę. Pancerna skrzynia nie walizka! Otwieramy... już widzę ten blask klejnotów i nawet Baśkę piszczącą pod moim oknem - a tu co?? W walizce jakieś szmaty! Przewalamy je, wyciągamy. Pod szmatami jakieś kocie łapki, szczurze ogony w zalewie, jakieś szkielety wiewiórek - co to k.... jest??? Jakieś fiolki, takie jak u lekarza do tego krew biorą. Wszystko my wybebeszyli... Nawet na pół litra nie będzie. Nawet te szczurze łapki nie są w spirytusie, a w jakimś żółtym gównie, co wali jak piwnica babci Edyty.
Trzecia w nocy. A my na jakiejś hałdzie. W dole pluszcze Brandka. Psy wyją gdzieś na Mechtalu - i jakoś tak chichoczą, jakby z nas? I kto tu się okazał frajerem? Nie ma co wracać na przystanek. Teraz to tylko tacy jak my się włóczą. Nic nie ugramy, najwyżej w mordę zbierzemy. A miało być tak pięknie... Wyjebali my walizkę, szmaty i te kocie łapki (te co nawet z spirytusie nie były) w jakąś dziurę i wrócilim do chałupy. Nie spałem do rana. Wyć się chciało. Z rozpaczy. Nad straconą przyszłością, co my już ją widzieli tak wyraziście...
Rano Mańkowa mama dzwoni do mojej. No bo one są koleżanki, a i wiedzą, że my razem łazimy po dzielnicy. Ona przerażona, bo Maniek zwariował. Nie da wejść nikomu do pokoju, krzyczy: "odejdź!! zostaw mnie!!" I rzeczami rzuca. Swoje ulubione kufle z kolekcji za szybką porozbijał. Poleciałem do Mańka, ale nie chciał ze mną gadać. Tylko kufel mi koło ucha śmignął i o szafkę się roztłukł. Mańka potem zabrało pogotowie, bo ponoć ręce do krwi pogryzł. Nie wrócił do domu. Pojechał do szpitala, no wiesz, dla tych co z głową nie po kolei mają. Długo go tam leczyli. Mówili, że to ten no, od tego kleju co wąchamy i tych innych no wiesz... co się bierze. Że to tak bywa u ćpunów, że na głowę siada. Ja jeden wiedziałem, ze przyczyna jest inna...
Ja natomiast żem zauważył, że w ogóle mi z dziewuchami nie wychodzi. Ja to pierwszy żolo był na dzielnicy. Opinię miałem taką, że każda ze mną chciała. A tu nagle problem... Zacząłem po aptekach chodzić, za pigułami, no wiesz... takimi dla starszych panów co to nie mogą... A ja miałem 17 lat!! Dziewuchy zaczęły się ze mnie śmiać, palcami mnie pokazywać. Wołały za mną.. aj, to ja nawet teraz po latach, wstyd mi, nie powiem pani jak one za mną wołały! Opłotkami żem przemykał, żeby mnie ludzie nie widzieli. Nie chciałem już żyć! Ale co? Powiesić się? Tak trochę żal, jak sie ma 17 lat! Zacząłem szukać ratunku. Miałem kuzynkę w Siemianowicach. Ona starsza ode mnie i mądra bardzo. Ona wszystkim pomagała. I w chorobie zaradziła, i jak problem z policją albo komornikiem, i jak człowiek doła łapał z nudy. No mądra dziołcha. I oblatana. Światowa! Ona nawet za granicą była! No i żem do niej pojechał, bo to ostatni ratunek dla mnie.
Opowiedział ja jej całą historię, ze szczegółami, głupio mi było no ale żem musiał. Ona wierzyć początkowo nie chciała. Śmiała się, że dziewuchy pewnie brzydkie. Zaczęła mnie uwodzić, bo to my ze sobą też czasem ten teges (bo wiesz, to daleka kuzynka była). A tu też klops. No i uwierzyła. Powiedziała, że tu taka babka przy zakładach żyje, że ona się zna i na psychologii, i na czarach, i za młodu to nawet porody od krów odbierała. Poszli my do niej. Babka kazała mi odnaleźć walizkę, szmaty i wszystkie te kocie łapki (co to nawet w spirytusie nie były) i jej przywieźć. O rany! To było miesiąc temu! W środku nocy, w stresie tak wielkim jak cycki pani Kojotowej! Poszedł więc ja na te hałdy, na te same co żeśmy tam szli z Mańkiem i walizką - i już mieli raj przed oczami! Wrzucili my wtedy te szmaty w jakąś taką dziurę, jak zapadlisko. Ale które?? Tu co krok jakaś dziura. A my to jeszcze kamieniami i trawą zasypywali... Com ja się naszukał, naklął, napłakał - płakał jak baba, mówię szczerze jak było... Jak pies wył! Ale szukał... Trzeciego dnia znalazł. Włożył do wora - i z tym na Siemianowice! W autobusie mi się wydawało, że wszyscy na mnie patrzą, i na ten mój wór. I że oni wiedzą. Jak ja się bał, żeby np. psy nie wsiadły i do mnie "co ma pan w tym worku?" Czujesz co by było?? Tak żem się spocił, że mokry dojechał do kuzynki. Dał ja tej babce kufer i te wszystkie szmaty. Ona kazała rozpalić wielkie ognisko - tak wielkie, że większe jak ja! Opony nawet dwie my tam wrzucili, żeby cug był i fest gorąc trzymało. No i baba kazała nam odejść, tzn. i mnie, i kuzynce. I wrócić za godzinę czy dwie. My wleźli na dach garażu i podglądali. A ona te wszystkie szmaty wrzuciła w ogień. I coś tam mruczała pod nosem, ja wiem? modliła się? Abo do siebie gadała? Abo jakie zaklęcia tajne mamrotała? A smród był! I to ja ci mówie - to nie był smród opony! Jakby trupa palił! To pewnie te wszystkie łapki w zalewie... Ogień tlił się do rana. No i od tego dnia - jak ręką odjął! Moje wszystkie problemy, choroby, strachy! Ja znów był dawny Waldek! A Maniek? Wyszedł w końcu z tego wariatkowa, do domu wrócił. Ale już nigdy nie był taki jak kiedyś. W domu tylko siedział, o świętych i aniołach gadał, przed ludźmi uciekał. "
Jak się można domyślać - nie było trudno mi rozstrzygnąć konkurs i przyznać nagrodę ;) Waldek dostał dodatkowy czteropak. Bardzo był dumny! I od razu go rozpakował i każdemu koledze dał po piwie. Sprawiedliwie, każdy z panów miał więc w sumie dwa piwa. Może się bał, że jak będzie zbyt chciwy, to jeszcze przypadłość z przeszłości powróci? ;)
Aha! Koledzy nie znali wcześniej tej Waldkowej historii. Też słuchali z otwartymi japami.
Na prośbę panów imiona zostały zmienione.
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz