Jedni na 1 listopada lubią pucować płyty nagrobne, żeby lśniły jak psu jajca i sąsiad docenił. Inni - przebierać się za coś co dawno zdechło i żebrać po domach. Sporadycznie spotkałam się też ze wzmiankami o "święcie dyni" czyli uroczystościach ku czci ostatnich plonów - coś na kształt późnojesiennych dożynek. Bardzo mi się ten pomysł spodobał! :) Jako że nigdzie w okolicy tego nie organizują, postanowiliśmy ogarnąć sprawę we własnym zakresie - czyli zjeść dynie gdzieś wśród przyrody :) Zwłaszcza, że pogoda dopisuje idealnie! :)
Podobną akcję zapodaliśmy już rok temu, acz nie wyszło tak dobrze jak planowaliśmy. Z dyni spadła czapeczka, bok się przepalił, więc wynikiem było leczo z pewną domieszką piachu, co nie wszystkim przypadło do gustu ;) W tym roku postanawiamy (ucząc się na błędach), np. wykonać pokrywkę z ząbkiem.
Ruszamy! Bardzo mnie wkurza, że ostatnimi czasy kompulsywnie zabierają opadłe liście z osiedli - jakby oszaleli. Dziś widać mają wolne, więc możemy do woli poszurać w jesiennym dywanie zaraz pomiędzy blokami! Ale jest miło - jak za dawnych dobrych lat :)
Pogoda jest wymarzona! Kolory też! Niebo jak gdzieś w południowych krainach, iście wiosenna, soczysta zieleń traw i do tego płonące jak ogniem drzewa! Temparatura gdzieś waha się w rejonie 18 stopni, więc jak na listopad można powiedzieć, że jest akceptowalna :)
Zmierzamy w to samo miejsce co rok temu - na ulubioną pryzmę piachu. Ciężko wyprodukować tyle popiołu, aby przykryć całą dynię, a tu dodatkowo możemy nieco oszukać i przysypać ją również gorącym piaskiem.
Nasza pryzma mocno zarasta, a piaskowa polanka kurczy się z każdym rokiem.
Na początek robimy grzanki.
Produkcja żaru ruszyła z kopyta!
W końcu przychodzi czas na rumianą bohaterkę dnia dzisiejszego!
Taki oto robimy z niej garniec (leczo przyjechało w słoiku)
A tu już leczo trafiło do michy.
I teraz najtrudniejsza sprawa - zakopywanie!
Żaru jest jak zwykle za mało...
Może i ciepły ten listopad, ale długości dnia się nie przeskoczy. Wieczór pojawia się zdecydowanie za wcześnie...
Po mniej więcej pół godziny czas na odkopywanie.
Ostatnia chwila na pogrzanie łap.
Wygląda na to, że potrawa przyrządziła się idealnie.
Jedyny problem, że cieżko wyjąć dynię z ogniska, bo jej ścianki mocno się nadwątliły - mogą pęknąć w czasie przenoszenia. Decyzja jest więc taka, że jak nie można wyjąc dyni z ogniska - to trzeba zabrać ognisko od dyni ;) Odgrabiamy więc popiół i jemy tam gdzie dynia leżała!
Napój też dostosowany do okoliczności :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz