Na początek naszego tu pobytu - pozytywne zaskoczenie. Teren wygląda nie jak miasto, ale jak park! I to fajnie zdziczały! A przynajmniej jak miasto utopione w zdziczałym parku! :) Sporo fragmentów umocnień jest opuszczona. Ja pierdziele! Czy my się naprawdę znajdujemy kilkanaście kilometrów od Warszawy?? I tu jest tak pięknie, pusto, dziko i zarąbiście??? Czy to jest jakiś sen? Im dłużej tu łazimy, tym bardziej rozdziawiają się nam gęby z zachwytu i niedowierzania, że może być aż tak dobrze! Nie wiem jaka przyszłość czeka to miejsce, ale zdecydowanie można powiedzieć, że zdążyliśmy je zobaczyć w stanie takim, jaki kochamy najbardziej. W wiele miejsc przyjechaliśmy za późno, ale tu się wybitnie udało!
Busia zostawiamy w jednej z bocznych uliczek i ruszamy na całodniową wycieczkę wokół starych murów.
Pierwszą mijamy bramę gen. Dąbrowskiego.
Ciekawe takie “łuki” prowadzą w jej stronę. Jakby kiedyś górą szedł most i to były pozostałości przesęł?
Kręcimy się tu chyba z godzinę, zaglądając w różne zaułki, zakamarki, korytarzyki, schodki czy inne tajne przejścia.
Początkowo zdaje się, że w niektóre miejsca tylko kabak się zmieści - acz zew zwiedzania pozwala wcisnąć się w niejedną dziurę ;)
I nagle wypluwa nas z przeciwnej strony - wśród szutrowych dróg, ceglanych, postrzelanych budyków i słupów z powiewajacymi na wietrze kablami.
Można też w okolicy znaleźć malownicze i bardzo dziwaczne kraty - jakby pospawali je ze wszystkiego, co było akurat pod ręką? A może tu kiedyś działała jakaś knajpa?
Są też pozdrowienia z Doniecka.
No tego to się tu nie spodziewaliśmy. Zwłaszcza w tej chwili. Bo spadają one na nas w momencie, gdy właśnie o Doniecku rozmawialiśmy. Bo tam, krążąc po bocznych uliczkach, też jeden mijany budynek miał takie asymetryczne kraty jak tu… Dziwne takie połączenie - krata, wspomnienie o wycieczce sprzed 10 lat i buch! ścienne pozdrowienia... Jedno z takich nierealnych splotów wydarzeń. Niby nic takiego, a jednak człowiekowi na chwilę zimno się robi. Bo takie poczucie jakby ktoś piszący scenariusz - dobrze się bawił…
Tu też spotykamy pierwszego białego misiaka. Niewielka figurka siedząca sobie na pokruszonych kamieniach dawnych murów. Ki czort?
Tu z bliska.
Co ma polarny niedźwiedź z twierdzą pod Warszawą? Potem tych miśków spotkamy jeszcze kilka, większych, mniejszych, różnie umieszczonych. Mamy podejrzenia, że za tym musi się czaić jakaś mega malownicza historia. I tak właśnie jest. Już po powrocie udaje się o tym doczytać. Ten polarny niedzwiedź to Baśka Murmańska. Baśka jak przystało na jej gatunek pochodziła z dalekiej północy, ale jej losy i przygody znacznie odbiegają od innych jej współbraci. Był rok 1919 i wystawiono ją na sprzedaż na bazarze w Archangielsku. Tam kupił ją jeden z polskich żołnierzy (skądinąd to musiał być bardzo klimatyczy bazar! Gdzie nie tylko kury i świnie sprzedawali, a również niedźwiadki!) Baśka została wytresowana, przydzielona do jednego z polskich pułków i statkiem pojechała z wojskowymi do Polski. Trafiła właśnie do Twierdzy Modlin, gdzie była maskotką i brała udział w defiladach. Ponoć nauczyli ją maszerować na dwóch łapach, salutować kiedy trzeba i miała okazję nawet Piłsudskiemu podac łapę. Wszystko było dobrze do momentu pewnej kąpieli w rzece, gdy zerwała się z łańcucha i postanowiła wybrać w samotną podróż na drugi brzeg. I jeden z okolicznych chłopów ją upolował, mając w planie wypaśne futro dla swojej żony. Ciekawe, że zarówno początek jak i koniec jej polskiej historii jest związany z próbami zaimponowania jakiejś kobiecie. Bo i żołnierz, który ją kupował i chłop z widłami, robili to dla przypodobania się jakiejś babie.
No i te misiaki, rozsiane po całej okolicy, są pamiątką po tym niezwykłym incydencie w dziejach tutejszej twierdzy. Jeszcze nie raz je dzisiaj spotkamy!
(W komentarzu do tej relacji udaje mi się dowiedzieć, że Baśka nie była jedynym niedźwiedziem w szeregach polskiej armii! :) Był jeszcze kapral Wojtek! :))
Kręcąc się koło tej bramy zaczynamy się też trochę miotać, nie wiedząc, w którą stronę iść dalej. Bo tu, o tam! miedzy zwieszającą się ze zbocza roślinnością widzimy jakieś półtuneliki. W pobliskiej skarpie siedzą łukowate pomieszczenia, porosłe kolorowymi łąkowymi kwiatami albo istną czupryną zielonych krzaków.
No to tam idziemy.
Ciekawe takie przejścia, pełne pajęczyn i innych robali.
I znów jakiś kolejny budynek! A patrząc w drugą stronę - odsłaniają się jeszcze fajniejsze murki. Aaaaaaa! I co tu zrobić jak się nie da iść wszędzie jednocześnie?? Jak iść i tu, i tu i tam, a niczego nie przegapić? Bo tu fosy, tu jakieś badajże koszarowe budynki tak długie, że nikną na horyzoncie, a przy nich placyki z betonowych płyt, utopione w bujnych kwiatach wczesnego lata.
Inne fragmenty budynków zapadają się ileś pięter w fosę!
Część to jakieś chyba prochownie, albo malutkie bunkierki strażnicze? A wszystko puste, ciche, zarastające…
Mijamy też jakąś basztę, która sprawia wrażenie niedawno zbudowanej. A z chaszczy nieśmiało zerka komin! :)
W kolejnym fortowatym budynku mieści się chyba jakiś klub motocyklowy.
Ostatecznie, aby uniknąć efektu miotania i biegania w kółko za swoim ogonem, dochodzimy do Narwi i idziemy wzdłuż niej, planując stopniowo obejść całą twierdzę. Mają tu kwietniki z łódek.
Droga wzdłuż rzeki zdaje się być zupełnie opustoszała.
Oprócz nas nie ma tutaj totalnie nikogo. Tylko dwie wiewiórki kilkakrotnie przebiegają nam drogę, próbując sobie nawzajem wyrwac jakiś owocek. Jakie to życie czasem bywa nieprzewidywalne - człowiek jedzie w góry, nad jeziora, do lasu, w miejsca, które wydawałoby się, że są na ostatnim zadupiu i powinny być dzikie i puste.. I tam ciągle walczy z zadeptującym go tłumem, ciągle ma kogoś na plecach, uszy puchną od hałasu, bo albo pies wyje, albo jakiś bachor drze japę albo dudni muzyka. A potem buch! Klimaty, których by się spodziewał gdzieś w podgórskich miejscowościach na końcu świata - dopadają go na przedmieściach największego w kraju miasta… Może jednak jest coś w tym powiedzeniu, że “najciemniej jest pod latarnią”? A może to myśmy trafili tu w jakimś dziwnym zapętleniu czasoprzestrzeni i tym razem matrix akurat okazał się przychylny? Może tutaj nie zawsze tak jest? Wrażenie niewypowiedzianego szczęścia potęguje upał, słońce i niczym nie zmącony śpiew ptaków i brzęk owadów. To co czerwiec ma najlepszego do zaoferowania i dlaczego od zawsze jest moim ulubionym miesiącem.
Mijamy “Białą Wieżę”, która swoją nazwę zawdzięcza temu, że jako jedyna jest otynkowana.
Służyła do celów obserwacyjnych, ale ponoć nie okolicy, ale wnętrza koszar - czy żółnierze są odpowiednio grzeczni. Widzimy tą basztę z oddali i mamy plan później do niej podejść, ale już się nie udaje - odejdziemy za daleko i zabraknie czasu. Zresztą - na dużo miejsc nie starczyło czasu. Tak ze trzy dni trzeba by się tu włóczyć, aby choć odrobinę poznać to miejsce i mieć o nim jakieś pojęcie. Myśmy go tylko liznęli, bo włóczęgowska natura gnała nas dalej i dalej…
Z jednej strony ogranicza nas Narew, a z drugiej obłędnie długaśny budynek tutejszych koszar, który składa się z posklejanych ze sobą kamienic.
Też już po powrocie wyczytałam, że to jest najdłuższy budynek w Europie i ma ponad 2 km. A już myślałam, że nie ma nic dłuższego od niemieckiej Prory i tamtejszych opuszczonych hoteli, które miałam okazję zwiedzać w 2011 roku.
A tu na słupie wisi coś, co wygląda jak skrzyżowanie latarni z megafonem ;)
Docieramy na taras widokowy, który stanowi dach okrągłego fortu. Ładnie stąd widać spichlerz, po którym włóczyliśmy się wczoraj.
Jest tu też fajny mural przedstawiający ułanów polujących na wiejskie dziewczęta. Albo dziewczęta na ułanów? :P
Okrągły fort nazywa się Kojec Meciszewskiego. Zabawna nazwa - zawsze mi się wydawało, że w kojcach to się trzyma psy albo niemowlęta, żeby się nie rozbiegły ;) No ale komuś chyba się tak skojarzył kształt i się przyjęło ;)
Wnętrza sprawiają wrażenie jakby była tutaj kiedyś jakaś knajpa albo dyskoteka. Ale zdecydowanie było to już dosyć dawno… Niestety zrobiłam w środku tylko jedno zdjęcie. Mieliśmy wracać tą samą drogą, ale jednak znaleźliśmy inne wyjście.
Dalej ścieżka nadbrzeżna zarasta coraz bardziej żółtym kwieciem, staje się węższa i coraz bardziej leśna.
Różne łopuchy są większe niż kabak.
Tak docieramy do budynku elewatora. Niestety wchodzimy tylko na dolny poziom - aby wyżej się wspiąć trzeba by opanować technikę chodzenia po murze albo forsować zasiek z kolczatką ograniczający dostęp od drugiej strony.
Zarosłą, prawie niewidoczną i zupełnie pionową ścieżką wspinamy się do fortu, gdzie jest jest kaplica powstańców styczniowych.
Tu też spotykamy pierwszych turystów. I jest zabawna sytuacja :) Słyszę chłopaka, który próbuje zaimponować dziewczynom swoją dzielnością, zręcznością i znajomością terenu. Wskazuje na naszą ścieżkę i mówi, że kiedyś nią szedł z dołu. Opowiada mrożące krew w żyłach historie o osypujących się zboczach, błocie po pas, lawinach kamieni i konieczności chwytania się za korzenie, aby przeżyć. I wtedy, gdy dziewczęta z zapartym tchem słuchają opowieści - pojawiamy się my. Przodem biegnie kabaczek w kapelutku na bakier i sukience w koniki. Dziewczyny wybuchają śmiechem. “To ma być ta twoja trasa dla prawdziwych mężczyzn?” Chłopak jest wściekły. Kabak staje na wysokości zadania bo stwierdza na głos: “Ale naprawdę było trudno! Były nawet pokrzywy! I teraz mam bąbelki na nóżce!”. Dziewczyny duszą się ze śmiechu: “Ojej! To straszne! Maniek - ty też miałeś bąbelki na nóżce?”. Wzrok Mańka miota błyskawice :D
W chłodnych, cienistych wnętrzach tej części fortu umieszczono święte obrazy, kwiaty i okolicznościowe napisy. Jakiś mały, szary ptaszek przysiadł na ołtarzu i drze dziobek aż odbija echem jego wesoła pieśń. Nie wiem czy ptaszyna po prostu cieszy się wczesnym latem czy na zewnątrz ją przypiekło a tu znalazła przyjemny chłód?
Kolejna na trasie jest Reduta Napoleona - ciekawy, ceglany fort z wewnętrznym dziedzińcem, na który niestety nie udaje się nam dostać, bo nawet kabaczek jest za gruby, aby przecisnąć się przez pozostawione otwory. Po kiego diabła to tak szczelnie zamknęli? :(
Tylko zajrzeć się udało…
Na parapecie pierwszego piętra przysiadł kolejny biały miś.
W pobliskie wzgórze wmontowane są forty pełniące chyba niegdyś funkcje magazynów. Budynki są ceglane, o łukowatych stropach, malowniczo zarosłe bluszczem.
W środku walają się resztki skrzynek z butelkami czy lodówek po lodach.
A tu jakieś jakby baseny? Kadzie? Jakieś betonowe zbiorniki.
Napis już praktycznie nie do odczytania.
Dalej podążamy ulicą Szpitalną. W tle widać kaplicę św. Barbary. Przez chwilę zawiewa nas klimatem jakby gdzieś ze wschodu. Szutrowa droga, zioła na poboczu. Cisza… Tylko przemknął jakiś motor roztaczając woń ropy pomieszanej z niezidentyfikowanym olejem. Taka ulotna chwila i przebitka jakby z innej czasoprzestrzeni.
Część zabudowań z czasów twierdzy pełni teraz funkcję normalnych mieszkań. Zwracają uwagę ozdobne kominy.
Niektóre ceglane kamienice otoczone są kamerlikami - jak w najfajniejszych dzielnicach Górnego Śląska!
Spotykamy też dziwne bloki. Dziwne, bo chyba bardzo stare jak na ten typ architektonicznej konstrukcji. Prosty, kanciasty kształt. No blok, zwykły blok, jakby z wielkiej płyty. Zawsze myślałam, że bloki są domeną lat powojennych, że początki ich stawiania to lata najwcześniej 60-te. A tutaj te budynki wybitnie noszą na sobie ślady ostrzału! Zatem pochodzą sprzed wojny? Czy ktoś z jakiegoś powodu strzelał do nich w latach późniejszych?
Kolejne fasady mijanych fortów też noszą ślady ostrzału.
Część budynków jest zagospodarowana i wyłączona ze zwiedzania dla wolnych eksploratorów. Mijamy działobitnie Dehna. Jest zamknięta i chyba używana przez wojsko.
Na dziedzińcu stoją różne ziłopodobne gruzawiki. Gdzieś czytałam, że w środku mają ukryty samolot, ale nie wiem czy to nie ściema.
Mijamy budynki z ogródkami i wąskimi przejściami, których nie powstydziłyby się najbardziej klimatyczne dzielnice Bytomia :)
Obserwujemy też przez płot budynek bodajże dawnej piekarni i jeszcze nie wiemy, że niedługo tam wleziemy i spędzimy sporo czasu. Obchodzimy go dookoła i bęc! Otwarte drzwi! Wchodzimy.
A tu pryzma ptasich odchodów. Zrobiłam jej zdjęcie tylko i wyłącznie na prośbę kabaka, bo ponoć przypominała jej Bukę. Acz nic w Muminkach nie pisało, żeby Buka była zrobiona z gówna!
Schody na piętro odkrywa kabak. Skubana! Tylko ona zajrzała co jest za kiblami.
Na górze wala się po podłodze dużo przedruków różnistych około wojennych plakatów propagandowych i gazet. W bardzo różnych językach. Czy była tu jakaś wystawa? Czy to scenografia dla jakiejś imprezy? Niektóre z nich wyglądają na świeżo wydrukowane, inne noszą już solidne ślady zniszczenia... Długo przekładamy obsrane przez gołębie kartki, żeby odnaleźć interesujące okazy. Ciekawe znalezisko, którego żeśmy się tutaj zupełnie nie spodziewali!
A tu miejsce jakby do medytacji? ;)
Obok jest brama Poniatowskiego. Nie wiem czy da się wejść do środka i czy jest tam coś ciekawego. Nawet nie próbowaliśmy zaglądać. Bo dla każdego nadchodzi taki moment "wysycenia" i jeśli chodzi o wysycenie fortami - to ten stan dla nas jak na dzisiaj został osiągnięty.
I jakoś tak właśnie zamykamy pętelkę wokół modlińskiej twierdzy.
W parku mijamy kolejnego misiaka. Siedzi na skraju trawnika i przygląda się spacerującym.
Jeszcze rzut oka na pomnik.
I na największą z Basiek, taką chyba w skali 1:1 :)
Razem naliczyliśmy 4 sztuki białych niedźwiedzi różnych rozmiarów. Pewnie jest ich tu więcej?
Na tym kończymy zwiedzanie fortyfikacji w Nowym Dworze. Dzień się już ma ku wieczorowi a my jeszcze musimy znaleźć miejsce na nocleg. Busio grzecznie czeka na opłotkach jakiegoś muzeum ze sprzętem wojennym.
Zapewne wiele ciekawych miejsc przeoczyliśmy. Wielu nie poświęciliśmy tyle uwagi, na ile by zasługiwały. Sporo ominęliśmy z lenistwa i braku czasu, nie chcąc się szarpać z przechodzeniem przez płoty, pokonywaniem zasieków czy obchodzić od innej strony z nadzieją na otwarte wejście. Celowo omijaliśmy miejsca sugerujące w jakikolwiek sposób, że są odnowione, zagospodarowane czy przerobione na muzeum. Jeśli ktoś kojarzy tam jakieś miejsce, które nie załapało się na relację, a wpada w bubowe gusta zarośnięcia, zapomnienia i rozpierduszki - będzie mi miło jak polecicie :) Pewnie jeszcze kiedyś tam wrócimy. Bo nie odwiedziliśmy wszystkich fortów rozsianych po tutejszych okolicach!
cdn
O kapralu Wojtku wszyscy słyszeli a tu się okazuje, że jeszcze była Baśka Murmańska :)
OdpowiedzUsuńJa nie slyszalam o kapralu Wojtku!
UsuńJuż słyszałaś :)
OdpowiedzUsuńhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Wojtek_(nied%C5%BAwied%C5%BA)
Rewelacja! Drugi misiek w wojsku! Dodam ten link do relacji!
Usuń"Kręcimy się tu chyba z godzinę, zaglądając w różne zaułki, zakamarki, korytarzyki, schodki czy inne tajne przejścia" - pod spodem tego zdania przy podłodze z prawej strony widać wejście do tunelu. Tam jest w środku niesamowicie, kilkadziesiąt metrów chodzenia na czworakach, by znaleźć skrzynkę Meteora. Czołgaliśmy się z Kluską tak w zeszłym roku, ale ćśś. ;)
OdpowiedzUsuńTo przegapilismy! ;) Acz nawet jakbym jakos zogniskowala wzrok na tym wejsciu - to w najsmielszych snach bym nie wpadła ze to moze prowadzic do az tak długiego tunelu!
Usuń"Mijamy też jakąś basztę, która sprawia wrażenie niedawno zbudowanej. A z chaszczy nieśmiało zerka komin! :)" -to jest dawny gołębnik od gołębi pocztowych.
OdpowiedzUsuńAaa czyli stary i odremontowany?
UsuńTak. Pamiętam go, jak stał dziki i obrośnięty krzakami, można było po nim łazić. Potem ktoś kupił czy wydzierżawił teren, no i ogrodził po remoncie. Miałam tam nawet skrzynkę opencaching, ale musiałam zawiesić, a na koniec zarchiwizować niestety.
UsuńAle stoi taki w stanie surowym i nie wygląda jakby coś dalej miało się z nim dziać? Moze za kilka lat znów zarosnie i bedzie mozna reaktywowac skrzynke! :)
UsuńAutor miał tam zrobić knajpę, ale moda na Modlin się skończyła. Nawet zbankrutowała knajpa w tej głównej bramie na dole przy rzece, którą mijaliście. Generalnie wszystko upada w tym miejscu. Za daleko z Warszawy, na mieście menele, taka ogólna bieda trochę. No i wszędzie się pchają złomiarze...
UsuńChyba tak jest! Czułam się tam dobrze i swojsko jak w Bytomiu! :)
Usuń