Zwiedzanie Kryłowa zaczynamy od przystanku PKS, bo tu wysiadamy z auta. Przystanek robi wrażenie gigantycznego, ale większa część jego powierzchni jest pozamykana.
Nie mam pojęcia co się tam mieści, do jakich celów służy i kto jest szczęśliwym posiadaczem klucza. Ogólnodostępny jest tylko mały pokoik, ale na zimno czy zacinające deszcze to i to jest dobre.
Potem kierujemy się w stronę knajpy.
Ponoć dziś jest pierwszy dzień kiedy jest otwarta, więc zebrało się sporo ludzi. Ekipy są wesołe i chętne do nawiązywania nowych znajomości. Oczywiście banda z plecakami wzbudza zainteresowanie. Jedna babka zaprasza nas nawet do swojego ogródka na rozbicie namiotów, ale jak tu odmówić sobie noclegu na wyspie? Zwłaszcza, że mam w pamięci ten sprzed 6 lat i te przecudne poranne mgły! Tak bardzo marzy mi się powtórka!
Pogranicznicy jeżdżą po wsi jakby się wściekli. Ciagle śmiga uliczkami jakieś auto, quad czy motor. Nie wiem czy nasza obecność jest tego przyczyną, czy zawsze mają tu takie zwyczaje.
Bug w okolicach mostu prezentuje się wyjątkowo dziko i klimatycznie. Bo to nie jest główne koryto rzeki, a boczna odnoga, starorzecze, gdzie woda płynie wolniej, wszystko szybciej zarasta i posiada ową nutkę bagiennego klimatu, która zawsze dodaje atmosfery tajemniczości.
Wiosna to piękny czas! Można się nacieszyć tyloma odcieniami zieleni!
Mija nas bóbr. Niedługo mamy okazję się nim cieszyć, plaśnięcie ogona i już futrzane ciałko znika w podwodnych krainach.
Przy moście stoją takowe drewniane konstrukcje, chyba dla ochrony mostu przed płynącymi pniami czy krą? Wyglądają jak chatka! Np. dla bobra, któremu się nie chce budować własnej :P
Suniemy na wyspę, starając się nie wleźć w oczy żadnym mundurowym. Lepiej dla nas, żeby nie wiedzieli, że tam jesteśmy. Poprzednim razem, gdy spaliśmy w wiacie, przyjechał w nocy patrol i próbował nas wyprosić, tłumacząc, że na samej granicy przebywac w nocy nie można, że jak Ukraińcy zobaczą światło to będą problemy, że to jakiś pas ziemi niepewnej i inne podobne temu bzdury. Dopiero kiedy zobaczyli kabaczka nam odpuścili. Ba! Wtedy w ogóle zmienili front - chcieli nam przynosić poduszki i jedzenie. Czasu minęło sporo, ale na wszelki wypadek wolimy nie sprawdzać jakie aktualnie mają tu zwyczaje i korby.
Wyspa za każdym moim pobytem wygląda inaczej. W 2002 roku, gdy odkryłam to miejsce po raz pierwszy, to chyba pies z kulawą nogą się tu nie zapędzał. Była tu dżungla roślinności, a do ruin zamku ciężko było się w ogóle dokopać. W 2015 roku była w miarę nowa wiata i bardzo przyjemny wychodek. Teraz spora część wyspy jest wykoszona i stoi dużo gipsowych zwierząt. Jak ktoś nie wie jak wygląda łoś albo ryba - to tylko walić do Kryłowa w celach edukacyjnych!
Kurde, można się poczuć jak w parku miejskim.. Na dodatek nasza wiata jest oblepiona kamerami - jedna wisi na zewnątrz i dwie w środku. Na dachu jebutny panel słoneczny… Nosz… masakra… Ale cóż robić… Rozstawiamy namioty, rozpalamy ognicho.
A! I zapomniałam wspomnieć, że tym razem odkrywamy drugi most na przeciwległym kraniuszku wyspy (a może wcześniej go nie było?) W miejscu najmniejszego przesmyku wody wisi takowa bujana kładka.
Dziś wieczorem dołącza do nas Kasia z Podlasia. Zmierza do nas autostopem i będzie docierać już mocno po zmroku. Wychodzę po nią na kładkę - coby nie musiała nas szukać w ciemnościach - i co najważniejsze, żeby przypadkiem nie kręciła się w rejonie głównego mostu i nie wpadła w objęcia pograniczników. Bo trzeba dać im szansę, by mogli przeoczyć naszą obecność na wyspie.
Kasia przyjeżdza z wałówą. Taką typowo podlaską! Jedzie z nią bimber i moje ulubione domowe wino! :)
Czas mija i jakoś nikt nie przychodzi nas przegonić. W końcu rozbitków na bezludnej wyspie spowija ciemność, a niedługo potem potoki deszczu gaszą ogień i przeganiają nas do wiaty, gdzie kontynuujemy nasiadówkę, rozmowy i konsumpcję. Tak... Solidna wiata to jest świetny wynalazek na niepewną pogodę!
Powoli rozchodzimy się do ociekających wodą namiotów, a bębnienie deszczu towarzyszy nam prawie do rana. Kasi nie chce się rozstawiać namiotu w deszczu. Śpi na ławce w wiacie zawinięta w tropik.
Poranek wstaje pogodny. Straż nas nie niepokoiła. Miło. Dzielne chłopaki patrzyły widać w inną stronę. A może nie musiały przychodzić, bo całą noc nas podglądały na kamerkach?? I mieli zarąbiste reality szoł na nudnej zmianie - “patrz, ta z warkoczami znowu idzie się wylać za namiot!”, “ty, a ten z kucykiem otwiera dziesiątego browara! Ten to ma spust!” ;)
Rano jedna z kamer przechodzi w inny tryb pracy - chyba jej przyświeciło w panelik i stąd taka nadaktywność. Co chwilę robi bzzzzzzz.. i odwraca się w inną stronę szukając nowych ofiar...
Słonko dogrzewa, wietrzyk wieje, pranie się suszy. Jak widać większość namiotów jest idealnie dobrana kolorystycznie do barwy wiosennej trawy. Grunt to maskowanie dopasowane do zastanych warunków! :)
Wiatę otaczają regularne pagórki, powstałe chyba nie siłami przyrody. Wyglądają na jakieś okopy albo inne wały starego grodziska?
Nieco irytujący dźwięk kamery zostaje jednak niedługo zagłuszony.. Przez księdza… Nie wiem co to za nowa moda, aby msze nadawać przez megafon. Kryłów nie jest jedynym miejscem gdzie to napotkaliśmy. Nie wiem kto za tym stoi i jakie są jego intencje… Bo wydawałoby się, że osoby związane z kościołem i decyzyjne w takich kwestiach powinny być raczej wierzące i religijne, i ich celem nie jest profanacja oraz zirytowanie i zniechęcenie do siebie wszystkich dookoła. Ja do fanatyków religijnych nie należę, ale mimo wszystko odczuwam pewien niesmak, że leci msza, a ja sobie wpierdzielam kanapki. A potem idę się wysrać w krzaki, a do taktu ksiądz intonuje “Baranku Boży”. Nosz k… Wszystko ma swój czas i miejsce! Nie wiem też jak znoszą to miejscowi. Bo my jesteśmy tu raz i tą absurdalną sytuację można sobie poczytać za lokalny folklor.. Ale jak ktoś ma domek koło kościoła? I mu to nadają kilka razy dziennie?? I my jesteśmy od źródła hałasu chyba z kilometr! Jak to musi koszmarnie ryczeć tam???
Grzmiąca wieża w pełnej krasie.
Jakby było mało kamery i księdza, przychodzi też pan z kosiarką, której wizg spowija dodatkowo okolicę. Ech... Te wyjazdy na łono przyrody, te ciche zapomniane wsie nadbużańskie i niczym niezmącony spokój sielskiego przedpołudnia... :P
Główny nurt Bugu, gdzie idę umyć pysk i przeprać koszulkę - będzie waliła mułem do końca wyjazdu ;)
Ciężko się przepchac do wody i nie zniszczyć żadnej pajęczyny. Staram się je omijać bo są takie cudne!
Na brzegu, oprócz kiczowatych rzeźb, stoją też jakieś dziwne konstrukcje.
Próby ochraniania obywatela przed nim samym osiągnęły już w Polsce taki poziom absurdu, że ciężko to w ogóle skomentować.
Gdyby do naszego kraju przyjechał żądny przygód obcokrajowiec i za grosz nie kumał lokalnego języka, to grunt żeby przyswoił sobie dwa słowa “zakaz wstępu”. To już może swobodnie zwiedzać, bo tak są oznaczone wszystkie ciekawe miejsca. Czy to ruiny zamku, czy bunkier, czy opuszczony pałac, czy nieczynny kamieniołom, czy nie jedna z fajniejszych wież widokowych. Jest to bardzo przydatna informacja, że akurat to miejsce koniecznie warto odwiedzić. Kryłowski zamek też oczywiście jest na owym szlaku tak oznakowanych atrakcji.
Piwnice zamkowe mają niesamowity klimat. Nie docierają tu żadne dźwieki z zewnątrz. Tylko brzęk kilku much odbija się echem od ceglanych ścian. Po ciemnych murach pełgają słoneczne promienie wpadające przez różne szczeliny. Pachnie wilgocią. W jednej ze śnian coś drapie. Podchodzę, ale nic nie widać. Jakiś kornik się przekwalifikował? Jakby ktoś gwożdziem skrobał w betonową zaprawę...
Dziś jakoś nie możemy się wybrać, śniadanie się przedłuża :) Sielanka trwa! W końcu przecież nigdzie się nam nie spieszy!
Tu, w Kryłowie, po raz pierwszy pojawia się temat urynoterapii. Temat ten, nie wiedzieć czemu, będzie nas prześladował przez cały wyjazd, nawracając w najbardziej nieoczekiwanych momentach ;) Chyba wszystko zaczyna się od tej opowieści: Pudel gdzieś przeczytał artykuł na temat różnych powodów skłaniających ludzi do rozwodu. Ponoć jakieś starsze małżeństwo, które dotychczas żyło zgodnie - podzielił mocz ;) Kobitka na emeryturze zainteresowała się medycyną ludową i niekonwencjonalnymi sposobami leczenia różnych chorób. W lodówce, w szafkach, wszędzie stały zapasy "płynnego złota". Nie wiem czy mąż był tylko zachęcany do użytkowania tych specyfików czy również przymuszany? W końcu wystąpił o rozwód. Sędzia się nie wahał. Przyznał mu rację od razu.
Kasia tutaj coś bardzo obrazowo opowiada. Czy to może była ta mrożąca krew w żyłach historia o tureckich tirowcach? którzy wolą inne zajęcia dla rąk niż trzymanie kierownicy? ;)
W końcu pakujemy majdan i ruszamy! Zanim zacznie się kolejna msza albo pogranicznicy uznają, że jednak osiedlilismy się tu na stałe ;) Zatem plecaki włóż i w bój!
Dzielna drużyna opuszcza wyspę przez kładkę.
Wychodząc z Kryłowa odwiedzamy jeszcze pozostałości pałacu. Nie zostało za wiele, ale w tych rejonach i to stanowi atrakcję. To nie Dolny Śląsk, gdzie fikuśnie wygląda każda stodoła, o stajniach nie wspominając ;)
Zachowała się takowa cienista aleja.
Brama wjazdowa…
I dawna pałacowa oranżeria.
Teraz ktoś używa ten budynek do celów gospodarczych, a nieopodal powiewa kolorystycznie dobrane pranie!
Tęczowa Kasia. Czy to jakaś agroturystyka czy może napis jest rodzajem wizytówki na drzwiach? ;)
Na obrzeżach Kryłowa natrafiamy na stary cmentarz. W odróżnieniu od wczorajszego w Czumowie, tu jest sporo polskich napisów.
Powyginane, metalowe krzyże wyglądają jakby z dachu dawnej cerkwi.
No i tuptamy dalej. Na jakiś czas schodzimy z dróg i zagłębiamy się w nadrzeczny chaszcz.
Pozdrawiamy! Tacy bylismy w maju 2021!
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cześć.
OdpowiedzUsuńOdnośnie poruszonej historii polsko ukraińskiej, polecam Ci książkę rosyjskiego, niezależnego historyka Marka Sołonina pt Nic dobrego na wojnie. Mark Sołonin jest z wykształcenia inżynierem konstruktorem lotniczym i pracował w lotniczym instytucie badawczym w Kujbyszewie, został zwolniony za głoszenie swoich teorii dotyczących klęski Armii Czerwonej w 1941r i działanie w opozycji demokratycznej. Jego teoria stanowi rozwinięcie teorii Wiktora Suworowa, zawartej w książce Lodołamacz, tyle, że Sołonin oparł ją na istniejących i raczej niezafałszowanych danych i raportach. Jest on wręcz znienawidzony w Rosji, gdyż jego teoria burzy mit bohaterskiej Armii Czerwonej, źle wyposażonej, dysponującej przestarzałym sprzętem. Z naukową metodycznością obala kolejne mity w tym temacie.
Zainteresowanym tym tematem polecam książki jego autorstwa pt: 22 czerwca, 23 czerwca dzień M, Na uśpionych lotniskach, Nic dobrego na wojnie, 25 czerwca głupota czy agresja itd.
Z podobną skrupulatnością rozkłada na czynniki pierwsze konflikt polsko ukraiński, wskazując jego przyczyny. Polecam, choć nie jest to lekka literatura, a bardziej rozprawa historyczna.
Ciekawe! Dzieki za namiar! Jest spora szansa, ze ktos taki potrafił spojrzec na problem bardziej z boku niz ktos z polskiej lub ukrainskiej strony!
Usuń