Nieco podeschły liman zwany jez. Burnas widzimy już z okolic Lebiediwki. Taki pasiasty skubaniec!
Między Lebiediwką a Bazarjanką zaglądamy nad różne rozlewiska, miejsca będące mieszaniną błota, piasku i grząskich dróg… Próbujemy się przebić na taki oto malowniczy półwysep..
Cieżko nam jednak oszacować gdzie w ogóle jesteśmy, drogi się rozłażą na wszystkie strony, a najczęściej to jednak nikną bez śladu albo przechodzą w nawierzchnie zupełnie nie busiojezdną ;) Jest chyba susza, woda ucieka, więc ilość okresowych półwyspów ulega zwielokrotnieniu ;)
Plan na kolejny dzień to dotrzeć do Rasejki, trasa ma około 70-80 km, więc szacujemy ją na 2-3 godziny… Taaaaa.. Jak bardzo można się pomylić… ;) Schodzi nam godzin około… ośmiu… No ale po kolei ;)
Najpierw suniemy w rejon Tuzły - tam gdzie droga wiedzie groblą między dwoma limanami Burnas i Solonym.
W limanach zalega kolorowe błoto, a na fragmentach ostałej się jeszcze wody dokazuje sporo ptactwa.
Droga jest mocno wyboista, ale to nas nie dziwi - to zupełnie boczna trasa.. Gdy dobijamy do drogi główniejszej - wądoły robią się coraz większe! Jamy w nawierzchni są tu na tyle okazałe, że nikt przy zdrowych zmysłach nie jeździ drogą - wszyscy objeżdżają drogę polem. Jedzie się bitym traktem, nieraz rozjeżdżonym poboczem, nieraz ziemnym pasem równoległym do drogi, ale oddalonym od niej o kilkadziesiąt metrów, czasem wąwozem wyżłobionym w glinie albo rowem pomiędzy kukurydzą. Jadą tędy traktory, jadą wyładowane łady w tumanie pyłu, jadą i kursowe marszrutki. Jedziemy więc i my!
Gdzieś w rejonie Tuzły pierwszy raz spotykamy trzech rowerzystów. Póki trzymamy się resztek asfaltu - oni nas wyprzedzają. Gdy zjeżdżamy na ścieżki wijące się polami - my wyprzedzamy ich. Mijamy się więc wielokrotnie, za każdym razem wesoło do siebie machamy, acz jakoś nie ma okazji, aby zamienić choć słowo. Stąd nie wiem czy są tutejsi czy przyjechali gdzieś z jakiegoś końca świata... Nasze drogi przetną się jeszcze wielokrotnie - i jutro, i pojutrze!
Polne objazdy drogi są nieraz dwupasmowe. Kojarzy mi się to z relacjami z jakiś mongolskich stepów, gdzie każdy jedzie sobie jak chce, każdy ma swoją drogę - może jechać cudzą, ale może też wytyczyć własną. Tu jest krok w tą stronę - droga cię nie ogranicza, jest jedynie sugestią… W polu widać koleiny po traktorach czy terenówkach. W takich więc fajnych klimatach przemierzamy płowe, spalone słońcem krainy. Mijamy wyschnięte rzeki i kolejne błotniste pozostałości limanów.
We wsi Żowtyj Jar przekraczamy malowniczą rzekę o poszarpanych brzegach.
A przy sklepie rzekę... gęsi!
Wiszniewe wita nas powiewem minionych czasów (acz kolorystycznie zaadaptowanym do dzisiejszych)
Miłośników zacierania historii i rozwalania przeszłości chyba zatrzymały wyboje na drodze ;) Może skręcili nie w tą odnogę i wciąż błądzą gdzieś po stepie?
Sklepy z dawnych lat, niestety juz nieczynne i zabite dechami na głucho...
Za Wiszniewem niespodziewanie kończy się droga. Ale na mapach ona jest.. Tylko jakieś koleiny z zastygłego błota rozpełzają się po stepie... Ścieżynki rozchodzą się na boki, po czym kończą się w obejściach, przy brodach albo w roztrajdanym końskimi kopytami pastwisku.. Pytamy lokalsów jak dojechać do Primorskiego. Ich zdania są zgodne: “Nie tędy”. Mówią, że trzeba przez Trapiwkę i Liman. Pytamy zatem o Trichatki. Miejscowi rozkładają ręce, zdają się nie rozumieć pytania, albo odpowiadają, że “Trichatek nie ma” - co udaje się nam zrozumieć dopiero po powrocie, gdy zaglądam na satelitarne mapy - i wychodzi na to, że Trichatki są kolejną wyludnioną wsią. Więc tym bardziej wściekłość mnie zżera, że tam nie dotarliśmy. Internety wprawdzie mówią, że w 2001 roku mieszkało tam 149 ludzi, ale np. takowe zdjęcie zdaje się mówić coś innego… Domy jakby w rozwałce - ale pola jakby ktoś uprawiał??
Był ktoś z was może w Trichatkach????
Gdy mapy nie pomagają, a i miejscowi nie chcą współpracować, łapiemy się ostatniej deski ratunku. Z dna plecaka wyciągamy telefon z GPSem. Zwykle nie korzystamy z takiego ustrojstwa, ale wozimy je na czarną godzinę. I ona chyba właśnie wybiła. I co? I dupa. Jedziemy za niebieską strzałeczką z aplikacji maps.me… Dojeżdżamy do skrzyżowania, strzałeczka pokazuje, że trzeba skręcić w lewo. Tylko, że tam… nie ma drogi… Po prostu nie ma.. Tzn. w terenie nie ma, bo na mapie jest.. Za oknem jest… łąka.. Kawałek dalej przegrodzona płotem. No i co? Próbujemy jeszcze się pokręcić po okolicy, wrócić, spróbować innego skrzyżowania, ale efekt jest podobny. Telefon bardzo chce żebyśmy byli pionierami w wytyczaniu tutejszych dróg ;) Nie mam jakoś do niego zaufania, zwłaszcza, że również pokazuje np. pocztę pośrodku uprawnego pola… Chyba jednak pojedziemy przez Trapiwkę… Skądinąd bardzo miła droga prowadzi na ta Trapiwkę! :)
Acz warto było tu zawinąć.. Choćby samo Wiszniewe fajnie było zobaczyć, a szukając naszej drogi przejechaliśmy je chyba wzdłuż i wszerz! :)
I jeszcze taki pomnik gdziesik po drodze namierzyliśmy!
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz