Łotewskie morze podobalo nam sie i w Lipawie, i na Kolce. Tym razem postanowilismy obejrzec polnocną część wybrzeza tego kraju. Mamy namiar na fajne, dzikie biwakowiska miedzy Tują a Kurmrags. Jedziemy wąskimi szutrowymi drogami, mijając kempingi, chaszcze i opuszczone chałupy. Szukamy. W koncu rzuca sie nam w oczy i urzeka nas jedno miejsce. Łąka ze stolikami polozona na samej wydmie. Na skraju łąki drewniany, wiejski domek. W miare pusto. Tylko jakies jedno auto w oddali, jeden namiot i kręci sie jakas parka. Wbijamy. Nagle jak spod ziemi pojawia sie jakas babka. Z tego domku obok. Kasuje nas 5 euro (tęskno mi za łatami, jeszcze ich troche leży w szufladzie) i znika jak sie pojawiła. Jak sie potem okazuje to te polecane, darmowe biwakowiska sa jeszcze z kilometr dalej na polnoc. Acz nie wyszlismy na tym zle - tam bylo bardziej tłoczno.
Rozkladamy sie przy jednym z wielu wypalonych ogniskowych krążków. Gotowaniu pulpy towarzyszy szum fal i wiatru.
Jednak sie da. Mimo, ze to tez eurosajuz ale sie da legalnie rozpalic ognisko na wydmie albo spac w namiocie na nadmorskiej plazy. Da sie nie ująć wszystkiego w sztywne ramy zakazow. Nie tylko w Bułgarii. Tu tez sie da. Tylko u nas nie… Smutne, ze zyjac w kraju mającym dostep do morza trzeba jezdzic za granice by miec to, co bysmy mogli spokojnie miec u siebie - gdyby tylko ludzie nie mieli tak nasrane w głowach...
Ciekawą rzeczą sa wychodki na Łotwie. Bo sa inne. Sławojki z Polski, Ukrainy czy Rumunii mają podobny do siebie ksztalt i kubature. Drzwi zwykle zamyka sie na butach a o rozporostowaniu nóg raczej mowy nie ma. A łotewskie kible sa ogromne! Korzystając mozna zaprosic gosci w charakterze widowni. Tu ów kibel nadmorski.
Tu inne losowo wybrane wychodki łotewskie.
W naszym dzisiejszym kiblu chyba zyje jakis potwór i boją sie aby nie wylazł niespodziewanie ;) Bo “wlot” jest przywalony masywną pokrywą - jedną ręką jej nie przesune.
Na wyposazeniu pola jest rowniez łazienka.
Z drewnem tu dosyc krucho, ale dlugo łażąc po plazy udaje sie pozbierac troche wyrzuconych przez morze bel. Ognicho musi byc! :D
Kladziemy sie spac po 23 a wciaz nie jest ciemno.
Rano budzi nas kogut, ktory musi akurat piać przed zderzakiem busia. Mam przed oczami rosół z jego udziałem. Albo chociaz skrzydełka skwierczące na grillu!
Koło 7 budzi nas gorsza i skuteczniejsza rzecz - upał i zaduch. Otwieram wiec drzwi busia, ale to nie byl dobry pomysł.. Od razu do srodka wdziera sie 20 komarów i jedna kura.
Plaże mają tu fajne i co najwazniejsze - puste.
Kabaczę nie chce budowac zamków ani babek z piasku. Jedyna zabawa to zakopac w piasku siebie.
I znow jedziemy, znow dalej na polnoc. Mijamy Ainasi. Bardzo przyjemne ciche miasteczko, pełne zieleni i drewnianych domów. Nie ma tu w ogole klimatu nadmorskiego kurortu z plastiku, z watą cukrową w herbie.
Drewniany jakby dwór! Oj chcialoby sie pobuszowac po strychach i innych zakamarkach!
Jest tez cerkiew wykonana z ciekawego budulca - roznobarwnego kamienia łączonego z cegła.
Mają tez pomnik gierojów, macki dekomunizacji widac tu jeszcze nie dotarły.
Gdzies tu niedaleko zaczyna sie Estonia. Musimy bardzo uwazac, zeby nie przeoczyc. Tak dziwnie sie teraz z tymi granicami porobiło, ze mozna przegapić....
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz