Jedziemy elektryczka na Izjum. W Gorłowce pusto, dopiero w Nikitowce przybywa pasazerów i handlarzy. Wreszcie są pierozki- i to jeszcze jaki wybór: z kartoszka, z kapusta, z mięsem i z dynia. Z dynia jemy po raz pierwszy i zdecydowanie są najlepsze!
Ciekawy jest dziadek handlujacy tajemniczymi ziolami z Abchazji. Ziola są popakowane we większe i mniejsze woreczki, koloru od jasnej zieleni, przez brąz, szarość az do czerni (nie wiem jakie ziola przypominają pokruszony węgiel drzewny). Ceny tez zróznicowane, wahaja się kilku hrywien do kilkudziesieciu. Zainteresowanie ziolami jest spore, zwłaszcza przyciagaja wzrok miejscowych woreczki zwane „rabaj”. Ktos obok sprzedaje ksiazki o medycynie ludowej, hydroterpii czy wspomnienia zakonnika, który zyl 116 lat. Sprzedawca najbardziej poleca ksiazke „Rozumna milosc”- czyli „poradnik dla waszych dzieci i wnukow, które jeszcze nie wyszly za mąż”
Roznosi się zapach ryb: wędzonych, suszonych , rozwieszonych na drucianym kółeczku albo swiezych, prosto z wiaderka.
Jest tez chlopak z harmoszką, który dwa razy odwiedza nasz wagon.
Przygodzi tez facet ze sporym magnetofonem, włącza muzyke i zaczyna do niej spiewac. Pyta nas pozniej czy się nam podobala piosenka. Nie wiem co odpowiedziec bo ¾ slow nie zrozumialam, więc mowie, ze podobala nam się melodia. Facet opowiada , ze ow przeboj ułożyl jego kolega z Nowego Jorku, ale nie trafila jeszcze do lokalnego radia bo tam mafia siedzi i nie dopuszcza prawdziwych artystow. Ale jest przekonany , ze piosenka zrobi kariere i pozna ją caly swiat. Co dziwne jak na elektriczkowego grajka- facet nie chce od nikogo pieniedzy- jego spiew ma na celu jedynie „promocje tego przeboju”. Po skonczonym wystepie wdaje się tez z nami w dluzsza rozmowe. Cieszy się naszym widokiem, mowi, ze bardzo lubi Polaków. Mial nawet kiedys dziewczyne z Polski. Mimo, ze minelo już sporo lat nadal za nia teskni i żałuje, ze tak potoczyl się los.
Atmosfera w elektriczce jest na tyle wciagajaca, ze prawie wogole nie mam czasu patrzec za okno. A również jest na co. Mijamy szyby kopalni soli, zarówno działajace jak i opuszczone. W koncu bardzo niedaleko stad jest Soliedar, ponoc to taka ukrainska Wieliczka, ale niestety brakuje czasu by się tam wybrac. Jedziemy tez przez przepastne (jak na Ukraine ;) ) lasy sosnowe. Kręci się w nich sporo ludzi z siatkami, koszykami- wygląda to na grzybobranie. Koszyki jednak zawieraja bardzo mało grzybów, częsciej wystaje z nich szyjka jakiejs butelki, serwetka lub bochenek chleba. Albo grzyby nie obrodzily w tym roku albo „ukrainskie grzybobranie”ma cos wspolnego z „rosyjskim polowaniem” ;-)
Od czasu do czasu las się przerzedza, pojawiaja się malenkie wioski, czasem wrecz osady po kilka chałup zgromadzone przy jakiejs stacyjce czy nastawni. W lasy odchodza piaszczyste drogi, gdzie samochody grzęzna po osie. Widoki miejscami bardziej przypominają Polesie niż Donbas.
W Swiatogorsku nie wiedziec czemu biora nas za Anglików i nie chca wpuscic do marszrutki, ze niby „plecaki za duze” i doradzaja taksówke do miasta. Gdy mowimy, ze my z Polski, to wpuszczaja nas od razu, nawet pomagaja wnieśc plecaki, bo „my sasiedzi” i„my Euro razem robimy”
Nocujemy w domku-baraczku u babuszki. Możemy zostać tylko na dwie noce bo "potem bedzie wesele".
Oprowadza nas po pokoju, tu talerze, tu łyzki. Prezentuje tez mały stakańczyk wymownie patrząc na toperza i szepcząc mi na ucho „zeby mużyk czul się tu jak w domu” ;)
Babuszka martwi się, ze może być nam zimno. Pokazuje jak włączyc kaloryfer, przynosi puchową kołdre. Ma tez kilka porad dodatkowych jak się rozgrzewać gdy inne sposoby zawiodą ;-)
Ruszamy ochoczo w stronę „gór”, pamietając z wielu relacji opisy licznych atrakcji czekajacych tu na turyste. Zastanawiamy się czy dwa dni nam starczą aby to wszystko zwiedzic? A może trzeba będzie zostać dłuzej.
Przechodzimy przez rzekę Doniec, znad której ladnie widac tutejszą skalną ławrę.
Na kompleks składa się chyba dwie albo trzy cerkwie, zabudowania klasztorne oraz kilkaset metrów podziemnych korytarzy, które można zwiedzac tylko ze zorganizowaną wycieczką i chyba nie codziennie.
Latem rzeka Doniec jest miejscem kąpielowym dla okolicznych mieszkanców i ponoc tłumnie przybywających tu turystów z całego Donbasu. Jednak nie wolno się kąpac w rzece naprzeciwko cerkwi- o czym przypominją liczne tabliczki straszace mandatami ;)
Wchodzimy betonową aleją na „grzbiet” tzw Świętych Gór. Mijamy drewniany monastyrek o wielu wieżyczkach , kopułkach i wycinanych pięknie zdobieniach. Przypomina mi cerkiewki z dalekiej, rosyjskiej północy, takie jak np. na wyspie Kiżi.
Kawałek dalej, na szczycie jednej z gór stoi monumentalny komunistyczny pomnik rewolucjonisty Artioma.
Widac go z kazdego miejsca w tym miasteczku. Również spod ławry
Obok Artioma znajduje się cały kompleks pomników, płyt pamiatkowych i wzniosłych haseł ku pamięci żołnierzy walczacych i poległych w „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”.
Z pomnikowego wzgórza rozciaga się piekny widok na skalne monastyry i dolinę rzeki Doniec... Ech.. zeby dziś był sloneczny dzien..
I tym samym w dwie albo trzy godziny zwiedzilismy wszystkie polecane turystom atrakcje Swiatogorska ;-) Przeszlismy spory kawałek tutejszych górek, była ławra, Artiom, pomniki, drewniana cerkiewka, „dąb Kamyszewa”, most na rzece, park, widok na miasto ze skałek.. Jakos to wszystko zgromadzone było na strasznie małej przestrzeni...eeeeee, to co my będziemy robic jutro??
Wieczorem idziemy do cerkwi, mimo długich, szerokich spodni karzą owinąc mi się jakąś szmatą. Jaki w tym jest cel?
Kobiety w spódnicach nawet przed kolano mogą wchodzic bez szmaty...
Zawsze w takich momentach przypomina mi się kolezanka, której nie chcieli wpuscic do jakiegos monastyru „bo nie ma przykrytej glowy”. Sprytna kumpela zdjęła z siebie koszulkę, zawiązała na glowie i poszła dalej zwiedzac w staniku. Strażnik z wrażenia zakrztusił się, osłupiał i zaniemówił, a gdy odzyskał mowe to my zapewne byłysmy już daleko ;-)
W cerkwi trafiamy nie na msze tylko na jakieś „odczyty”, więc siedzimy, siedzimy i czekamy az w koncu zaczną spiewac. Atmosfera ogolnie bardzo klimatyczna, pełgaja swiece oswietlając migoczącym swiatłem powazne twarze świętych, w powietrzu unosi się zapach kadzidełek, co chwile przemknie jakiś przystojny zakonnik. ( z tego co slyszalam prawosławni mnisi i księża maja nakaz zapuszczania włosów i brody- więc prawie kazdy się ładnie prezentuje :-) )
Czasem przewinie sie osoba porządkująca swieczki, albo musimy sie przesiąść w inne miejsce bo następuje "czas okadzania"- brodaty pop przechadza sie z buchająca wonnymi dymami lampka na długich łancuchach.
Dwie rzeczy z „cerkiewnego zycia” robia na nas wrażenie. Co chwile chodzi zakonnik i myje obślinione obrazy. Jest tu zwyczaj aby po skonczonej modlitwie pocałowac obraz- w porzadku, ale dlaczego od razu tak żeby po nim spływało? Gdyby nie zamontowane szklane szybki to by chyba już dawno wierni zjedli farbę... Drugim ciekawym obrazkiem są babuszki. Przychodzą nieraz z laseczka, noga za nogą, siadają na ławkach z widocznym trudem. A chwile pózniej kłaniają się przed ikonami do ziemi, dotykając ręką podlogi, bez zginania nóg. Potrafia zrobic raz po raz kilkanascie takich skłonów.
Kolejnego dnia łazimy troche wśród pensjonatów, których jest sporo a powstaje jeszcze więcej. Na slupach reklamują się dwu i trzytygodniowe turnusy wakacyjne. Co można tu robic przez 3 tygodnie???
Odwiedzamy polecane wszedzie „Bezdenne jezioro”. Mamy szczescie, ze jest po sezonie bo latem samo podejscie do tego „cuda” jest platne, wisi tez cennik korzystania z wiat, palenia ogniska itp.
Samo jeziorko przypomina najmniejsze z bytomskich stawow w miechowickim lesie w czasie niskiego stanu wody ;)
Gdzieś na uboczu mijamy domek z przepieknie rzeźbionymi balkonikami, framugami okiennymi, okapami i balustradami. Musi tam mieszkac jakiś artysta majacy dużo czasu. Wszystkie ozdoby są drewniane a wygladają jak koronka
Wychodzi wreszcie słonce a my idziemy pospacerowac nad rzeką Doniec.
Ciezko idzie się wybrzezem bo ciągle przegradzaja droge jakieś płoty. Sprytni miejscowi jednak powycinali w nich dziury więc nie trzeba przechodzic góra.
Ide sprawdzic czy otwarta jest miła na oko knajpka. Niestety wisi kłódka. Gdy wracam dwóch brodatych długowłosych gości gada z toperzem. Zagadali go biorąc za „swojego” :-)
Nasi nowi znajomi to Siergiej – batiuszka cerkiewny z Charkowa oraz jego pomocnik Wiktor.
Jest z nimi jeszcze Pasza, również cerkiewny pomocnik, który czyta świete ksiegi. Pasza obecnie czeka w aucie i jest w najmniej imprezowym nastroju , gdyż losowanie wybralo go kierowcą ;) Cała trójka przyjechała do Swiatogorska niebieskim żiguli aby pomodlic się w skalnej ławrze. Dowiadujemy się, ze w monastyrze można spac za darmo dwie noce. Jest tam noclegownia, w salach wieloosobowych, osobno mężczyzni, osobno kobiety. Jest tez mozliwosc otrzymania darmowego posilku po mszy. Kurcze, to jednak dobrze zrozumiałam babke z hoteliku w Gorłowce. Mówila mi, ze „w Swiatogorsku można nocowac za darmo ale tylko 2 dni”. Wydało mi się to tak nieprawdopodobne , ze uznałam, ze źle zrozumiałam albo babka mnie wkręca.
Nasi nowi znajomi również chcieli tam zanocowac, ale ich nie wpuścili bo byli za bardzo pijani ;) Ostatecznie spali w samochodzie. Dziś rozpoczęli dzien od mszy w ławrze a potem nastał czas kąpieli w chlodnych nurtach rzeki Doniec. Kapali się ponoc pod samym monastyrem. Twierdzą, ze zimna woda im nie straszna. Kąpią się nawet zima w przeręblach. Jednak po dzisiejszej kapieli musieli się rozgrzac wódeczka aby nie dopuscic do ciala chorób i zlych duchów.
Gdy ich spotykamy właśnie wracaja do auta. Rozmowa troche niebezpiecznie schodzi na temat wiary. Początkowo biora nas za prawosławnych, pewnie przez mój krzyżyk z Kercza, który niezmiernie im się podoba. Siergiej nawet pokazuje swój krzyżyk i chce się zamienic, ale mi mój tez się bardziej podoba :-) Próbujemy prostować, ze u nas prawoslawie nierozpowszechnione, więc my nie mamy z nim nic wspólnego, tzn bardzo lubimy chodzic do cerkwi bo pieknie spiewają. A wogóle to Bóg jest jeden i sztuczny jest podział na jakieś religijne odłamy. Chyba się z nami nie zgadzaja i zmieniaja temat. O podrózach się zaraz lepiej gada! Na przykład o Krymie. Naszym „mnichom” najbardziej się udał Sudak. Siergiej prawie sciaga gacie, aby nam zaprezentowac swoja piękna tegoroczna, krymska opalenizne :-)
Jako, ze dobrze się rozmawia idziemy do zaparkowanego auta gdzie czeka Pasza. Wiktor biegnie do sklepu po flaszke. Siergiej probuje nas przekonac, zeby pojechac ją wypic gdzies w lesie, bo „na parkingu tak nieprzytulnie”. My protestujemy, bo na taka impreze to by trzeba kupic 3 flaszki i impreza by się przed switem nie skonczyla ;) Poza tym co z biednym Paszą, który jest kierowca? Ostatecznie zostajemy na parkingu. Siergiej zapoznaje nas z różnymi zasadami wiary np. o koniecznosci powtrzymywania się od kontaktów „damsko-męskich” w piątki (post z racji smierci Chrystusa), środy (zdrada Judasza) oraz w niedziele przed mszą. Mówie, ze teraz wreszcie rozumiem, czemu niektórzy chodzą na mszę o 6 rano. Nigdy nie moglam pojac jak można w wolny dzien się tak o świcie zrywac. Widac u nas na osiedlu dużo poboznych ludzi mieszka ;) Naszym „mnichom” niezmiernie się podoba przytoczony przeze mnie przykład.
Siergiej przykrywa nas kocem, bo dzisiejszy wieczór chłodny. Najpierw dokladnie obwąchuje koc czy na pewno jest czysty (cała noc mam wrazenie, ze mnie jednak cos oblazlo z tego koca ;) )
A potem nam puszcza z komórki cerkiewne śpiewy.
Opowiadaja tez o swoich rodzinach. Siergiej ma fajna żonę i dwie córeczki,ale marzy o chłopcu. Mówi, ze będzie próbował dalej to może w końcu „Bóg się zlituje nad wiernym sługą” i da mu syna. Wiktor ma mniej szczescia w życiu. Rozszedł się z żona, która utrudnia mu kontakt z dziecmi. Szuka więc nowej dziewczyny już od paru lat, ale twierdzi, ze widac ma za duze wymagania jak na ukrainskie warunki. Chce, zeby dziewczyna była wierząca, znala dobrze Pismo św ,lubila stare samochody, podróże, imprezy i noclegi w polowych warunkach. Większosc kobiet jakie poznał to tylko za pieniedzmi patrzyly: nowy dom, samochód, modne ciuchy, drogie kosmetyki.. Sprawy duchowe ich nie interesowały
Toperz dowiaduje się od Paszy kilku ciekawych rzeczy :-) Jedna z nich jest rozwiazanie zagadki piekła. Ponoc rosyjscy naukowcy robili kiedys głęboki odwiert wgłąb ziemi. Przy tej okazji wpuscili w dól odwiertu sonde, która zarejestrowala dwie minuty ludzkich głosów. Były to głosy dusz potępionych! Jak na razie Rosjanie jako jedyni maja niezbity dowód na istnienie piekła ;)
Pasza przedstawia toperzowi również szanse na „posade anioła”. Jak wiadomo aniołów była okreslona ilosc, ale niektóre się zbuntowały i zostaly strącone do piekla jako diabły. Więc tym samym zostały wolne miejsca do wziecia, które mogą zapełnic ludzie o ile beda się za zycia dobrze prowadzic. Pewnie niejeden bardzo chetnie by przyholubił ciepłą posadke anioła :-)
Siergiej chce koniecznie nauczyc toperza „odpoczynku po rosyjsku”- ogolnie to sprowadza się do tego , ze trzeba więcej i szybciej pić ;) W naszym przypadku jest to koniak czterogwiazkowy zakupiony przez Wiktora. Kosztowal chyba tyle co 4 inne dobre flaszki, ale chłopaki twierdza, ze „gości trzeba dobrze przyjąc”. Pijemy z czerwonego plastikowego kubeczka z uszkiem. Zakąszamy chlebem, kiełbasa, pasztetem, wędzonym serem i nie wiedziec czemu cytryną, która Wiktor prawie wpycha nam do buzi. Przewinąl się tez jakiś arbuz, ale ja go nie jadłam
Zostaję tez namaszczona świętym olejkiem z Jeruzalem o miłym zapachu starego drewna. Wiktor smaruje mi nim skronie, nos i czoło. Olejek ma mnie ochronic przed chorobą i złymi mocami. W buteleczce zostało już mało, więc Wiktor wpada na pomysl by w pobliskim sklepie kupic olej rzepakowy, wlać do niego kroplę tego „świetego” i zebym tym wynalazkiem natarła calego toperza.. Jakos zaraz rozmowa schodzi jednak na inne tory i zakup oleju nie dochodzi do skutku.
Wiktor jest Słowakiem z Użgorodu. I podobnie jak my nie darzy sympatią zakarpackich Cyganów z taboru w Wielkim Bereznym ;) Parę razy się z nimi „zapoznał” za czasów szkolnych lat. Żali się tez na charkowskich chuliganów- dwa tygodnie temu napadli go wieczorem na ulicy i podpalili zapalniczka brodę... A miał już ponoc prawie do pasa..
Nasi „mnisi” zaczepiaja również roznych miejscowych przechodniów mówiac, ze do Swiatogorska przyjechali turysci z Polski , ale jakos nikt nie chce się przyłaczyc do biesiady.
Ostatecznie widzimy, ze Pasza chce już wracac. Mówi, ze jest coraz bardziej zmęczony, przed nimi długa droga do Charkowa a nie chce usnąc za kierownica.. Żegnamy się więc, wymieniając numery telefonów i maile. Niebieska łada odjeżdza gdzies w ciemną dal a my układamy się do snu, bo jutro znów trzeba wstac jakos o swicie.
Ze Swiatogorska mamy autobus do Słowiańska..W Słowiańsku na dworcu autobusowym panuje burdel totalny. Nikt nic nie wie. Według naściennego rozkladu jada tylko dwa poranne bezposrednie autobusy do Ługańska. Ide do informacji, która jest za pancerna szybą, bez wyciętej dziury czy głosniczka , do którego można mówic. Oczywiscie babka nie rozumiem przez szybe co do niej mówie. Piszę więc na kartce „Ługańsk, autobus, po 12:00” i przytykam do szyby. Babka mowi, ze ona o Ługańsku nic nie wie i stad tam żadne autobusy na pewno nie jezdza.. Jak nie jezdza skoro dwa wiszą w rozkladzie!!! Babka się denerwuje, ze skoro ja lepiej wiem , ze jezdza- to po co ją glupio pytam. Jakiś facet siedzący obok chce być milszy. Wyciąga mape i wodzi po niej palcem w poszukiwaniu Ługańska. Czy oni są jakimis debilami? Albo jaja sobie ze mnie robią? Nie pytam się o jakas wieś! To jest wojewódzkie miasto! Stolica sąsiedniego województwa! Po chwili uradowany facet podchodzi i pokazuje mi na mapie, ze znalazl Ługańsk.. No super... Ale ja przyszlam się zapytac jak tam dojechac.. Facet się zasępia, drapie za uchem, wpatruje w mape.. Po chwili radosnie oznajmia, ze pewnie się da przez Donieck i tam nam na pewno cos doradzą. Jasne, przez Kijow pewnie tez się da..
Pytam w kasie czy można dojechac do Ługańska z jakąś przesiadka.. Podsuwam mapę.. Mila nawet babka z rozbrajającym usmiechem oznajmia, ze ona jest tylko kasjerką i na geografii się kompletnie nie zna.. Pytam zatem czy jakikolwiek autobus będzie dziś jechał przez Debalcewo. Babka wpisuje po literce w komputer z mojej mapy. Komputer wyswietla „błąd”.. Takie miasto nie istnieje.. Tak.... Mam ukrainski atlas a oni tu pewnie maja komputery ustawione na język rosyjski. Pewnie jedna literka w nazwie miejscowosci się rózni. Kolejka do kasy chce mnie już zlinczowac ;)
Jedynie babka opiekujaca się kibelkiem jest chetna do pomocy. Wymienia mi z dumą płynnie wszystkie przystanki pośrednie trasy Mariupol- Donieck, bo tylko ta trasa czasami jezdzi.. O Ługańsku oczywiscie slyszała bo...tu ścisza głos i rozgląda się wkoło.. bo jej syn kibicuje Zarii Ługańsk.
Do kibelka tez nie mogę się dostac. Ktos chyba się zabarykadował w srodku i zasnął. Mija 15 min. Babka dobija się, ale bezskutecznie. Mówi, ze musi wezwać pomoc do wyważenia drzwi, a tymczasem daje mi klucz do służbowego przybytku na piętrze. Dobrze, ze mam górskie buty. Całe pietro dworca jest zalane, stoi woda po kostki. Nie wiem czy jakas rura wywaliła czy dach przecieka. Sądząc po zapachu wody na pewno przecieka kibel..
Długo studiujac mape i ścienny rozkład decydujemy się jechac do Jenakijewa. Zawsze to trochę w interesujaca nas stronę. A i miasto ciekawe więc nie będzie nieszczescia jak tam utkniemy. Autobus ma na szybie tabliczke, ze jedzie przez Debalcewo. No to się udalo. W Debalcewie sprawnie przesiadamy się na autobus do Ługańska.
W Ługańsku dworzec autobusowy oczywiscie leży daleko od kolejowego. Jedziemy na kolejowy marszrutką z kierowcą o 10 rękach. Jednoczesnie prowadzi auto, pali papierosa, pisze smsy, wybiera muzykę , liczy pieniądze i żywo gestykuluje rozmawiajac z kolegą. Aby pokazać oburącz jakie cos było duże, odklada telefon, a peta wciska w kącik ust. Prędkość na liczniku rzadko spada poniżej 60 km/h
Nocujemy w dworcowych „komnatach oddycha” na siódmym pietrze wieżowca o dwóch windach. Jedna jeździ na trasie 1-6, a druga 6-8. Schody są zamkniete na klucz. Wszystko po to aby musiec się przewinąc przez szóste pietro gdzie jest recepcja.
Zwraca uwage tutejszy, uniwersalny kibelek. Kształt kibelkowej muszli wiele razy staje się tematem dyskusji. Czy lepsza jest klasyczna „europejska” muszla do siedzenia, czy może kibel typu „narciarz” tez ma swoje zalety? Ja osobiscie w toaletach publicznych wole rozwiazanie typu „dziura w ziemi” bo uwazam je za wygodniejsze i bardziej higieniczne. Niektorzy nasi rodacy umieraja prawie z rozpaczy jak muszą ze wschodniego kibelka skorzystac. Slyszalam nawet barwna historie o grupie, która wynajęła taksówke we Lwowie z prośba „proszę nas zawieźć do normalnego kibla, cena nie gra roli”.
A w Ługańsku znaleźć mozna kompromis- „dla kazdego coś miłego” :-)
W Ługańsku uderza ogromna ilość komunistycznych pomników- jest ich chyba z kilkadziesiąt! Przedstawiają zarówno znane, zasłużone dla rewolucji postacie, anonimowych żołnierzy róznych formacji, chłoporobotnika przy pracy, elementy uzbrojenia: różniste czołgi, armaty,samoloty, tablice przywołujace pamięć różnych wydarzeń jak również mniej lub bardziej udane próby poetyckie- rozwiane kobiece włosy czy „dusze zaklęte w żurawie”.
Zwraca naszą uwagę jeden pomnik- kobieta w podartym ubraniu i twarzy pełnej emocji biegnie przed siebie. Za nią zwartym szeregiem podążają żołnierze Armii Czerwonej. Wiele razy słyszałam z opowieści o wojnie, ze jak szły rosyjskie wojska w stronę wsi, to baby nawiewały gdzie popadnie, w panice chowały się po piwnicach czy beczkach na kapuste, bo ponoć żołnierze tej formacji znani byli z „duzej wrażliwości na niewieście wdzięki” więc nawet małym dziewczynkom czy staruszkom nie przepuscili.(ciekawe czy owce tez nawiewały? ;) ) Czy właśnie to autor pomnika chciał wyrazić? ;)
W mieście prawie na każdym słupie, bloku wiszą stadami megafony. Część wyglada nawet na nowe i używane. Nie wiem czy czasem muzyczkę puszczają czy jaką agitacje przeprowadzają ale ich ilosć jest wręcz przytłaczająca. „Uszami wyobrazni” wręcz slyszę płynąca z nich melodie „Międzynarodówki” albo nawoływanie do kolejnego czynu społecznego ;)
Miasto obfituje również w tabuny biało udekorowanych panien młodych, które obłapują się ze swoimi wybrankami na pomnikach z sierpem i młotem, przybierając rózne kokieteryjne pozy, ku radości swoich rodzin, znajomych i fotografów. Tylko Lenin traktuje to z obojętnością, trzyma swoją czapeczke w dłoni jak trzymał i zadumany patrzy gdzies w dal..
Na pomnikach nie brak również amatorek innych zdjęć. Odpowiednio ubranych, umalowanych , w ponętnych pozach. Nie wiemy czy zdjęcia trafią na portale społecznosciowe czy do CV w poszukiwaniu odpowiedniej pracy ;)
Przemierzamy tez bazar, w którego koncowej części sprzedają zwierzeta. Psy z kuferków wyglądaja zupelnie jak sztuczne. Można kupic kota z klatki, acz identycznego można sobie złapac za darmo na kazdym osiedlu.. Przygladamy się futrzakom, a tu nagle w tle przez skwerek przebiega w galopie dziewczyna na koniu. Tak nagle, w srodku miasta... Totalnie surrealistyczna scena..
Odwiedzamy także ciekawą dzielnice zwana Ostra Mogiła. Robi wrazenie dawnej wojskowej jednostki, gdzie były lotnicze szkoly, uczelnie, koszary. Część popadła w ruinę, część jakby działala lub pelni dziś inne funkcje np. zwyklego cywilnego osiedla... Jest tu chyba jakiś koci raj, bo pluszaki są wszedzie! Piekne, dorodne, odpasione, kolorowo umaszczone i puszyte, niektore wyglądajace wręcz jak poduszki.
Widac ludzie je tu ochoczo dokarmiają, wszedzie leża miseczki, spodeczki okupowane przez puchate kulki. Czasem spotkamy kocie oczy wbite w jakieś okno, z którego zaraz wyleci rybka lub co najmniej parówka. Mądre zwierzaki grzęja się tez na rurach.
Często na ławeczce przysiądzie babcia, weźmie mruczącego kota na kolana, podrapie za uchem. Okienka piwniczne są wszędzie pootwierane, a nawet jak zabezpieczone krata czy dyktą to zawsze jest małe wejście dla kota.
Zwraca uwagę „kot-menel”. Odpowiednia mina i spojrzenie. Wokół rozrzucone pety. Kicia na nas patrzy i mruczy, jakby chciala powiedziec: „albo dajecie na flaszke albo wpier***”
Między domami wszedzie drzewa, krzewy, bluszcze. Gdzieś łopocze na wietrze rozwieszone między domami pranie, pod nogami szeleszcza kolorowe liście. Co chwile mijamy zbite domową metoda stoliki i ławeczki, ustawione w cienistych zakamarkach albo miejsca idealnie nadajace się na ognisko.
Blizej dawnego lotniska mijamy radary i dziwne wartownie
W koncu docieramy do „muzeum awiacionnej techniki”. Już u bram wita nas ciekawy pomnik
W muzeum na wolnym powietrzu zgromadzono sporo samolotów, helikopterów i małych rakiet. Szkoda tylko, ze nie można wchodzić do środka maszyn, wszystkie drzwi szczelnie zaspawane (w necie pisalo, ze można wchodzic..) Mnie najbardziej przypada do gustu wielki wodolot
a toperzowi bojowy samolot osiągający prędkość 2500km/h, robiacy wrażenie jakby przełamanego wpół
Fajne są tez helikoptery z podwónym śmigłem
W Ostrej Mogile zwraca też uwage barako-cerkiewka.
Zawsze jak odbieram klucz do komnat to w pokoju-recepcji trwa uczta, rozesmiane babki siedzą przy stole i się odżywiają. Pachną parówki, ziemniaczki, surówki. Zapach apetycznej stołóki niesie się po korytarzach.
Kolejnego dnia odwiedzamy stadion Zarii Ługańsk gdzie zakupujemy dla siebie i znajomych piłkarskie pamiatki. Na scianach zachowały się ciekawe mozaiki.
Rozochoceni znalezieniem ciekawego miejsca wyszukujemy na mapie drugi stadion. Może kupimy Grzesiowi drugi kufelek? Pytamy o niego miejscowych, ale tylko wzruszają ramionami lub kręcą glową. Nie znaja "drugiego stadionu"
Faktycznie..Tam jednak są tylko dwa zapomniane boiska z pogiętymi bramkami ;)
Odkrywamy, ze i tu mają „wiejskie tramwaje” a wśród malenkich domków buduje się imponujacych gabarytów cerkiew. Babka ze sklepiku z ikonami pyta mnie jak podoba mi się cerkiew. Mowie, ze bardzo ładna ale po co az taka ogromna ta budowla?. „Bo Bóg też jest taki wielki” - pada odpowiedź...
A jutro zacznie się smutny czas powrotu.. Wiem, ze jezdza pociagi Ługańsk- Lwów. Ale naokoło i zakosami- zawsze ciekawiej!!
CDN
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz