Noce nie są tu takie gorące jak nad morzem - od gór ciągnie chłodem. Temperatury napewno spadają poniżej 20 stopni. Przepraszamy się więc z tropikiem i śpiworami.
Nasz domeczek utopiony w winoroślach. Doliny kryje już cień, a na zboczach gór widać jeszcze ciepłe promienie zachodzącego słońca.
Gdzieś na niższych "tarasach" stoją duże, białe namioty, ale chyba nie są zasiedlone. Albo mieszkają tam jacyś komandosi? ;) Bo przez kilka dni nie widzieliśmy, żeby ktoś się tam pojawiał.
W cieniu oliwnych drzew wiszą zlewy - często je odwiedzam robiąc pranie.
Szmatki w takich warunkach schną w oka mgnieniu! A jaki potem mają zapach! :) Jak poznać, że gdzieś osiedliła się buba? Bardzo łatwo - zawsze wtedy coś powiewa na sznurku!
Któregoś poranka idę zebrać wysuszone pranie. Odpinam szczypki, jedna koszulka, druga, jakieś gacie... trzecia koszulka okazuje się dziwnie ciężka i ratunku! ona się rusza!!! Odruchowo ją puszczam. Koszulka upada na trawę, a z rękawa wypełza całkiem spory wąż! Jak on tam wlazł??? Mają tu węże latające czy jak?
Dużo tu wszedzie malunków, które w stylu przypominają nam Stację Wolimierz albo wagony u Jurka.
Malowidła występują na płotach/bramach.
Jest nawet mozaika.
Na drzwiach kibelka.
A nawet w kabinach prysznicowych. Ja najchętniej odwiedzam tą z rybami!
Sympatycznie udekorowane ściany napotykamy również w barze.
Ano właśnie! Jest tu na terenie kempingu niewielka knajpka, gdzie podczas naszego pobytu można pozyskać jedynie napoje. Nam najbardziej przypada do gustu "grappa". To coś jakby winogronowy samogon? Gospodarz wie co robi - chyba wszystkich na wejściu częstuje kielonkiem, a za kolejne trzeba już płacić 10 zł. Skubaniec wie, że na jednym nigdy się nie skończy ;) Pod jego nieobecność bar jest samoobsługowy tzn. mamy sobie wyjmować z lodówki co chcemy, tylko wpisywać to na listę, a zapłaci się wyjeżdżając. A mówią, że "leśne bary" tylko w Czechach ;)
Jedzenie ponoć pojawia się w sezonie, przy większym obłożeniu kempingu, na zamówienie dla grup, itp. My bez problemu ogarniamy żarcie we własnym zakresie. Nawet regionalna wkładka mięsna próbuje sama wskoczyć do gara! ;)
Nasza miła spelunka tak przedstawia się z zewnątrz.
Ścienne ozdoby przywodzą nieco na myśl chatki studenckie.
Od siebie dokładamy takowy kamyczek :)
Połączenie w budownictwie drewna, słomy i przewiewności. Takie deja vu... Cały czas chodzi za mną, że gdzieś ten bar już widzieliśmy? Nie daje mi to spokoju, jak przebitki z jakiegoś innego świata. Albo ze snu? W końcu trzeciego dnia spływa na mnie olśnienie! 15 lat temu i barakobary z Kinburnskiej Kosy :) Bardzo zbliżony rodzaj knajpki i dodatkowo uderzająco podobny smak "firmowego" napoju!
Na zewnątrz też jest sporo stolików - tak jakby czasami naprawdę bywało tu sporo ludzi! Może są tu organizowane jakieś festiwale, imprezy, zloty?
Do morza mamy stąd spory kawałek, ale nie oznacza to braku perspektywy na kąpiel. Idziemy nad przepływającą nieopodal rzekę Vruca, która ponoć tworzy kilka pięknych buniorów. Wiosną są tu nawet wodospady. Początkowo przez zagajniki prowadzi ścieżka...
... która po chwili stromo opada w dół. Między drzewami ktoś porozwieszał liny, które faktycznie świetnie pomagają w nieroztrzaśnięciu sobie gęby.
Potok odnajdujemy i próbujemy się wypluskać w pierwszym zagłębieniu. Choć stwierdzenie "wytarzać" byłoby chyba bardziej na miejscu, jako że w celu zanurzenia trzeba się położyć na dnie ;)
![]() |
![]() |
|---|
Nie no bez jaj! To nie może być TEN bunior, o którym opowiadał nam gospodarz? Lekko przekąpani idziemy dalej wzdłuż potoku na poszukiwania. Kamulce w korycie leżą całkiem solidne!
W pewnym momencie wyrasta przed nami kilkumetrowa ściana. Tu wiosną rzeczywiście mogą walić z gór jakieś solidne kaskady!
Zagłębienie pod skarpą ma pewnie jakieś 3 metry głębokości i wymiary, że nawet popływać się da! Woda jest lodowata i cudnie bulgocze - wodospadu nie ma, ale wygląda na to, że zasila ją kilka miejscowych źródełek.
Nacieszywszy się kapielami, tuptamy dalej. Ścieżka prowadzi w stronę białych, postrzępionych gór. Wszędzie, gdzie tu się pójdzie, to są murki wśród dzikich łąk. Czy to jakieś stare ogrodzenia pastwisk? Takie same murki są i na kempingu, tylko nieco bardziej podprawione.
Na każdym kroku towarzyszą nam drzewa oliwne, o kostropatej powierzchni i pniach tysiąca dziupli. Miejsce ma atmosferę starego, zdziczałego sadu.
Większość występujących tu ziół jest nam nieznana i pachnie egzotycznie. Wszystko takie suchoroślowate, kolczaste i zapodające aromatem przypraw czy olejków. Jest też w tym krajobrazie coś jesiennego, mimo że mamy sam początek lata.
Nawet szlak tu wymalowali.
Tak to miło sobie wędrując docieramy do betonowego mostku, sugerującego swoim gabarytem, że przepływająca tu rzeczka potrafi czasami być dość spora i wartka. Teraz prawie wyschła (niżej zasilają ją boczne źródełka). To zdecydowanie jedno z tych miejsc, które zasysają. Rozsiadamy się na ciepłym betonie kładki, wyciągamy pyski do słońca i trochę mamy poważny problem - w którą stronę się zagapić, aby podziwiać ten najładniejszy widok :)
Sama rzeczka prezentuje się kałużasto...
Acz żaby sprawiają wrażenie całkiem zadowolonych z zaistniałego stanu rzeczy ;)
Szukamy też dzwonnicy, o której nam mówił gospodarz kempingu. Na żadnych mapach nie jest zaznaczona. Idziemy według instrukcji, ale ścieżki w prawo szybko się kończą i jest jak zawsze - meandrujemy w kolczastych zaroślach po szyję...
Dzwonnicy nie ma. I jak się potem okazuje - nie ma i nie było ;) Gospodarz się zarzeka, że o żadnej dzwonnicy nam nic nie mówił. Coś się źle zrozumielismy ;) I nie wiem jak to działa, ale toperz i kabak są ani nie draśnięci, a mnie jakby rozszarpało stado dzikich kotów...
Próbujemy jeszcze podejść lekko widoczną ścieżka wzdłuż potoku - jak najdalej się da. Toperz i kabak są zgodni w stwierdzeniu, że ścieżka już dawno się skończyła, a "buba znowu próbuje nas wpuścić w maliny" ;)
Naturalna skała? Czy podmurówki jakiegoś budynku z dawnych lat?
Tutejsze ścieżki nie są chyba bardzo uczęszczane - raz po raz przegradza ją pajęczyna z jakimś tłustym jegomościem. Albo skubańce tak szybko je odbudowują?
Dochodzimy do miejsca, gdzie definitywnie ścieżka się kończy - pionowa skała opada do rzeki. Dalej iść się nie da - trzeba by albo odbijać w kolczaste chaszcze na lewo albo cofnąć się kawałek i próbować iść korytem potoku. Jest już dość późno, więc decydujemy sie wracać. Jeszcze na koniec kilka tutejszych widoczków.
Wieczorami gospodarz idzie do domu. Zostajemy na kempingu sami. Towarzyszą nam tylko cykady, stada żółwi, no i czasem coś zawyje po krzakach. Wyjców niestety nie udało się sfotografować.
Nie wiem czemu, ale jakoś tak wyszło, że tegoroczna Czarnogóra nieco burzy moje ugruntowane wyobrażenie: kemping vs dziki biwak. Zawsze unikaliśmy kempingów, bo na takowych były tłumy, zakazy, hałas, trawa z rolki i podobne wątpliwe atrakcje. Tu na kempingach jest spokój, cisza i poczucie obcowania z przyrodą. A na dzikich placykach kampery zderzak w zderzak, tłum i łupiąca muzyka. Tak to jakoś z tą nadmorską Czarnogórą - kempingi i ruiny, to dwa miejsca, które tu dają radę noclegowo! Takie to nasze dziwne spostrzeżenia. Tak to buba się z kempingami przeprosiła ;) Nigdy nie mów nigdy, bo zastana czasoprzestrzeń może mocno zaskoczyć.
cdn















































































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz