bubabar

wtorek, 28 października 2025

Czarnogóra cz.13 (2025) - Ratac

Dziś kierujemy się na cypel koło miejscowości Ratac. Nad morzem, na skalistym półwyspie, stoją ruiny średniowiecznego klasztoru obronnego, pełniącego niegdyś różne funkcje np. szpitala, gdzie leczono trędowatych.


Przy ścieżce, wśród zagajnika wysokich, tujopodobnych iglaków, pojawiają się murki, malowniczo porośnięte pnączami.


Wchodzimy na teren otoczony murami.


Kaplica o łukowatych sklepieniach siedzi za kratą. Chyba czasem odbywają się tu jakieś nabożeństwa, widać zwałowane ławki dla wiernych.


Mniejsze wnęki, jakby na jakieś boczne ołtarze?


Szerokie schody prowadzą na wyższe poziomy budowli.


Roztacza się przed nami całkiem widokowy płaskowyż - teren z niewysokimi murkami i naturalnymi "skalniaczkami".


Obchodzimy jeszcze twierdzę u podnóża. Dopiero stąd widać, że całkiem spore kawałki murów się tu zachowały.


Mamy stąd widoki na kolejne stare umocnienia - twierdzę Haj Nehaj na skalistym wzgórzu.


Ceglaste ściany wybrzeża koło Sutomore. Pewnie gdzieś w tych rejonach wychodzi nad morze nasz tunel.


Całkiem fajnie można stąd popodglądać port towarowy w Barze - gazownia, załadunek kontenerów, ogromne dźwigi czy statek wyglądający na wojskowy.


W dali majaczą też złote kopuły cerkwi.


I masakrycznie zatłoczone plaże... Jak to jest, że im brzydsza plaża - tym na niej tłumniej? Ciekawe, że ludzie przyjeżdżają do Czarnogóry - kraju o tak cudnej linii brzegowej i potem siedzą w takiej kolonii fok, która oferuje podobną urokliwość wybrzeża jak basen miejski w Oławie...


Acz w sumie bardzo dobrze, że wszyscy siedzą tam i tam im się podoba. Przynajmniej tu ich nie ma... ;)

Tu wysokie wybrzeże porastają zagajniki o iglastych, pogiętych okazach. Powietrze wypełnia niesamowity zapach igliwia, żywicy i ziół. Upalny, bezwietrzny dzień potęguje odczuwanie każdego z tych aromatów. To chyba jeden z bardziej pachnących lasów w Czarnogórze, jaki napotkaliśmy na trasie naszej tegorocznej wycieczki. Przemykamy więc ochoczo zboczem skalistych skarp, pokrytych plątaniną korzeni, a w dole migocze niesamowity błękit wody.


Schodzimy w dół, na dzikie plaże. Wybrzeże stanowią tu dość duże głazy i powalone drzewa. Wyżarte morską solą rozcapierzone konary tworzą malownicze konstrukcje.


Kawałek wędrujemy wzdłuż wybrzeża, bo jakoś zawsze się wydaje, że o tam! za zakrętem, będzie jeszcze ładniej. Wspinamy się na kolejne ściany, obchodzimy cyple, brodząc w wodzie po pas i wyżej, a skakanie po pniach drzew bardziej przypomina przeprawę przez górskie wiatrołomy niż nadmorskie spacery.


Mijamy golasów, którzy budują ziemiankę z kamulców, wyrzuconych na brzeg pni i plakatu wyborczego. Inni coś pichcą w kociołku, ognisko płonie jakieś 10 cm od brzegu. W sumie dobre miejsce, żeby nic nie podpalić. Jakaś babeczka próbuje wyłapać piątkę małych dzieci, aby je natrzeć kremem do opalania. Przypomina to nieco proces łowienia ryb rękoma :)

Dalej nie ma już nikogo. Tylko kolejne poszarpane skały, które trzeba obejść, przeskoczyć lub opłynąć. Jedno drzewo o tysiącu szyszek tworzy wręcz naturalny szałas. Tu będzie nasza miejscówka! Tego żeśmy szukali! Idealna! :)


Po kilku godzinach pobytu na półwyspie wracamy na parking. Koło Babfa kręci się jakiś podejrzany facet. Zagląda do okien, to z jednej to z drugiej strony. Wsadza łeb również pod auto. Ki diabeł? Czego on tam szuka? Jakoś nam się ten gość nie spodobał. Gdy podeszliśmy do auta, to odszedł kawałek, zaczął coś stukać w telefon, po czym wrócił i zapytał czy może sobie od nas odpalić skuter, bo mu padł akumulator. Raczej nie chcemy mieć z tym kolesiem nic wspólnego, więc toperz odmawia. Już nie pamiętam czy powiedział, że nie rozumie czy tylko pokręcił głową. Gość coś bluzga pod nosem po lokalnemu, spluwa pod nogi i podchodzi do drugiego auta, które stoi nieopodal. Jakaś serbska rodzina przyjechała z wiklinowymi koszykami i leżakami na plażę. Oni się zgadzają, więc po chwili koleś ciągnie spod siedzenia skuteru jakieś kable... ale nie takie kable z jakich zwykle odpala się auta, ale zwój cienkiego drutu zwinietego w kółko. Trochę wyglada jakby je przed chwilą upitolił od jakiejś latarni. Motają te druty przy akumulatorach obu pojazdów. Serb zapala silnik i w tej chwili widzimy snop iskier sięgający prawie drzew (już wiem skąd się biorą w Czarnogórze pożary - i potem jest na niewinnych turystów i ich ogniska!), a potem podnosi się znad maski kłąb czarnego dymu. Nie wiem co było dalej, bo sobie pojechaliśmy.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz