bubabar

wtorek, 21 października 2025

Czarnogóra cz.10 (2025) - Buljarica

Kolejnego dnia zatrzymujemy się na kempingu Restella. Już nie pamiętam kto i kiedy mi go polecał, ale mówił, że miejsce jest ciche, położone na totalnym zadupiu, a do jakiejkolwiek miejscowości o zwartej zabudowie jest w cholerę i jeszcze dalej. I wygląda na to, że to wszystko prawda! :)

Widok mamy zarówno na góry, jak i na morze. Krajobraz z zielonym namiotem, chyba z każdej możliwej strony ;)


Zaraz koło namiotu rośnie drzewko brzoskwiniowe. I dowiadujemy się, że mamy jeść brzoskwinie do woli :) Tylko, żeby się nie wspinać na drzewo, żeby nie połamać gałęzi. Jakby się skończyły owoce na dole - mamy się upomnieć o drabinę.


Na jednym z drzew jest tarasik, który robi tu za główny punkt widokowy.


Najbardziej spektakularne widoki były po burzy, o zachodzie słońca.


Wyspa Sveta Neđelja na dużym zoomie.


Nawet kible z góry prezentują się bardziej uroczo ;)


Nieopodal wisi nadrzewna huśtawka.


Można też korzystać z wiaty kuchennej.


W kuchni oprócz palników, patelni czy stolika jest też lodówka z miejscowym winem, więc odwiedzamy ją nadpodziw często. Wino jest przepyszne! Takie właśnie kwaskowate jak trzeba. Może nie tak idealne jak kisłe wina z delty Dunaju, ale jak na napój nie mający z Dunajem nic wspólnego - nie ma mu co zarzucić. Jakby ktoś nie miał ochoty na wino - jest też rakija.


Po całym terenie, a najbardziej w rejonie przykuchennym (jak się można domyślać) kręci się cała kocia rodzinka. Najsłodsze są oczywiście kocięta.


Jak widać na poniższym zdjęciu koty lubią także kibelki ;)


W kibelku mamy też żabę. Może w Czarnogórze jest taki zwyczaj, że w każdym kibelku oprócz srajtaśmy jest też na stanie zielona żaba ścienna? Bardzo mi się taki zwyczaj podobał!


Jest tu też okienko, więc nawet jak ktos zamknie od środka drzwi - to można go odwiedzić!


Za kibelkiem jest duży zlew, idealny do robienia prania. Od razu na wejściu dostaję też stojącą suszarkę. Nie wiem czy wszyscy tak dostają, czy tylko mnie patrzyło z oczu w ten sposób, że opiekun kempingu już widział całe drzewko brzoskwiniowe obwieszone gaciami? ;)


Za sąsiadów za żywopłotem mamy parę nieco nieogarniętych Holendrów, którzy nie bardzo mają pomysł co ze sobą zrobić "w takim dzikim i niecywilizowanym kraju". W morzu się nie kąpią, bo boją się jeżowców. W góry nie idą, bo boją się węży.

Kawałek dalej stoi też zabytkowa niemiecka przyczepa, ale nie nawiązujemy z jej mieszkańcami kontaktu większego niż poranne "Guten Morgen".


Drogi do kempingu od głównej szosy i dalej ku morzu - to wąskie nitki starego asfaltu, troche przywodzące na myśl dawne bieszczadzkie stokówki.


Idzie się głównie przez zarośla, łąki czy ślady jakiś mocno zarośniętych ruin.


Do morza mamy jakieś półtora kilometra. Wzdłuż wybrzeża do wioski jakieś kolejne dwa. Bliżej morza pojawiają się daczowe domeczki. Cały teren jest królestwem ptaków i cykad oczywiście. Białe skały zamykają horyzont. Czasem na szosie pojawi się wąż. I to ciekawe, że nie wyleguje się, nie przemyka gdzieś w oddali - tylko zawsze rzuca się nam prawie pod nogi. Trzy sztuki spotkaliśmy na tym odcinku. A tu akurat jeden już nieżyjący (albo dobrze udawał ;)


Plaże mają tu kamieniste.


"Wydmy" przeważnie porasta bagienna roślinność i dużo kwiatów.


Woda jest płytka i ciepła jak zupa. Może to kwestia niewielkiej głębokości, a może dlatego, że zatoka? Trochę ciężko przebyć pierwsze 10-15 metrów od brzegu, bo wygląda to jak zalane morzem gołoborze - głazy są duże, śliskie i chybotliwe. No ale trzeba je jakoś przebyć, żeby się dostać do głębszej wody, gdzie można popływać. Pełznąc ku głębinie warto uważać by nie podpierać się rękoma o dno - jeżowce tylko na to czekają! No chyba, że ubierze się też wodne buty na ręce! ;) Największą zaletą tutejszych plaż jest to, że jak okiem sięgnąć nie ma kompletnie nikogo.


Nieopodal rzuca się w oczy nadbrzeżne biwakowisko zwane "Robinzonka". Taka infrastruktura plażowa to ja rozumiem! :)


Dalej w stronę miejscowości Buljarica prowadzi przyjemna, gruntowa droga.


A słońce wisi już dosyć nisko...


Im bliżej wioski tym pojawia się więcej ludzi i zabudowań. Niektóre obiekty całkiem spełniają nasze oczekiwania - jako ławeczka, jako przebieralnia. Szkoda, że nie zabralismy hamaka - byłoby gdzie go powiesić.


Bagienny strumyk sobie wpływa do morza.


Główne cele osiągnięte: lody kupione, przekąpki zrobione, teren obczajony - można wracać. Droga powrotna mija w coraz to bardziej wieczornych klimatach.



Pierwsza noc na kempingu jest bardzo przyjemna. Najpierw wyją jakieś szakale czy inne kojoty. Co ciekawe, gdy one dają głos to cykady milkną. Gdy głos wyjców ustaje - to cykady zaraz zaczynają dawać pełną parą. Potem zrywa się wiatr - cudowny, ciepły wiatr! I rano też wieje. Uwielbiam taką pogodę, +34 i duje, że urywa łeb! Jedyny minus, że ciągle przewraca moją suszarkę z praniem. Robię obchód po okolicy i udaje mi się wykopać z ziemi około sześciu cegieł, którymi przygniatam nóżki suszarki.

Kolejna noc okazuje się gorsza. Już z wieczora zaczyna być słychać niosącą się z dali muzykę. Początkowo jest całkiem przyjemna, jak jakiś dansing czy wesele. Niosą się różne bałkańskie rytmy, coś w stylu tej piosenki. Im jednak godzina staje późniejsza, tym bardziej przeradza się to w dyskotekowe umck umck, a głosność stale jest podkręcana. Idziemy się nawet przejść w tamtą stronę, zdziwieni skąd niesie się takie łupanie, bo wydawało się, że tam nic nie ma. Taka okolica:


Jak się nie da spać - to chociaż będzie wieczorny spacer. Może to jaki festyn? Może chociaż rakiji poleją? :P Ale to nie festyn, nie koncert, tylko najprawdopodobniej impreza w prywatnym domu, gdzie uczestnicy postanowili uatrakcyjnić innym życie... I to my mamy tam prawie kilometr. A mieszkańcy z domu obok? Ci to mają przesrane, chyba szklanki ze stołu im spadają..

Napierdziela gdzieś do drugiej w nocy. Reszta usnęła a ja ni cholery nie mogę. To g... wwierca się do mózgu i próbuje rozerwać łeb od środka. Wsadzenie w uszy stoperów w ogóle nie pomaga - jest wręcz gorzej. Bo wtedy słyszę muzykę głośniej. Stopery całkowicie wygłuszają granie cykad, łopotanie wiatru w tropiku - zostaje tylko ta upiorna łupanina. Łażę więc bez celu po kempingu, wychodzę na drzewo, patrzę na ciemne góry, na morze w oddali i coraz bardziej narastają we mnie instynkty mordercze. A wydawało się, że ten kemping będzie dobry na przetrwanie soboty. Wydawało się, że z dala od wszystkiego. Ale jak widać nie ma dobrego miejsca na ukrycie się w weekend, chyba pod ziemię by się trzeba wryć jak dżdżownica...

I jeszcze jedno - istotna sprawa dla sympatyków zabawy w wędrujące kamienie. Tyle co pięknych, płaskich i dogodnych do malowania kamieni można znaleźć w Czarnogórze, to chyba nigdzie! Mamy tu używanie! To dzisiejsza porcja, która rusza w podróż!



cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz