Poprzednie relacje z Nowej Rudy:
- kopalniane
- kolejowe i wieczorne
Nie tylko tereny związane z koleją i kopalnią stanowią atrakcję i ubarwiają krajobraz Nowej Rudy. Z racji że mają tu dwie rzeczki - Włodzicę i Woliborkę, teren miasta jest cały usiany mostkami, kładkami i wszelakimi drewnianymi czy żelaznymi przeprawami, obecnymi oraz na tyle nadgryzionymi czasem i patyną, że zostały już tylko ażurowym wspomnieniem przeszłości.
Pod wielkim mostem kolejowym możemy napotkać malutkie kładeczki prowadzące do poszczególnych, nadrzecznych domów.
Tu już solidniejszy okaz, którym przez rzeczkę przekłada się szosa.
W bliskich okolicach kopalni natrafiamy na takowy szkielet mosteczku.
A czy taką malowniczą konstrukcję można nazwać wiaduktem? ;)
Włodzica przepływa przez centrum Nowej Rudy. Szeroki, ocembrowany kanał obmywa dolne części kamienic.
No więc i na mostkach można tu oczywiście porządnie użyć!
Ciekawe mają tu wyjścia z mieszkań nad rzekę, schodki, tuneliki, wąskie przesmyki między kamerlikami...
Niektóre budynki od strony rzeki wyglądają jak twierdze!
Nad wodą dominują lite mury z małą ilością okien. Jakoś widać ludziska nie lubią patrzeć z bliska jak płynie sobie rzeka ;)
Maskotka miasta - nadwodny jaszczur.
Jest z nim związana lokalna legenda: W czasach bardzo dawnych żył sobie w Nowej Rudzie pewien koleś o imieniu Rajmund. Pochodził z biednej rodziny, ale dorobił się znacznego majatku na donosicielstwie, bo podpierdalał kogo się dało - sąsiadów, rodzinę, znajomych i zupełnie obcych też. Doskonale połączył pracę z hobby, więc mu nieźle szło. Płacili dobrze za każdy cynk - czy to służby miejskie czy leśni zbóje. Kiedyś wędrując nad Włodzicą wpadła mu w oka pewna dziewczyna, którą kwiatami, prezentami i bogactwem udało mu się zbajerować. Już miało dojść do ślubu, gdy Rajmund się dowiedzał, że ojciec dziewczyny jest znanym zbójem, który się ukrywa i sam lokalny książe wyznaczył nagrodę za pomoc w jego schwytaniu. Jak się można domyśleć, Rajmund wyciągnął od dziewczyny informacje o ojcu, tak że go złapali i łeb mu urwali. Do ślubu więc nie doszło a panna młoda z rozpaczy utopiła się w rzece. Na tym etapie za robotę wzięły się nimfy wodne i najbliższego wieczora wciągneły Rajmunda do rzeki i zmieniły w jaszczura. I ponoc po dziś dzień mozna go spotkac w nurtach Włodzicy - nie tylko jako rzeźbę, ale jak ktoś ma szczeście (albo i nie?) to w księżycowe noce może i sam potwór pokaże swoje oślizgłe oblicze.
Tu chyba ta sama postać, ale w innej odsłonie artystycznej. Nie wiem czy to tylko nasze wrażenie, ale z twarzy on strasznie nam przypominał Putina! Słyszałam kiedyś, że ów polityk jest podejrzewany o bycie reptilianinem! Niby to teoria spiskowa, ale tu proszę - mamy namacalny dowód! ;) Nie wiem czym się kierował artysta wykonujący ta płaskorzeźbę i co chciał powiedzieć szerokiej publicznosći? ;)
A tu, na rogu kamieniczki ze szpiczatą wieżą, była nasza ulubiona knajpa!
Nieodżałowana "Mozaika"! Coś jak połączenie piwnej speluny z barem mlecznym. Jak magiczna podróż w inny wymiar, gdzie starsza pani smażyła pierożki na patelni, chyba niezmiennie dzień po dniu od 50 lat! Takie miejsce, gdzie czas sie zatrzymał... Miejsce pełne spokoju, braku pospiechu, zadumy i melancholii. Udało nam się tam zdążyć. Być, posiedzieć i doświadczyć tej wspaniałej atmosfery. Nachłeptać się jej do tego stopnia, że wciąż mam to wszystko przed oczami. Lata 2012 - 2014. Każdy nasz wyjazd w ten region Sudetów łączył się z zawinięciem do Nowej Rudy, a Nowa Ruda = "Mozaika".
Wnętrza. Oszklona lada. Pierogi ze skwarkami. Wylegujący się kot. Wykrochmalone firanki. Wspomnienia starych bywalców - o łysym Zdzichu, o imprezach na przepustce z wojska i mrożące krew w żyłach opowieści z miejscowego tartaku...
I jakoś teraz. Zamknięty i chyba opuszczony budynek. Zdjęcie tylko przez dziurę w drzwiach.
O tak! Zwiedzanie jakiegokolwiek miasta jest zdecydowanie niepełne bez zaglądania w bramy! Bez patrzenia przez ramię czy już ktoś cie goni z kijem, podejrzewając, że kradniesz ziemniaki ;)
Takowe drzwi od razu sugerują, że we wnetrzach czai się coś, mogącego wpaść w nasze gusta!
Łukowate sufity, kolumny, płaskorzeźby. Część lokali na parterze sprawia wrażenie opuszczonych. Głosy dochodzą tylko z pierwszego piętra, ale za to dość donośne.
Ciężko się skradać i zwiedzać niezauważenie, gdy schody tak straszliwie skrzypią. Nawet jak stoisz! Wystarczy, że oddychasz! Kręcone, drewniane schody, takie z lekka wgłębione pośrodku, gdzie czuć te tysiące stóp, które tu chodziły w czasie całej historii tego miejsca.
Jedno z tych zaułków, gdzie mieszkania wypełzają na klatkę. Gdzie korytarz nie jest tylko anonimowym przejściem, ale jakby już integralną częścią czyjegoś lokum. Jest przez to ciekawszy, niż taki zwykły, odarty z indywidualności, ale jednocześnie ma się to wrażenie, że polazło się może ciut za daleko w czyjąś prywatność. Jednocześnie jest w tym coś niezwykle pociągającego - nawet gdy w głębi serca trochę ci głupio ;) Acz widać, że nieproszeni goście nie raz tu bywają. Korytarzowa szafa jest zamknieta na solidną kłódę. Umywalka pamięta chyba czasy przedwojenne, a linoleum i ścienna rolka chyba czasy pierwszych osadników "Ziem Odzyskanych".
Schody w barwach mocno lokalnie osadzonych - zupełnie jak ziemia i skałki z tych okolic!
Ogłoszenie. A ja odkryłam, że w razie spotkania - nie mam żadnego guzika! I co będzie? Można łapać za cudze?? ;)
I które by tu wrota wybrać?
Ażurowe światła wieczornych zaułków...
Jedna z bram w Domach Tkaczy - w klimatach ni to pałacu, ni to starego zamczyska.
I ta przecudna, wijąca się klatka schodowa!
Zwiedzamy też tunele! Jednym przebija się uliczka w stronę wielkiego mostu kolejowego.
Drugi ma przeznaczene wybitnie dla pieszych, a przyćmione światło świetnie współgra z zapachem wilgoci i chłodem betonowych ścian.
cdn
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz