Jedziemy do Uszakowa. Zachowaly sie tu fragmenty krzyzackiego zamku Brandenburg. Zostalo naprawde niewiele. Na tablicach jest opisany jako wielka atrakcja turystyczna. Otoczony plotem, z pozamykanymi furtkami i telefonem gdzie dzwonic aby sie umowic na zwiedzanie z przewodnikiem. Ale co zwiedzac? Dwie sciany?
Juz wiecej zostalo z koscioła, ktory stoi bardziej zapomniany wiec i zwiedzanie jest swobodniejsze. Wchodzac do wnetrza wiezy uderza spiew ptakow. W starych murach, w załomach miedzy cegłami gniezdza sie ich dziesiatki, jak nie setki.
Jest tez ciekawy herb
I stary zegar
Nieopodal sympatyczna przystan rybacka
I miejsce targowe. Niestety dzis nic nie sprzedają (albo o tej godzinie)
Potem jedziemy do Jabłoniewki gdzie tez mają byc ruiny przedwojennego kosciola. Stoją sobie przy bocznej uliczce. Zadomowiły sie na nim bociany. W kolejnych dniach okaze sie, ze zabocianowanie koscielnych dachow jest w tym regionie regułą.
Dachu juz nie ma, ale zachowaly sie niemieckie napisy na scianach (jakby ktos przetlumaczyl bedzie mi milo :) )
Za ruinami miejsca biesiadne, ogniskowe, a nawet hustawka na drzewie.
Potem jedziemy drogą przez Poliewoje i Majskoje w kierunku na Władymirowo. Mijamy jakies głebokie wyrobiska, pelne oczek wodnych i pogrzęznietych w nich koparek i innej maszynerii. Zaklad jest jak najbardziej czynny, ciagle mijaja nas jakies ciezarowki, z ktorych sie leje błotnista maź. Droga znika gdzies za bramami i szlabanem. Prawą stroną wyrobiska jest poprowadzony objazd, jako ze zaklad pierwotną droge zjadł. Jedziemy wiec dalej błotnistą, kałużasta koleiną noszącą slady starego bruku. Nie mija nas zadne auto, wiec po raz kolejny zaczyna sie nam wydawac, ze jednak jedziemy zle.
Trafiamy na ciekawy most, wzmacniany solidnym, acz mocno omszałym betonem. Wygląda jak jakas dawna śluza albo co? W dole płynie rzeczka Prochładnaja, ktora tu tworzy niewielkie jeziorko.
Do Władymirowa w koncu docieramy. Tu tez szukamy ruin kosciola. Ten dla odmiany jest ogromny, calkiem niezle zachowany i… niestety zamkniety.
Chyba trwa jakis remont bo dach wyglada na nowy i w srodku lezy sporo naskładowanych cegieł.
Kabaczek strasznie sie irytuje, ze nie moze wejsc do srodka (chyba ma to po mamusi :P ).
Stoi przyklejona do kraty, czuje chłód ciągnacy z wnetrza, zapach starego muru, ciagnie za krate, potrząsa i nic.. Dluzsza chwile nie mozemy jej oderwac od tych skrzypiacych bram..
Przy opuszczonym kosciele jest dziwny grob. Tegoroczny, z kwietnia 2017. Po pierwsze samotny taki jeden, po drugie mocno symboliczny i skromny. Nie wiemy ile lat miala Irina i czemu pochowali ją akurat tutaj. Wyglada jakby stala za tym jakas mroczna historia...
A potem suniemy do Kaliningradu. Zwykle staramy sie omijac duze miasta ale tu mamy dwie rzeczy do załatwienia. Na nocleg zatrzymujemy sie w hotelu “Willa Sewerin”. Obiekt nalezy do takich, jakich buby zdecydowanie nie lubią - odremontowany na błysk, stylizowany na bardzo wypasny i koszmarnie drogi. Ale doradzono go nam jako miejsce, ktore od reki i bez problemow robi meldunek. Ponoc da sie olać sprawe i nie meldowac sie wogole (ostatecznie potem wyszło, ze nikt od nas tego meldunku nigdzie nie chcial). Ale ja jakos wole miec papiery w porzadku- jakos czuje sie wtedy spokojniej.
Babce w recepcji mowie, ze jest nas trojka, dwoje doroslych i małe dziecko. Babka wypisuje wiec jakies formularze, bierze paszporty, pokazuje gdzie postawic auto. Gdy toperz wjezdza busiem i manewruje po placu- babka dopytuje: “To wy? Mozesz powtorzyc ile was jest?”
Mamy przy pokoju lazienke z wanna o tysiacu pokrętłach… i zrob tu pranie…
Hotel połozony jest w fajnej spokojnej dzielnicy, gdzie jest duzo starych wilii w cienistych ogrodach. Nawet jakas opuszczona sie trafila naprzeciw :)
Miasto ogolnie jest tłoczne, ruchliwe i zdecydowanie za duze. Plusem jest to, ze jest bardzo zielone. Widac, ze maja tu duzo mniejsza presje na niszczenie roslinnosci niz u nas i np. w parku czy przy domach mogą byc drzewa i krzewy a nie tylko beton.
Z pragnienia sie tu nie umrze :)
Na przedmiesciach mozna trafic na ciekawe murale upamietniajace rewolucje. Hmmm.. rowne sto lat temu ;)
Szukam tez po sklepach i aptekach tzw. “iwan-czaja”, czyli suszonej w specjalny sposob wierzbowki kiprzycy. Zawsze marzylo mi sie aby tego sprobowac. Ile to razy sie nasluchalam opowiesci jakie to jest pyszne i niepowtarzalne w smaku, naogladalam sie filmikow o specjalnym przyrzadzaniu tego ziółka, gdzie trzeba je podkiszac bez dostepu powietrza a nie po prostu wysuszyc jak miete czy dziurawiec. U nas to nie jest popularne a w Rosji ponoc bardzo. W sklepach jednak nie ma, udaje sie w koncu znalezc w aptece.
Ciesze sie ogromnie tym zakupem, wieczorem sobie zaparzam i… smakuje jak rumianek.. Moze dlatego ze to takie kupne? Zupelnie inaczej smakuje mięta z torebki a wlasnorecznie zebrana na łące. Moze takie apteczne to inaczej przyrzadzane? Nie wiem.. ale czuje sie mocno rozczarowana... Teraz mam kolejny cel w zyciu- sprobowac iwan-czaja ale takiego domowego!
A jutro ruszamy na forty! Ktorych w Kaliningradzie nie brakuje!
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Ponoc da sie olać sprawe i nie meldowac sie wogole "
OdpowiedzUsuńW ogole to nie istnieje slowo "wogole" :-)
Tak wiem , istnieje ale ze spacją :P
UsuńCzytam (bo fajnie piszesz), ale własnym oczom nie wierze....bo wierzbówki Ci u nas dostatek (tzn na południu - np w Beskidach - jest tego sporo). Pijam to, to regularnie (jak dla mnie smakuje jak zielona herbatka) w opcji parzona - świeżo zbierana oraz w wersji suszonej (na jesień suszę). Jak chcecie poszukać to polecam miejsca, po zeszłorocznych wycinkach drzew - ta roślinka lubi takie "klimaty".
OdpowiedzUsuńU nas dawno jej nie widzialam- ale to pewnie dlatego ze rzadko bywam w Beskidach latem ;) - w Sudetach jakos nie ma... Jak po wycinkach to tu glownie naparstnica sie pojawia. A jak ty przyrzadzasz tą herbatke w formie suszonej to tez najpierw jakos tak kisisz zebrane roslinki? Bo slyszalam ze wlasnie to "kiszenie" powoduje ze smak jest jakis wyjatkowy.
Usuń