Miejsce to wypatrzyliśmy już rok temu. Podczas jednej z wycieczek rowerowych na horyzoncie zamajaczył nietypowy dach. Zastanawialiśmy się wtedy czy mały, zagubiony w polach budyneczek jest opuszczony? Czy w ogóle jest domem? Planowaliśmy podejść, ale akurat zaraz obok tańczyła mini trąbka powietrzna i nie bardzo chcieliśmy się znaleźć w jej zasięgu. Plan został więc odłożony w czasie, ale nie zapomniany. I nadszedł w końcu jego dzień :)
Z daleka przez pola wygląda niesamowicie - jak omszała, trójkatna skała wśród morza szumiących traw. Taki jeden jedyny wśród plaskatości.
Podchodzimy nieco naokoło - od strony słupowiska. Tu jest coś na kształt drogi, a nie chcieliśmy forsować głębokiego rowu przy linii kolejowej. Jeszcze jakieś kable tam leżały. Niby poucinane, ale szlag wie czy to nie kopie. Lepiej nadłożyć drogi.
Z bliska miejsce robi jeszcze bardziej piorunujące wrażenie niż z oddali! Połowę budynku i dach obrósł gęsty kożuch zieloności. Wręcz można powiedzieć "zjadł".
Na skraju sadu stoi miejsce biesiadne - duży stół i siedzenia, sprawiające wrażenie wymontowanych z autobusu.
Jeśli mowa o kwestiach wypoczynkowych - to jest też kanapa. Stoi sobie w cieniu bluszczowych pergoli.
Piknik pod wiszącym winogronem ;)
Jak to zwykle bywa w takich miejscach są też zabudowania gospodarcze.
Można tam odnaleźć różne sprzęty np. samodzielnie wykonane z drewna koszyki czy jakieś przyrządy stolarskie.
...oraz przedmioty rzadziej spotykane przy domach np. krzyż nagrobny, jakby wyrwany prosto z cmentarza!
I wszystko, dosłownie wszystko we władaniu winorośli! Nie wiem czym je tu nawieźli, że tak wybujały? Może po prostu nikt ich nie niszczył, nie przycinał, na łamał?
Zagadka dla spostrzegawczych - znajdz okno :)
To samo okno (albo sąsiednie??) z wewnątrz na zewnątrz.
Jak już o wnętrzach mowa - to oczywiście zwiedzamy!
Przy wejściu wita nas misiek. Jakby przygotowany do spaceru.
Czerwonych kwiatów jest tu dostatek. W formie różnistej.
W pokojach zachowało się sporo mebli, ubrań i domowej drobnicy, ale jak widać już jakieś rewizje po szafach tu odchodziły...
Futra i skórzane kurtki widać nie zostały uznane na cenne i się uchowały.
Podobnie jak święte obrazy i monidła.
Na strychu suszą się zioła.
Baranek wielkanocny nieco porósł pleśnią...
Łazienka w pełni wyposażona...
Podobnie jak szuflady...
Koperty pełne rachunków bankowych - wpłat głównie na cele religijne.
Ludzie zniknęli stąd niedawno... Musieli kochać rośliny - w dwa lata bluszcz by tak nie urósł...
Tymczasem wybierzmy się w stronę sadu. Sam płot już chyba sadem można nazwać?
Jedne z pyszniejszych jabłuszek jakie jadłam - malutkie, czerwone. Nie bardzo kwaśne, ale mające w sobie już ten smak dzikości.
Od tej strony domek też prezentuje sie niezwykle klimatycznie. Długo tu siedzimy - w sielankowej atmosferze, wsród szumiących płowych traw i ciszy czasem przerywanej odgłosem przetaczających się obok pociągów. Miejsce o wyjątkowo pozytywnej energii, z którego nie chce się odchodzić mimo zbliżającego się wieczoru.
A nad głowami raz po raz przymykają nam klucze rozkwiczanego ptactwa!
I jesienny akcent na koniec. Wrócimy tu jeszcze!
Winorośli jak nie przypilnować to się bardzo rozpanoszy - coś wiem na ten temat :-)
OdpowiedzUsuńŻe nikt jeszcze nie zajął takiej super miejscówki? Może za daleko "od cywilizacji"?
Całkiem blisko... Czasem najciemniej jest pod latarnią ;)
Usuń