Na kolejną jesienną wycieczkę znów jedziemy w okolice Jelcza. Ostatnio nie zdążyliśmy obczaić wszystkiego, bo nas zastał wieczór.
Zaczyna się tak jak lubimy - tunelami z krzaków i pnączy.
Acz nagle coś ceglastego zaczyna przezierać pomiędzy zaroślami.
Zamek w Jelczu powstał jakoś w XIII wieku. Postawili go w sprytnym miejscu - na niewielkim wzniesieniu otoczonym przez starorzecza, więc nie musieli już kopać fosy, bo mieli naturalną :) Zamek od kilkuset lat jest już w stanie ruiny.
Szliśmy już w stronę tego zamku 6 lat temu, ale utopiliśmy się w bagnie. Nie wiem czy wybraliśmy złą ścieżkę czy akurat był bardziej mokry czas. Tym razem udało się praktycznie po suchym lądzie.
I nie jest tak źle - tego muru troche jest! Myślałam, że to same podmurówki będą, a tu ściany jak byk!
Widoczek ze szczytu murów na wnętrza - całkiem przyjemne miejsce ogniskowe tu zrobili!
Komnaty zamkowe są pełne bluszczu i malowniczych okienek.
Fosa nieco zarosła, ale wciąż stanowi barierę trudną do przebycia.
Dalej nasza trasa prowadzi polami. Ciekawe desenie chmur dzisiaj mają w ofercie.
Różnica pomiędzy "pole" a "fosa" też nieraz bywa umowna ;)
Jest tu w rejonie jeszcze inne starorzecze, za którym zaraz zaczyna się miasto.
Miejsce obfituje w wędkarzy. W innych miejscach takowi budują sobie pomosty, a tu poszli kawałek dalej! Nad brzegiem, często w miejscach niedostępnych suchą stopą, stoją zadaszone budy. Można więc dogodnie łowić i w deszczową pogodę.
Wycieczkę kończymy w nadorzańskich bobrowiskach, sącząc herbatkę i wpatrując się w płynące nurty.
Zaułek, gdzie się komuś wylały kolorowe farbki.
A tu jakaś dynamiczna zabawa - już nie pamiętam o co dokładnie w niej chodziło ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz