Góra zwana Czubakowska na mapie była oznaczona jak polana. Lubimy polany. Idziemy sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam dogodnego miejsca na biwak. Juz kilka razy w ten sposób odkryliśmy fajne miejsca. A plus tego szczytu jest taki, że nie leży na szlaku, tylko nieco na uboczu, więc mniejsza szansa na jakieś niepowołane odwiedziny.
Teren pozornie wygląda na przyjemny i równy - o ile patrzeć z daleka...
Przy dokładniejszych oględzinach jednak okazuje się mocno zarosły borówkami. Wszechobecne wiatrołomy i korzeniowiska również nie zachęcają do stawiania namiotu.
Bardzo piękny jest tutaj zapach - jakby kwiatów? Trochę jak czeremcha? No ale teraz ani pora jej kwitnienia ani nic podobnego nie widać w zasięgu wzroku. Dziwne... A widoki też całkiem całkiem.
Idziemy więc dalej - mamy jeszcze jeden plan w zanadrzu. Acz czasu coraz mniej...
W blaskach zachodzącego gdzieś tam sobie słoneczka docieramy do wiaty Juchówka, niedaleko rezerwatu Uhryń. Świetne miejsce! Wręcz rewelacyjne! Tu będziemy spać! I jest gdzie rozwiesić nasze solidne pranie z Jaworzyny.
Na trasie Złockie - Jaworzyna spotkaliśmy chyba z 5 osób. Na Jaworzynie może kolejnych 20. Na trasie z Jaworzyny do wiaty - nikogo. Akceptowalnie - jak na takie dosyć wydawałoby się popularne tereny, wakacje i cudną pogodę.
Wieczór jest chłodny, więc postanawiamy postawić w wiacie namiot - będzie zaciszniej. Wiata się do tego świetnie nadaje, ma drewnianą podłogę i jest przestronna. Stół z ławami znajduje się z boku.
Bierzemy się za gotowanie - w menażce kasza, w czajniczku herbata. Kroimy czosnek, żółty ser, wrzucamy do gorącej kaszy i całość zalewamy keczupem. Pyszności! :) A wokół namacalna ciemność. Nie widać stąd żadnych świateł wiosek w dolinach,. Gwiazdy czy ewentualny ksieżyc zasłaniają gęste korony drzew. Tak jakby zaraz za naszą wiatką zaczynał się mur. Albo po prostu nie było tam nic - może świat kończy się za balustradą?
Bardzo pluję sobie w brodę, że nie zabrałam żadnej świeczki. Albo nie kupiłam w Muszynie. Tak by się teraz świeczka przydała! Światło czołówki jest takie nieprzyjemnie zimne. To samo gazowy blask palnika. Ogniska palić się nam nie chce - trzeba by chrust zebrać, a poza tym jesteśmy w samym środku lasu. I nie było tu żadnych śladów, że ktoś palił takowe przed nami. Ech... mieć świeczuszkę, postawić na stole, ogień by pełgał... I tu nagle, na jednej z bel pod powałą znajduję świeczkę!!! :) Jak na życzenie! Jakby mieszkał tu jakiś dobry duszek spełniający życzenia! :) Resztę wieczoru spędzamy w ciepłym, chybotliwym świetle, sięgajacym metr albo może góra dwa - a dalej bezkresna czerń, skąd tylko czasem dochodzi szuranie w liściach czy trzeszczenie łamanych patyków.
Zaraz po zapadnieciu zmroku zaczynają dokazywać popielice. Są tutaj ich całe stada. Jakie cudne! Jakie ogony! :) Niestety nie udaje mi się zrobić żadnego zdjęcia tych przepięknych zwierzątek, mimo że jedna popielica biega po poręczy w świetle latarki chyba z 10 sekund. No ale mam źle ustawiony aparat, zdjęcia wychodzą poruszone. Mam go od niedawna i się jeszcze nie przyzwyczaiłam. Zmieniam ustawienia i już już wydawało mi się, że się uda zdjęcie... ale miałam ustawiony samowyzwalacz, który akurat w tym aparacie nie cofa się automatycznie, tak jak w poprzednim... No żesz to szlag! Tak skubana pozowała, a ja tego nie wykorzystałam!
Popielice całą noc chroboczą pod podłogą. I popiskują w różnych tonacjach - tak jakby były i duże okazy, i gromadka dzieci, które piszczą nieco cieniej i bardziej szaleją. Próbuje jeszcze zrobić zdjęcia przez dziury w podłodze, zwłaszcza przez taką przy schodku, no ale błysk lampy nie dociera tam gdzie one siedzą (siedzą i chyba się ze mnie śmieją ;) )
Moje nieudane próby zdjęć szczeliny z popielicami ;)
W nocy mam śmieszny sen. Że idę przez góry i w mijanych schroniskach PTTK można wypożyczyć wypchane popielice do zdjęć ;) Pożyczasz w jednym, oddajesz w drugim, a po drodze sobie robisz zdjęcia na biwaku z popielicą stojącą słupka na szczycie namiotu ;)
Rano cudnie przebłyskuje słońce przez drzewa.
Miejsce nie jest widokowe, ale obudzić się w takim lesie to też duża radość :)
Zbieramy się nieśpiesznie, a ja się nie mogę zdecydować z której strony nasza noclegownia wygląda najbardziej malowniczo :)
Suniemy dalej lasami. Acz co chwilę między drzewami mignie jakiś widoczek.
Droga z ukośnej skały prezentuje się jak wyschnięte koryto potoku.
Przez poręby i szumiące łany płowych łąk.
Docieramy do schroniska na Łabowskiej Hali.
Poprzednio byliśmy tu 20 lat temu. Wtedy co gospodarzył tu Drzewo i gotował swoje warzywne, świetnie przyprawione zupy.
2004
2024
Przyschroniskowe płoty.
Tankujemy tu wodę, zjadamy naleśnika i tuptamy dalej.
Na dalszej trasie mijamy sporo ogromnych kałuż, nieraz o ciekawych kolorach.
Potem Hala Pisana, gdzie planowaliśmy spać, ale miejsce jakoś nas nie urzekło. Poza tym za spadziste.
Rejony, przez które dziś idziemy, chyba obfitowały w sporą ilość bojowych partyzantów, którzy zazwyczaj źle kończyli i z tej racji jest sporo pamiątkowych pomników.
Kolejne polany.
Na Jaworzynie Kokuszańskiej jest krzyż, kapliczka i duże miejsce ogniskowe.
I szeroka przestrzeń na pofalowane horyzonty.
Gdzieś tu planujemy szukać miejsca na nocleg, a tu się nagle okazuje, że zgubiłam czapkę! Schowałam ją do torby na aparat i musiała mi gdzieś wypaść, pewnie jak robiłam któreś ze zdjęć. Chce już iść jej szukać, ale toperz twierdzi, że on chodzi szybciej, zwłaszcza bez plecaka, więc on się wróci kawałek i zobaczy czy gdzie czapa nie leży. Znika więc na pół godziny - odszedł fest daleko, a czapki nigdzie nie ma. No trudno. Wraca. No i znajduje czapkę na powrocie, chyba 100 metrów od miejsca, gdzie czekam z plecakami. Tak to jest mieć czapkę, która się świetnie maskuje na płowej drodze...
Zjadamy zupki wśród borówkowisk. Buba w odzyskanej czapce :)
cdn
Byłaś całkiem niedaleko od wodospadu, w którym się kąpałem ;)
OdpowiedzUsuńNo nie gadaj! Nie miałam pojecia, ze tam moze byc jakis wodospad! A w ktorym miejscu on jest?
Usuń