bubabar

poniedziałek, 10 października 2022

W pogoni za cykadami cz.5 (2022) - Rumunia, Baile Herculane

Baile Herculane to miejscowość położona w skalistym wąwozie wśród gór. Od dawien dawna pełni funkcję kurortowe, jako że występują tu ciepłe źródła. Pierwsze wrażenie z tego miejsca mamy niezbyt pozytywne. Wieżowce - hotele, a u podnóża cmentarz. Tak... Beton za życia i beton po śmierci...


Mijamy te paskudztwa i wbijamy dalej - wgłąb doliny. Tu klimaty zaczynają się poprawiać.


Mamy namiar na ogólnodostepne ciepłe źródła, których stopień zagospodarowania jest dla nas akceptowalny. Znajdujemy dwa takie stanowiska. Pierwsze jest bardziej funkcjonalne, a drugie o niebo klimatyczniejsze, więc w obu spędzamy sporo czasu, nie mogąc się zdecydować co wybrać :)

W pierwszym są dwa baseny. Jeden mocno ciepły, a drugi mega gorący.





Jest też obok lodowata rzeka, w której można się schłodzić i zimny prysznic z rur, zasysających wodę z owej rzeki.



Drugie miejsce jest położone pod mostem, co przywołuje bardzo dobre skojarzenia - ze źródłami z Armenii w grotach pod Czarcim Mostem.



Basenik i otaczający go balkonik są wykute w skale (albo to beton, ale już tak stary, że upodobnił się do naturalnej skały ;) Woda niestety jest chłodniejsza niż w niebieskich wannach.



Mocząc się w wodzie można wejść do takowej "jaskinio - sztolni" :)


Sama droga do źródła też jest fajna - prowadzi skrajem urwiska pod wielką rurą.




Mieliśmy informacje jeszcze o trzecim zgrupowaniu źródeł, ale ich nie znajdujemy. Są tylko strome schody, kładka przez rzekę i coś na kształt przepompowni - być może owe źródło siedzi w środku i właśnie w taki sposób je zagospodarowano?




Mamy dziś dylemat gdzie spać. Szosa jest tu wąska, praktycznie bez pobocza. Trzeba zaparkować na pasie ruchu. Rozważamy czy może szukać jakiegoś kempingu, a może jednak wrócić na przydrożne zatoczki, jakie mijaliśmy wcześniej? Powoli jednak dochodzi do nas, że to właśnie tutaj jest ten specyficzny, niepowtarzalny klimat, którego zawsze szukamy. Być w Baile Herculane i nie biwakować na szosie, to tak jak być w przysłowiowym Rzymie i nie widzieć papieża! :) Latem to tutaj ponoć powstaje całe miasteczko namiotowe, wycinające z ruchu połowę drogi (a nieraz i więcej ;))

Teraz jest początek czerwca, więc jeszcze nie ma dramatu, ale teren najbliżej źródeł jest już obstawiony przez samochody wyraźnie stacjonarne. Ktoś czyta książkę, ktoś robi żarcie na stoliku, ktoś moczy stopy w miednicy i rozgląda się gdzie położył pumeks - czy na zderzaku czy może wsadził za rejestrację? Wszędzie się suszą ręczniki i mokre gacie.





Głównie biwakują tu rumuńscy emeryci, którzy w całej masie charakteryzują się tym, że są bardzo sympatyczni i spragnieni integracji. Próbują nawiązywać z nami rozmowy i nie przejmują się trudnościami w komunikacji. Pierwszy zagaduje mnie dziadek z szarego, bardzo wiekowego mercedesa - jeszcze tego modelu, ktory ma pionowe podłużne światła. Dziadek ma na imię Beniamin i przyjeżdża tu od 30 lat. Usłyszał, że rozmawiam z kabakiem w nieznanym mu języku, więc się zainteresował skąd nas przywiało. Moja zdolność rozmawiania po angielsku jest dosyć szczątkowa, ale dziadkowa też, więc jakoś nam idzie i o dziwo poruszamy bardzo dużo tematów. Zaczyna się oczywiście od źródeł, które fajniejsze, że cieplejsze są lepsze na stawy, ale szkodliwe jak ktoś ma chore serce. Jest też o biwakowaniu, że dalej wgłąb doliny jest kemping, ale większosći emerytów nie stać, aby tam spędzić dwa czy trzy tygodnie, więc mieszkają w samochodach na szosie. Dziadek przedstawia też jakąś bardzo alternatywną historię Europy. Że najpierw Polska okupowała Rosję, a potem Rosja postanowiła się zemścić i okupowała Polskę. A potem wszystkich uratowała Rumunia, ale świat się na tym nie poznał i nikt tego nie docenił.

Dziadek Beniamin chyba szybko podzielił się z kumplami informacjami o swoich nowych znajomych (albo po prostu fama się rozniosła), ale zaczynają ku nam schodzić kolejni kuracjusze, zaciekawieni nietypowymi gośćmi.

Zagaduje nas dwóch dziadków z ręcznikami. "Żółty ręcznik" był pułkownikiem i uczył się w szkole w Moskwie, bo tam ponoć szkolili wyższych oficerów w tamtych czasach. To opowiada jego kolega, ten z ręcznikiem czerwonym. "Żółty ręcznik" mijał nas też już wcześniej i zagadywał po rosyjsku tzn. raczej deklamował: "Tu nikt nie jest pijany, tylko wiatr tak nami zarzuca". Dziadkiem akurat nie rzucało, ale widać tą frazę najlepiej zapamiętał z czasów pobierania nauk za wschodnią granicą. Nic więcej powiedzieć nie potrafi, więc jedynie do siebie machamy, udajemy owo "zarzucanie" i pękamy ze śmiechu. "Czerwony ręcznik" jest bardziej oblatany w obcych językach, więc dość długo gada z toperzem. Opowiada między innymi, że tu wąwozie występują ujemne jony, ponoć to jedno z dwóch takich miejsc w Rumunii - drugie jest gdzieś wysoko w górach. I owe jony powodowały, że niegdyś przyjeżdżali tu czescy szachiści i warcabiści, żeby im się lepiej myślało, więc i grało w swoje mądre gry.

Jeden młodszy koleś uparł się, że jesteśmy Czechami i próbuje nam odśpiewać czeski hymn. Wymienia też z dumą jakiś czeskich sportowców, o których nigdy nie słyszałam. Ale ja to się nawet na naszych sportowcach nie znam ;)

Miłośnik starej motoryzacji również znajdzie coś dla siebie w tej dolinie! Iż Jupiter! Nieprawdaż, że piekny? Nie wiem czemu, ale motocykle z bocznymi przyczepkami są jakoś szczególnie bliskie memu sercu! Przepraszam za tak dużą ilość zdjęć, ale nie mogłam się oprzeć jego urokowi! (toperz się śmiał, że brakuje tylko fotki spod spodu ;)






Zmierzch w wąskiej dolinie zapada dość wcześnie. Tylko szczyty gór wciąż się złocą w słońcu.


Są też świetliki! Ale nieco inne niż u nas. Mają cieplejsze i bardziej migające światło. Włóczą się też bezpańskie psy, ale zachowują się kulturalnie, nie podchodzą, nie ujadają, patrzą tylko z oddali czekajac na jakiś smakołyk. Spaceruje tu też jakaś paniusia z dwoma pupilami - te dla odmiany ujadają i szarpią się na smyczach jakby je ogniem przypalano. Z okazów zwierzyny toperz też wypatrzył karalucha na asfalcie. Mam nadzieję, że nie przywieziemy do domu zwierzątek pamiątkowych.

Do ciepłych basenów idziemy też po zmroku.


Jest wtedy super efekt - takiej buchającej pary.



Nie wspominałam jeszcze chyba, że toperz niedługo przed wyjazdem złamał sobie palec u nogi, więc kuśtyka z takim owiniętym. Nie umyka to uwadze lokalnych kuracjuszy, z których spora część też przyjeżdża tu z różnymi chorobami kości czy stawów. Palec toperza wzbudza więc powszechne zainteresowanie i chęć służenia poradą. Jeden z miejscowych np. pokazuje na migi, że nie należy zbyt długo siedzieć w źródle, bo potem lekarz piłą tarczową utnie ten palec! Jedno co jest pewne - koleś w udawaniu piły jest mistrzem! Wydaje dźwięki zupełnie jak piła, po prostu nie do rozróżnienia! Skądinąd więc ciekawe czy rozmowa była podszyta chęcią dobrej rady czy raczej potrzebą zaprezentowania niecodziennej umiejętności?

W nocy jakieś psy, nie wiem czy te bezpańskie czy paniusiowe (czy może wszystkie naraz) zaczynają przeraźliwie wyć. Może wilki albo niedźwiedzie podchodzą do wioski?

Rano wypatrzyliśmy też węża za murkiem.


Dobrze, że nikogo nie upalił, bo na tym murku sporo siedzieliśmy wieczorem.


Murek ulubiły sobie tez inne, bardzo fotogeniczne gady.



Rano jedziemy zobaczyć opuszczone łaźnie. Idę zrobić im zdjęcie z góry, ze zbocza, którym przebiega szosa. Mijam pewnego faceta. Stoi na poboczu i wrzeszczy coś do telefonu. Wygląda na to, że właśnie tłumaczy kumplowi jak należy komuś zdjąć skalp albo go wypatroszyć. I tu włażę ja... Koleś obrzuca mnie spojrzeniem z mieszaniną wściekłości i przestrachu. Wygląda jakby był porządnie zły, że ktoś właśnie poznał jego pełną emocji tajemnicę... Widać, że nie może tego tak zostawić, bo coś do mnie zagaduje, pokazując na miasto i siląc się na uśmiech. Ja rozkładam ręce, że nic nie rozumiem. Gęba faceta się rozświetla, wszystkie złe emocje znikają w jednej chwili. Słychać takie puffff... gdzie schodzi nadmiar powietrza. Dopytuje jeszcze raz po angielsku: "Nie jesteś stąd? Aha! Nic nie rozumiesz po rumuńsku? O jaka szkoda! A skąd jesteś? A pięknie u nas, co? Baile Herculane to najlepszy kurort w Rumunii. Wody, źródła i posąg Herkulesa! Życze miłego wypoczynku, co za miły dzień i jakie to szczęście, że Bóg ma nas w swojej opiece!". Żegnamy się w miłych nastrojach a ptaszki nam śpiewają.

A! Prawie bym z tego wszystkiego zapomniała zrobić zaplanowane fotki!



Dachy łaźni.


Moje łaźnie okazują się być w remoncie :( Cóż za niefart! Znów się spóźniłam... Zwiedzania wnętrz więc nie będzie... Wszystkie wejścia zatkane, a nawet jakby wleźć przez jaką dziure, to co za atrakcja zobaczyć betoniarkę...



Możemy się nacieszyć jedynie owym budynkiem z zewnątrz, gdzie zachowało się jeszcze sporo nieodnowionych, porośnietych pnączami rzeźb.





Poniżej, w dolinie potoku, widać baseniki samoróbki, gdzie ludzie sobie grzeją kupry w ciepłych wodach.




Zabudowa miasteczka w tej części jest miła, pałacykowa i taka jakby trochę zapomniana.





Pewnie jakby się powłóczyć po dolinie to niejedno źródełko by jeszcze znalazł! No ale my myślami już jesteśmy w Bułgarii! :)


cdn


2 komentarze:

  1. zawsze jak mam doła egzystencjalnego czy ogólnoludzkiego, to pcham się tutaj, najchętniej w archiwa. Jesteś lepsza niż wysoko płatna kozetka u psychoterapeuty :) Świat nie jest taki zły skoro chodzą po nim Buby i Kabaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojoj! :) Jak to niezmiernie miło coś takiego przeczytać! Bardzo się cieszę jak moge pomóc i poprawić humor! Polecam się na przyszłość :)

      Usuń