bubabar

sobota, 8 października 2022

W pogoni za cykadami cz.3 (2022) - Węgry, Oroszlany

Będąc w wiosce na palach nad jeziorem Bokod (opisanej w poprzedniej relacji), zaglądamy i do pobliskiego miasteczka zwanego Oroszlany. Na pierwszy rzut oka widać, że jest to miejscowość o tradycjach górniczych. Na każdym kroku stoją jakieś wagoniki czy inne symbole kopalnianej przeszłości.



Jest też bardzo dynamiczny pomnik z bojowymi górnikami, którzy zgodnie zamierzają w coś przywalic kilofem.




Pobliskie osiedle ma ciekawą zabudowę. Niskie, pawilonowate budynki przeplatają się tu z blokami ozdobionymi płaskorzeźbami - i to regularnie: blok - pawilon - blok - pawilon - itd.




Krótki przegląd naściennych płaskorzeźb, przedstawiających chyba codzienne życie okolicy z czasów powstania osiedla. Chodzimy, gapimy się i wymyślamy głupie historyjki, w których tworzeniu przoduje kabak ;)

"A ja mam rybę!!! I nie oddam!" Sieć była chyba dziurawa i ta większa ryba spierdzieliła w siną dal!



Dwójka ludzi próbuje wymienić między sobą jakieś owoce, a w tym czasie kobitka między nimi wysadza dziecko.


Dziewczęta próbują odgonić gołębie, a one ciągle do nich wracają.


Jedna gra, a dwóch się nudzi i rozważa jakby tu iść na piwo.


Koleś ma chyba bardzo tępą tą kosę??


Tu ciężko wnioskować w jaką porę roku przeprowadza się owe prace ogrodowe. Jeden w kurtce, drugi porozbierany do rosołu.


W kole gospodyń wiejskich są dziś tańce!


Nie wiem czy to najdogodniejszy strój sportowy, ale co kto lubi.


Pan porwał dziecko. Matka prosi, żeby oddał i nie zjadał. Jest nadzieja - poprzednia kobitka odzyskała swoje niemowlę.


Osiedla na Węgrzech niby są podobne do naszych, ale sprawiają sympatyczniejsze wrażenie, bo są bardziej zielone. Nie widać ogłowionych drzew, wszystko rośnie jakby bujniej.


Mają też fajne trzepaki! (albo to jest drążek do podciągania?)


Tu też jedna ciekawostka. Kilkakrotnie widzieliśmy przy blokach czarne flagi. Co to może oznaczać? Że ktoś tu umarł? Kabak sugeruje, że ten dom okupują piraci. Przy dokładnych oględzinach flagi - czaszki nie znaleźlismy, więc to chyba błędny trop? ;)
No i skrzynki pocztowe mają na zewnątrz klatek schodowych!


Miasteczko wieczorem pustoszeje tzn. dotyczy to chodników, skwerków, ale nie szos. Tu zaczyna się ruch o niebo większy niż za dnia. Szybszy, bardziej nerwowy, z piskiem na zakrętach. Wyjątkowo wpada nam w oczy kolorowa skoda felicja, jeszcze bardziej pordzewiała niż nasza pod koniec swojej kariery i sklejona z większej ilości różnobarwnych części. W środku siedzi czterech rumianych, rozśpiewanych kolesi, w złotych łańcuchach na szyjach i o karnacji nieco ciemniejszej niż średnia krajowa. Mijają nas kilkanaście razy, za kazdym machając, gwiżdżąc i wznosząc jakieś okrzyki. Dopiero po pewnym czasie łapiemy się na tym - że te skody są dwie!! Bo jedna ma żółty dach, a druga dach zielony, a żółte drzwi! Liczymy, że na którymś etapie zobaczymy je obie jednocześnie, ale niestety się nie udaje.

Jak zwykle w tym kraju mamy problem ze znalezieniem miejsca na nocleg. Próbujemy stanąć na błotnistym parkingu nad jeziorem. Nie jest tu zbyt przytulnie, blisko szosy i jeszcze nad głowami trzeszczą nam druty wysokiego napięcia, które robią tu zakręt, więc totalnie nie ma opcji stanąć daleko od nich.


Już się zmierzcha, a w ciemności to na bank nic lepszego nie znajdziemy. Jest jakaś wiatka, kręcą się wędkarze, więc wydaje się wyglądać ok. Już zaczynam rozkładać bambetle do spania, gdy pojawia się ona - wściekła baba. Zaczyna nam machać przed oczami breloczkiem z niebieską rybką (zupełnie jak w amerykańskich filmach gangsterskich policjanci machają swoimi odznakami) i twierdzi, że tu nie wolno stawać, biwakować, a rybka ma chyba obrazować, że jest to miejsce tylko dla członków jakiegoś tajnego stowarzyszenia. Pogadać nic więcej się nie da, bo jej poziom wypowiadania się po angielsku ogranicza się do "no kemping" i "go out". Niby można by ją olać, zrzucając to na brak porozumienia, ale baba mordę ma taką, że szlag wie, czy w nocy nie poprzebija opon. Dwa inne auta na parkingu zostają, acz nie wiemy - może oni mają święte rybie amulety?

Nie mając zbytnio dużego wyboru i pola manewru, zaglądamy zaraz obok w dróżkę przebiegającą skrajem pola uprawnego. I tu jest super! Dużo lepiej niż pod skwierczacymi drutami strzeżonymi przez rybiego szeryfa.
Idzie burza. Dziwna taka, bardzo elektryczna. Błyska się prawie ciągle, ale nie ma grzmotów. Wieje wspaniały wiatr - silny, porywisty i przyjemnie ciepły. Odzywają się pierwsze cykady! Dźwięk, za którym obłędnie tęskniliśmy przez ostatnie dwa lata. Dźwięk będący dla nas symbolem wolności, czekających nas przygód i tego, że nam kupry w nocy nie zmarzną! :) A teraz z dnia na dzień powinno być cykania coraz więcej i ta cudowna muzyka coraz bardziej donośna!




A poza tym to przez Węgry tylko jechaliśmy. Boczne drogi, monotonny krajobraz pól uprawnych, ludnych wsi i plaskatego horyzontu. Zawsze mam takie wrażenie z przejazdu przez ten kraj - jakby się taśma zwijała spod kół, a my stali w miejscu. Kilometry lecą a pejzaże bez zmian. Dwa razy trafił się ciekawy pomnik z użyciem starego sprzętu.



A! I mieliśmy pewien zdecydowanie pozytywny węgierski incydent. Przy tankowaniu okazało się, że benzyna jest prawie o połowę tańsza niż we wszystkich pozostałych krajach przez jakie przejeżdżaliśmy. Ki diabeł?? Obiło się nam o uszy, że była jakaś akcja obniżania cen paliwa, ale tylko dla miejscowych. Czy więc typowi lokalsi jeżdżą starymi, niebieskimi busami i pokazują na migi, co i gdzie tankowali? A może na bocznych drogach, z dala od popularnych turystycznie atrakcji, gdzie rzadko pojawia się ktoś nietutejszy - nie mają odpowiednich procedur dla obcokrajowców? Co ciekawe - na powrocie sytuacja się powtarza. Miło.


cdn



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz