bubabar

środa, 5 października 2022

W pogoni za cykadami cz.2 (2022) - Węgry, wioska na jeziorze Bokod

Naszym głównym, tegorocznym celem na trasie przez Węgry jest osiedle położone na jeziorze Bokod, niedaleko miasteczka Oroszlany. Sztuczne wyspy, półwyspy, skrzypiące drewniane pomosty i dziesiątki malutkich domków letniskowych sprawiających wrażenie, że unoszą się na wodzie.

Początki tego miejsca sięgają roku 1960. Wcześniej była tu tylko łąka i przepływająca przez nią rzeka Altal-er. Wtedy właśnie zbudowano tamę, w celu spiętrzenia wody i utworzenia jeziora, którego celem było chłodzenie turbin powstającej obok elektrowni. Dzięki owej przemysłowej działalności woda okazała się nigdy nie zamarzać i mieć temperaturę dogodną do mnożenia się ryb. Nic więc dziwnego, że miejsce okazało się rajem dla wędkarzy i dla ich potrzeb powstało nawodne osiedle. Zagęszczenie domków letniskowych przypomina klimaty ogródków działkowych - nie ma tu mowy o wielkiej przestrzeni czy specjalnej prywatności, ale jest za to pełna dowolność w kształcie czy urządzeniu domków.





Rozmieszczenie domków jest dosyć bezładne - część ma wspólne pomosty, część osobne. Niektóre mostki są długie, inne krótkie. Część zabudowań w ogóle jest na wyspach i można tam dotrzeć wyłącznie łodziami. Wszystkich pomostów jest ponoć około 400. Widać też wpływ czasu i właścicieli - niektóre domki nie zmieniły się zapewne od 50 lat, inne są świeżo odnowione i przekształcane prawie w wille. Horyzont zamyka oczywiście ogromna bryła elektrowni, z wniesionymi ku niebu kominami. Kominy nie dymią - od 2015 roku elektrownia już nie działa. Nie wiem dlaczego, czy się zepsuła czy Węgrom prąd jest już niepotrzebny? Jedno jest pewne, że ryby zapewne nie są tym faktem zachwycone, bo zimą muszą marznąć.


Trafiamy tu w niedzielne popołudnie. Miejsce jest rojne i gwarne. Chyba pół Węgier postanowiło tu dzisiaj zjechać. Ludzie grillują, piorą, biesiadują, bujają w hamakach - no i oczywiście wędkują. Inni postanawiają w tym czasie coś wyremontować, aby wypoczynek pozostałych nie był przypadkiem zbyt błogi.





Jeszcze inni (tak jak i ja) włóczą się po nabrzeżu i zapuszczają żurawia na kładki i jezioro. Spacerują zakochane parki, strzelając sobie kolejne słitfocie z buziaczkiem. Przechadzają się rodziny z dziećmi, które za wszelką cenę poszukują materiału na piaskową babkę. Nie brakuje też kolesi z kratami piwa, szukających miejsca, gdzie by tu przysiąść na drewnie i majtając nóżkami nad wodą obalać kolejne puszki.

Interesy tych dwóch grupy (tych z domków i tych z brzegów) są wyraźnie ze sobą w konflikcie. Ci z brzegów chcieliby tu spędzić miło czas, a ci z domków też pragną spokoju, więc starają się uniemożliwić innym wchodzenie na pomosty. Można zrozumieć racje jednych i drugich. Ot tak to jest jak jest za ciasno... Tak jak z chomikami - w za małej klatce też zaczynają się gryźć... Na wielu kładkach już daleko od domków stoją tabliczki, że zamknięte, prywatne i dużo innych, pewnie mało przyjemnych wyznań, których szczęśliwie nie rozumiem. Inni idą dalej niż tabliczkowanie i na pomostach pojawiają się trudne do sforsowania płoty i bramy najeżone kolcami.




Jest jeszcze jedna opcja zabezpieczenia przed nieproszonymi gośćmi - zwodzone mosty!




Gdzie nieraz zwraca uwagę ciekawy obciążnik.


Są pomosty proste jak strzała...


oraz takowe bardziej pogięte...


Otoczone barierkami...


czy z poręczą utworzoną przez grube gałęzie drzew.


Z podjazdem...


albo bocznym balkonikiem - coby pewnie móc przysiąść wygrzewając się do słonka i jednocześnie nie tamować przejścia na głównej trasie ruchu.




Czasem balkonik już mocno zbutwiał i niedługo przerodzi się w karmę dla ryb.


Mosteczki bywają nieraz zarosłe trzcinami, jakby nikt tu dawno nie bywał...




Faliste paliki niektórych kładek, nadgryzione już zębem czasu i pokryte patyną lat, przypominają mi długie kładeczki przez liman w pododeskiej Rasejce i Katrance.





Czasem płycizny zaczynają porastać różne grążele.


Niektóre domeczki nie mają połączenia z brzegiem - ot sztuczne wyspy sterczą z jeziora! Na wyspach domki występują pojedynczo lub stadnie po kilka sztuk.






Dotrzeć więc tam można tylko łodzią (albo wpław, acz to jest chyba rzadziej praktykowane ;)


Wszelakie pływadła są więc popularnym fragmentem miejscowego krajobrazu.





Łódka w garażu! :)


Niektóre wodne pojazdy sprawiają wrażenie mniej lub bardziej zapomnianych i porzuconych.



Rekwizyty związane z rybołóstwem też napotykamy na każdym kroku - wędki, siatki, podbieraki.




Są też place zabaw!


Acz nie tylko nadwodnymi atrakcjami człowiek żyje - jak widać bez telewizora ani rusz!


Zagadują mnie jacyś wędkarze. Ja dzielnie nauczyłam się po węgiersku dwóch zwrotów, co umożliwia mi dosyć okrojoną formę komunikacji. Oni: "ymbfrurbdbh hhytvyshazy". Ja: "dzień dobry". Oni: "ambrfguzyy ablablamffff", ja: "nie rozumiem" ;) Nie wiem czy oni mnie zrozumieli, ja ich niestety nie. Nie wiem więc, czy mozna to uznać za rozmowę? Jakiś kontakt był ;) Acz nie udało się zbyt dużo dowiedzieć i wymienić ważnych informacji. A może kolesie wiedzieli czy np. jakiś domek jest na wynajem? "Rozmowa" kończy się więc zanim się zaczęła - na wymiania uśmiechów i machaniu sobie łapką.

Jak się potem okazuje, są tutaj i ogłoszenia o wynajmie domków, ale akurat te obiekty w nich pokazane zupełnie mi się nie podobają. Ot zwykła odpicowana dacza, zupełnie pozbawiona tego kolorytu, o który tu chodzi. Acz nocleg w takowym może być dobra opcją posiadając np. ponton czy inną łódkę. Normalnie człowiek z ulicy nie bardzo może korzystać z jeziora (były tabliczki, że tylko za zgodą stowarzyszenia), więc zapewne szybko by go zwinęli. A nocując w wynajętym obiekcie - nabywasz takowe prawo i mogłoby byc ciekawie powłóczyć się między domkami od strony wody i pozapuszczać żurawia w te miejsca zupełnie odcięte od lądu.

Może ktoś z czytających się skusi, więc zamieszczam plakacik nadrzewny. Skądinąd dopiero w domu mogłam rozkminić ofertę, że chodzi o wynajem, a nie np. sprzedaż domku czy montaż nowych pokryć dachowych.


Kolejnego dnia zwiedzamy drugą stronę zbiornika. Stąd dla odmiany nie widać kominów elektrowni, ale za to jest wielka rura. Jezioro przecina taśmociąg, który dostarczał węgiel brunatny do elektrowni z kopalni Markushegy.


Rura jest naprawdę solidna i ma okienka. Położone w jej cieniu domki zyskują dodatkowo osobliwy klimat!





Fragment rury przebiega również nad lądem i tutaj można się jej dokładniej przyjrzeć. Hmmm... Elektrownia już nie działa kilka lat, więc i podajnik węgla jest nieczynny? Ciekawe czy byłaby opcja dostać się do tej rury i nią przejść nad jeziorem! To by dopiero była atrakcja!



A tu jest mój faworyt! Gdyby mi ktoś powiedział: "buba, jeden domek możesz sobie wybrać i będzie twój" - to po dokładnych oględzinach brzegów nie miałabym wątpliwości i chwili wahania!
Szeroki, tarasowaty pomost, a na nim pordzewiały wagon. Czy to może paka z ciężarówki? Widok na wielką rurę i pozostałości pomostu obok. Ideał domku letniskowego! Ale chyba nie był na sprzedaż... Poza tym za daleko by było na weekendowe imprezy ;)



Ech! Ale gdyby tak można go wynająć na dzień czy dwa! Tu niestety ogłoszeń brak...



Oprócz rury jezioro przecina także betonowy murek, na którego możliwe zastosowanie i przyczynę wybudowania w ogóle nie mam pomysłu.



Ze względu na małą ilość miejsca w domkach (i ich położenie) spora część infrastruktury związanej z ich funkcjonowaniem przenosi się na brzegi. Są to np. kibelki. Wychodzi na to, że każda chałupka ma swój własny wychodek, najczęściej zamykany na kluczyk.



Na stałym lądzie znajdują się również ławeczki, wiaty, miejsca ogniskowe czy grille.




Acz często na wszelki wypadek opatrzone napisami, aby trzymać się od nich z daleka.


Są tu również ogródki kwiatowe i inne ozdoby.




Jest to rejon, gdzie dobrze się hodują koty.


Niektóre domki są podpisane - rozumiem, że to coś w stylu wizytówki właściciela. Acz nie jest to bardzo częsty zwyczaj.


Niektóre pomosty zatonęły. Nie wiem czy na takowym też stał kiedyś domek czy był przeznaczony dla innego zastosowania.





Całe to miejsce, to zabudowane domkami na palach jezioro, bardzo mi przypomina jeden liman i okolice położonego w Naddniestrzu miasta Dniestrowsk.



Również tam była ogromna elektrownia, więc może geneza powstania nawodnego osiedla była taka sama jak w wersji węgierskiej? Szlag wie... W Dniestrowsku zapewne dogadywanie z miejscowymi szło by mi o niebo lepiej, ale oglądaliśmy ową osadę przez liman, co zdecydowanie utrudniało kontakty nie mniej niż nieznany język ;)

Jakby ktoś był ciekawy naszego nadgranicznego biwaku z widokiem na Dniestrowsk - to tutaj jest relacja

A jeśli ktoś zna jeszcze inne miejsca w tym klimacie (a wydaje mi się, że jeśli powstały dwa - to musi być ich więcej) - to będę bardzo wdzieczna za jakąkolwiek podpowiedź czy sugestię.


cdn



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz