bubabar

sobota, 15 października 2022

W pogoni za cykadami cz.7 (2022) - Bułgaria, Vraca, Studencki Grad

Suniemy przez uśpione, skąpane w deszczu wioski, Izvos, Borovica. Tylko oburzone koty z ociekającym futrem przemykają przez drogę. Kolejnym bardzo dużym plusem Bułgarii jest powszechna dostępność otwartych kontenerów na śmieci. W Polsce to na każdym wyjeździe mamy ogromny problem co zrobić z naszym cieknącym i zaczynającym śmierdzieć workiem. Podrzucać na osiedlach pod kratę? Rozpruć i wciskać w wąskie szczelinki parkowych czy przystankowych kubełków? Tu tego problemu nie ma - śmietników jest więcej niż ludzi. Nie ma też problemu z ich znalezieniem - czasem wręcz stoją na środku szosy.


Na główną drogę włączamy się w miasteczku Rużnici. Tu też jest pusto. Jakby ktoś pstryk! i wyłączył ruch! Wręcz się zastanawiamy czy nie przegapiliśmy jakiegoś zakazu wjazdu, objazdu czy informacji po bułgarsku, że poruszający się tu śmiałkowie zaraz wpadną w czarną dziurę.

Bułgarskie drogi mają też to do siebie, że omijają centra większych miejscowości. Szukanie sklepu według zasady "jak zobaczymy sklep to się zatrzymamy" musiałoby się skończyć śmiercią głodową. Sklepu nigdzie nie ma w zasięgu wzroku, a kilometry lecą. Decydujemy się więc zjechać do Montany i tam aktywnie takowego poszukać. Tak Montana! Przed oczami zaraz staje mi opuszczony dom pod Lewinem Brzeskim i koczująca tam ekipa niedoszłych autostopowiczów! Ależ to było miłe spotkanie!

Montana wita nas blokowiskami utopionymi w deszczu.


Lokalny market też sprawia wrażenie nieco opuszczonego. Jestem jego jedyną klientką. Market widmo! Tylko znudzony personel dłubie w zębach. Przyćmione światło, w połowie tylko zapełnione półki i pustka... Był kiedyś w Polsce taki sklep - Lider Price się nazywał i on właśnie tak wyglądał. A może tylko oddział bytomski? ;) Uwielbiałam do niego chodzić, często zaglądałam tam wracając ze szkoly. Nawet nie żeby coś kupić, ale powłóczyć się po ledwo oświetlonej hali fabrycznej między stalowymi półkami i czasem natknąć na porzucony wózek widłowy.

Za Montaną ktoś włączył ruch. Teraz nerwowość na drodze stara się odkuć za cały spokój jaki towarzyszył nam od rana. Jadąc w kierunku Vracy cały czas mamy na dupie rozpędzonego tureckiego tira, który trąbi, miga światłami, a kierowca chyba już się porobił w portki z oburzenia, że ktoś śmie jeździć w porywach osiemdziesiątką. Kilkakrotnie zjeżdżamy na pobocze czy w zatoczki autobusowe, aby tych oszołomów przepuścić - niech jadą sobie w cholere! Acz prawie natychmiast pojawiają się następne ciężarówki - i to zupełnie identyczne! Biały tir na tureckich blachach z wyrywnym debilem w środku. Ile takowych przepuściliśmy? 5? 10? A źródełko nie wysycha i ciągle wypluwa kolejnych... Wiele jest takich momentów w życiu, gdy teoria symulacji i poczucie bycia na planie gry komputerowej zdaje się bardziej pasować do okoliczności, niż taka rzeczywistość o jakiej się powszechnie mówi...

W tle zaczynają się pojawiać skaliste góry, które od czasu do czasu rozświetla słońce.




Jedna z wielu ruinek na obrzeżach Vracy.


Przez miasto przemykamy kierując się na Zgorigrad i malownicze białe zbocza. Przy serpentynach nad jedną z dolin stajemy na nocleg. Towarzyszy nam pasterz z owcami i kozami.


Część z tej chudoby to chyba jakieś skrzyżowanie z dzikimi kozicami, bo wspinaczka na pionowe skały nie stanowi dla nich problemu. Przynajmniej za naszego pobytu żadna nie spadła, a chyba grały tam w berka ;)


Jest to jedno z bardziej widokowych miejsc, gdzie przyszło nam biwakować na tym wyjeździe. W kategorii kwiecistych łąk też miałoby wysoką pozycję!






Siedzi tu w krzakach blok betonu, jakby dawna podpora jakiegoś masztu? Ktoś fajnie ustylizował to na domek!



Za stolik służy nam taki punkt.


Oprócz beczenia i dzwoneczków towarzyszą nam oczywiście tutułowe cykady. Również echo gdaczących kur ze Zgorigradu niesie się wsród skał. Wieczór mija nam na degustacjach pamiątek z Belogradczyka.


Rano budzimy się w chmurach. Jak zupełnie inaczej wygląda to miejsce! Tak jakby góry były dwa razy wyższe i bardziej przepaściste. Jest w nich jakaś tajemniczość i niedostępność (której wczoraj zdecydowanie nie było ;)




Śniadanie zjadamy w busiu. Wiata niestety przecieka. Deszcze w Bułgarii są nagłe i niesamowicie obfite. Idziesz do kibla zadowolona, że akurat nie pada i nagle w jednej sekundzie włącza się wodospad nad twoją głową. Wracasz w postaci całkowicie wykąpanej. Albo wyjmujesz z busia torbę, aby ją przełożyć w inne miejsce i pstryk! chowasz już całkowicie ociekająca. Tak... Spalone słońcem, wygrzane suchorośla mówili... Trudne do wytrzymania upały na tym strasznym południu... Bez klimy zdechnąć można... Jasne... Jak tak dalej pójdzie to będzie trzeba webasto nocami odpalać... I kupić nowe parasole, bo te co mamy już nam połamał wiatr...

Na wyjeździe z miasteczka żegna nas takowy betonowy jegomość w kasku.


Gdy wyjeżdżamy z Vracy w kierunku północnym rzuca się nam w oczy wieżowiec, którego stan zarośnięcia i szarości okien sugeruje, że obiekt ten może nie być używany. Tak trafiamy, zupełnym przypadkiem, w miejsce zwane Studencki Grad. Jest to cały kompleks, który był (lub miał być) miasteczkiem akademickim, ale coś poszło nie tak.

Nasza przygoda z tym miejscem zaczyna się od opuszczonej pętli trolejbusów.




Gdzieś w oddali przeziera zamglone miasto.


Część tutejszych budynków czy placów zajmują obecnie jakieś warsztaty, złomowiska czy magazyny, ale na szczęście ich pracownicy nie należą do osób wścibskich i nadgorliwych - zajmują się swoją robotą, a co dzieje się poza zakładem im przykładnie wisi. Zwiedzamy więc swobodnie i nikt nam nie zakłóca sielanki dnia dzisiejszego.

Zaraz obok stoi ów wieżowiec - obecnie zamieszkany chyba tylko przez gołębie. Ich gruchanie aż dudni po okolicy, bo ogromny, pusty budynek działa jak głośnik!







Różne detale zaobserwowane w najbliższej okolicy.



Dogodnych wejść do środka nie namierzamy. Jedne drzwi sprawiają wrażenie niezamkniętych, ale przy próbach otwarcia na więcej niż 5 cm okazują się być zatarasowane od środka pryzmą dziesięciu stołów. Bywają otwarte okna, ale na pierwszym piętrze, co przekracza nasze umiejętności teleportacji. Większość okien parteru ma kraty.



Ale wejść się da, co kilka miesięcy później udowodnił kolega Piotrek! (pozdrawiamy!! :)


Poniżej kilka zdjęć zrobionych przez Piotrka. Z dachu wieżowca - za dnia:


I nocą.



Widok z dachu na inne opuszczone budynki Studenckiego Gradu.


Zdjęcia z wewnątrz wieżowca:



My tymczasem, nie mając sukcesów w przenikaniu do wnętrz wieżowca, postanawiamy odwiedzić kolejne budynki. Są mniejsze i przypominają szkoły, sale gimnastyczne, a między nimi rozciagają się zarastające boiska.





Każde okno inne!


Tu kiedyś trzymano jakieś zwierzaki.


Życie jak widać toczy się nadal, więc być może dalej te sale gimnastyczne służą za obory? ;)


Wokół całego kompleksu wije się droga z połamanego asfaltu, przebijając się przez zielony tunel.



Oczu jednak nie należy wznosić zbyt wysoko, bo teren jest pełen otwartych studzienek kanalizacyjnych. Jazda przypomina więc slalom gigant z gałęziami drapiącymi w dach i włażącymi przez okna. Dzień dzisiejszy nauczył nas, że nie należy jeść kanapek w samochodzie przy otwartych oknach. Kabakowi gałąź wyrwała z rak kanapkę! Ja wiem, że są na świecie mięsożerne rośliny, ale żeby porywały chleb z kiełbasą?? Skandal! I to takie okazy wśród roślin ruderalnych? Jak to podróże kształcą, również w dziedzinie botaniki! :P

Nie udaje się jednak objechać terenu dookoła - przed nami rozłozyła się kałuża wielka jak jezioro, rozlewająca się na całą drogę. Woda jest mętna i dosyć głęboka, a co gorsza nie widać ile na jej dnie jest otwartych studzienek... Zawrócić w owym tunelu nie bardzo się da, zwłaszcza krowiastym busiem. Przychodzi się cofać - już trzeci raz na tym wyjeździe. Toperz chce mi urwać głowę, że znowu wpuściłam nas w maliny - i to takie dosłowne. Kolczaste krzaki z czerwonym owocem również tu występują.

Ufff... Busio wyjechał i nic sobie nie urwał! Obiecujemy sobie, że na jakiś czas damy sobie spokój z opuszczonymi. Ale zapominamy, że to Bułgaria, tutaj się tak po prostu nie da! ;)


cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz