bubabar

wtorek, 18 października 2022

W pogoni za cykadami cz.8 (2022) - Bułgaria, wioski bocznych dróg (z Virovska do Kunina)

Za Vracą skręcamy w boczne drogi. Jedziemy trasą przez Gorno Pesztene, Tiszevica, Virovsko, Gabare. Znów wpadamy w krainę wyludnioną i zapomnianą. Co drugi dom sprawia wrażenie niezamieszkanego i pożeranego przez roślinność. Co ciekawe - te domy są w dobrym stanie, zamknięte, okna nie rozbite, wnętrza niewypatroszone, a jak zerknąć przez brudne szyby - to pełne mebli i codziennych sprzętów. Jakby ktoś właśnie na chwilę wyszedł i nie wrócił przez kilka lat. U nas opuszczony dom we wsi zazwyczaj oznacza kompletną ruinę, wygrzmocone okna, wyprute kable ze ścian i nasrane na środku. Może po prostu nie ma komu niszczyć, bo wszyscy wyparowali??

W Virovsku zatrzymujemy się na dłuższą chwilę. Rzuca się w oczy spory komunistyczny pomnik stojący w centrum wsi.




W tle dom kultury. Chyba nie opuszczony, ale też taki nie do końca czynny.


Zasiedziały w busiu kabak leci na plac zabaw.


Jest też drugi piętrowy budynek. Były w nim sklepy, a kiedyś to nawet poczta! Jeden sklep chyba nadal jest czynny, acz w tej chwili jest akurat zamknięty.



Wszystko jest tu oblepione czymś, co przypomina nasze nekrologi. Ogłoszenia wiszą na dawnym sklepie obuwniczym, na drzewach, przystankach autobusowych czy furtkach pustych domów.




Ja pierdziuu! Co to jest?? To nic dziwnego, że tutaj jest tak pusto, skoro wszyscy już przenieśli się na tamten świat. Ale czemu u licha wszyscy tak nagle i naraz? Może tu mieli zatrutą wodę albo jakąś lokalną zarazę? Przez chwilę czuje jak zimny pot spływa mi po plecach. Może jednak lepiej nie włóczyć się po tej wsi i jak najszybciej stąd spadać??? Dokładniejsze wczytanie się w ogłoszenia rozwiewa jednak wątpliwości i wytwory bujnej wyobraźni - mają tu po prostu inne zwyczaje w tym temacie. Nekrologi są często wywieszane w rok, dwa czy dziesięć po czyjejś śmierci, ot tak na pamiatkę i dla przypomnienia. Nie są również zdejmowane te stare, wiszą aż spadną, spłowieją i zetrze je czas. Najstarszy spotkałam chyba z 2014 roku.

Mimo tego spostrzeżenia jednak osobliwe wrażenie nie ustępuje. Dziwnie się wchodzi na teren opuszczonego gospodarstwa widząc wlepione w ciebie oczy dawnych mieszkańców. Tu np. jeden z domów wyglądających na niezamieszkały...


Szyby częściowo zatkane jakąś ceratą, przygotowane drewno zaczęły pokrywać rude porosty. Wybetonowane podwórko popękało, a w szczelinach osiedliły się zioła często sięgające już po pas.


A przy furtce wita cię z uśmiechem pani Jekaterina.


Wychodzi na to, że oficjalnie nie zamieszkuje tu już od 4 lat. Ale w tym momencie jakoś mam wątpliwości czy aby napewno i czy jednak nie odwiedza swoich włości w mgliste, pochmurne poranki, zwłaszcza jak jacyś przybysze cholera wie skąd próbują jej wbijać na podwórko. Patrzymy sobie przez chwilę głęboko w oczy i mimo chwilowego wahania jednak zew eksploratora zwycięża - lekko drżącą ręką naciskam klamkę... Ufff... na szczęście zamknięta. Przez płot nie będę sadzić, mam niewygodne do tego spodnie ;)))

Świadomość tego, że zwiedzasz dom ludzi, którzy już odeszli - to jedno. Ale jednak obraz jakoś bardziej przemawia do psychiki. To takie wybitne odarcie z anonimowości. Dom przy ulicy na jakimś bułgarskim zadupiu, gdzie jesteś pewnie pierwszy i ostatni raz, przestaje być tylko budynkiem, gdy wiesz, że mieszkało tam 5 osób, jak wyglądali, ile mieli lat żegnając się z tym światem. I od ilu lat hula po ich obejściu tylko wiatr...

Przez pół godziny kręcenia się po miejscowości spotykamy troje ludzi. Dwóch panów w odblaskwoych kamizelkach zbierających śmieci i grabiących trawę oraz przemykającą na rowerzę babeczkę, od ktorej dowiaduje się, że sklep jest czynny od 15. Mówię jej, że jesteśmy z Polski, że jedziemy nad morze. Ona, że porządkuje tu dom po babci. Teraz mieszka w mieście Plewen. Na tym niestety porozumienie polsko- bułgarsko- migowe się kończy. Babka mi coś jeszcze opowiada, co chyba dotyczy jakiegoś wzgórza w sąsiedniej wsi, ale już nic niestety nie rozumiem. Pokazywała na mapę, że tam jest górka i żeby tam iść (albo właśnie nie iść?) i przy tym się nadymała jak balon. Nie skumałam co to mogło obrazować. Potem rysowała mi patykiem na ziemi jakieś postacie takie też jak nadmuchane, powtarzając "Gabare gora chołm werch, skok, ne ne ne" i podskakiwała na jednej nodze. Na wszelki wypadek jednak wzgórza nad Gabare będziemy omijać ;)

A poza tym to miejscowość wypełnia tylko świergot ptactwa. Ptaków jest tu wiele rodzajów - od gołębi, przez dzięcioły, bociany do tych pięknie śpiewających. Cała okolica wręcz trzęsie się od ćwierkania i kląskania. Ptaki chyba nie lubią ludzi i jakoś im się nie dziwię, biorąc pod uwagę jak nasz gatunek ostatnimi czasy kompulsywnie niszczy zieleń wokół siebie.

Dawna budka z piwem? A może przystanek autobusowy?


I kolejne wsie, gdzie domy zerkają nieśmiało zza zwartej ściany zieloności.


Tu chyba jednak ktoś pomieszkuje, bo pasie się stadko kóz... A może to dzikie kozy?


Kiedyś był tu jakiś napis, jednak obecnie nie jesteśmy juz w stanie nic odczytać.


Kozy dzwonią dzwoneczkami uwiązanymi na szyjach i chyba znalazły najbardziej smakowite drzewko w okolicy. Obserwując z jakim apetytem pochłaniają liście - sami się robimy głodni.



Z cukierni jednak już nie skorzystamy ;)



Kolejne puste domy...


Zwraca uwagę, że to wszystko nie były jakieś maluteńkie przysiółki czy zabite dechami dziury, gdzie psy dupami szczekają, a domy to lepianki z gliny czy słomy. Wsie są spore, budynki tu wszędzie stoją porządne, murowane, piętrowe, wręcz wille! Każda kolejna wieś wiązała się z obecnością sklepów (nie tylko spożywczych). Domy kultury, poczty, cukiernie, knajpy. Tylko ludzi wywiało...

Wieś Gabare jednak obala mity i wita nas wzmożonym i zróżnicowanym ruchem. Co trzeba przyznać - furmanki obecnie łatwiej napotkać w Bułgarii niż w Rumunii.


Ważny moment w podróży. Chwila warta zapisania w annałach każdej wyprawy. Pierwszy osioł na trasie.


Ot takie skrzyżowanie. Jedno z wielu tego dnia na naszych krętych ścieżkach.



W Lepicy mijamy ryneczek, na którym stoi budynek z wieżą. Ratusz? Zegar raczej nie działa.


Jest też pomnik kobiety z piłką. Opisów brak.


W Czerwen Brjag zatrzymujemy się dla pozwiedzania ogromnego, komunistycznego pomnika.



Pomnik stoi na wzgórzu, więc mamy widoki na całe miasteczko.




Wielki koleś na wzgórzu jest na tyle dynamicznie wykonany - ze swoimi wyłupiastymi oczami i rozdziawioną paszczą, że ma się wrażenie, że już za chwilę, już za momencik, on się naprawdę poruszy. A im dłużej świdrujemy w niego oczami, tym bardziej to odczucie narasta. Kabak: "Ciekawe miejsce, ale może już chodźmy stąd. On się chyba nie cieszy, że my tu jesteśmy. Jeszcze nas nie goni, ale jak zacznie - to będzie za późno".

Po schodach w dół zbiegamy ;)



Pustka, przestrzeń, rozległe place...


I przypominajka, że jesteśmy w UE, coby nam się nie wydawało ;)


Nad Kuninem mijamy nieczynne kamieniołomy, w których rozważamy nocleg.




Miejsce całkiem rokuje, zwłaszcza, że są zadaszone fragmenty łatwo dostępnych ruin, a znów się zanosi na porządne zlewy wieczorem. A i widoki stąd są całkiem niczego sobie!




Jest jednak jeszcze wcześnie. Zjeżdzamy do Kunina, wioseczki położonej w cieniu ogromnych skał.


Przebiega tu też linia kolejowa, której przyglądamy się z wiaduktu. Na takie pociągi to można się gapić godzinami. I bardzo by się chciało nimi pojeździć!





Na horyzoncie majaczą kolejne ruiny, ale jak już wspominałam, nie ma opcji, aby tutaj oglądać wszystko co fajne, ciekawe i pociągające. Klęska urodzaju! :)



Planowaliśmy jechać stąd do Karlukova, ale droga okazuje się być jakimś polnym śladem po traktorze. Mamy więc spory kawałek do objechania i do jaskini Prohodnej zawijamy od strony Lukovitu. Po drodze zaglądniemy jeszcze pod wodospad.



cdn


1 komentarz:

  1. Ale ciekawych rzeczy mozna sie dowiedziec na forach! przytoczę tu jeden wpis. Musiało chodzić jej właśnie o to miejsce!

    "buba pisze: ↑19 paź 2022, o 19:41
    "Gabare gora chołm werch, skok, ne ne ne" i podskakiwała na jednej nodze. Na wszelki wypadek jednak wzgórza nad Gabare będziemy omijać ;)

    Piotrek pisze:
    Babeczka usiłowała was skierować na miejsce katastrofy lotniczej w pobliżu Gabare.
    16 marca 1978 roku w Bułgarii rozbił się samolot lecący z Sofii do Warszawy. Zginęły w niej 73 osoby. To jedna z najbardziej tajemniczych katastrof lotniczych w krajach byłego bloku wschodniego. Do dziś nie wiadomo, co było przyczyną wypadku. Pojawia się też pytanie, dlaczego władze Bułgarii próbowały wszystko zatuszować.
    Większość ofiar stanowili Polacy.

    PS. Cytat pochodzi z artykułu na stronach i,pl:
    https://i.pl/zapomniana-katastrofa-lotnicza-w-gabare-opowiesc-o-ludziach-ktorzy-pamietaja/ar/c1-15352817

    OdpowiedzUsuń