bubabar

sobota, 6 listopada 2021

Czerwcowa włóczęga cz.3 - okolice bełchatowskiej dziury (2021)

A my suniemy dalej przed siebie. Podążamy puszczańskimi traktami...


Plan jest taki, że jedziemy zajrzeć do bełchatowskiej dziury. Próbujemy kilku miejsc, ale nie są zadowalające. Odwiedzamy zatem dwa legalne punkty widokowe - może tam nie będzie krzaków i roztoczy się przed nami szersza przestrzeń? Zapuszczamy żurawia zatem z okolic Żłobnicy i Kleszczowa. Jako że jest sobota to spotykamy tu masę turystów i rodzinnych wycieczek. Większość z nich mówi “ale tu paskudnie” i zaczyna walić selfiaczki. Nigdy nie przestaną mnie zadziwiać ludzie, którzy poświęcają swój wolny czas, aby odwiedzać miejsca, które ich odrażają. Czy potem będą mieć przyjemność z oglądania takiej masy “brzydkich zdjęć”? Jedna babka prawie się rozpłakała - chyba jeszcze nigdy nie widziała dobrze dymiącego komina - i wygłosiła jakiś poemat o tym jak planeta płacze. Uspokojona wewnętrznie obiecała swoim dzieciom McDonalda i pojechali w stronę swego przeznaczenia. A ja wreszcie mogłam porobić ciekawsze fotki, licząc, że żaden poeta mnie zaraz nie podkabluje za przekroczenie barierki. Acz zaraz przyjechali kolejni spragnieni selfiaka z elektrownią. Ot - magia letniej soboty. Długo myślałam gdzie się zaszyć w ten weekend, jakie miejsce nie będzie dla ludzi atrakcyjne. Przyszło mi do głowy, że industrial nie wpada w ramy mody tego sezonu, ale jak widać byłam w błędzie.

No a wspomniana dziura jest tu całkiem solidna...


...schodząca tarasami w dół. Fajnie by się tu musiało jeździć na rowerze.


Można użyć na widokach wszelakich maszyn.






Tego potworka chyba widzieliśmy już koło Dębiny? No chyba, że mają tu kilka podobnych?


A tu już widoczki na największą na świecie elektrownię opalaną węglem brunatnym. Ktoś wychowany w Bytomiu musi wpaść w zachwyt na taki fragment krajobrazu! :) Tak... Dymiący porządnie komin to kwintesencja poczucia sielskości i bezpieczeństwa - może nieco irracjonalna, ale jednak. Uczucia są takie a nie inne :)




Okolice obfitują w słupowiska i plątaniny kabli.





Potem jedziemy w rejon Rogowca. Jest tu taka jedna droga, która przechodzi pod solidną ilością taśmociągów i rurowsk.





a różne glebogryzarki są wprawdzie za płotem, ale na wyciągnięcie ręki.





Nawet bilbordy mają tu tematyczne!


Zajeżdżamy też miasto od północy, aby przypatrzeć się ogromnym baniom kominów elektrowni.



Płoty nas niestety trochę ograniczają… Myślę, że jakbym miała drona - to dziś by mnie na bank zamknęli i owa relacja by się na tym epizodzie zakończyła. Jako że drona nie mam (bo toperz się nie zgodził) to ciekawych ujęć dymów i maszyn nie ma, ale póki co buba jest na wolności ;)

Na nocleg jedziemy bez planu, trochę się nawet już martwiąc, że okolica nie obfituje w ciekawe miejsca tego typu. Aż tu nagle wyrasta przed nami jezioro! Ki diabeł??? Solidna połać wody na wschód od Cieszanowic. Na moim przedpotopowym atlasie oczywiście tam jest ląd. Okazuje się, że w międzyczasie powstał tam zbiornik - i na jego brzegu udaje się zająć chyba ostatnią wolną zatoczkę i zapodać tu biwak.



Ufff, tłum jest wszędzie dziki! Ale od jutra powinno być lepiej! Niedzielny wieczór zazwyczaj przynosi ukojenie - w każdym miejscu naszego kraju. Nie licząc oczywiście wjazdówek do dużych miast ;)

Rano odwiedzamy plażę po drugiej stronie zbiornika i mimo dzikiego tłoku nawet nam się tu podoba! Panuje taka radosna anarchia, trochę jak na Szackich Jeziorach.


Każdy tu robi co chce - auta wjeżdżają kołami do wody, obok płoną grille i ogniska, ktoś obnośnie sprzedaje lody z wiaderka. Namioty, łódki, pontony - wszystko naraz, a obok pylista droga i sosnowy las. Stoją też budy z gówno - paszą, gdzie kilku podchmielonych już mocno kolesi próbuje sobie dać po ryju, bo nie zgadzają się w temacie epidemii i wprowadzanego terroru. Acz muszę przyznać, że do trzymania dystansu podchodzą tak samo, czego im nie omieszkam powiedzieć - i prawie staję się niewinną ofiarą zamieszek ;) Sytuacje ratuje różowy flaming, którego niosę pod pachą, bo przypadkiem wsadza łeb do kufla jednego z kolesi - co powoduje natychmiastowe zdryfowanie zainteresowania na inne tory. Każdy chce selfi z flamingiem pijącym piwo,nawet przypadkowi przechodnie :) Niestety kolesie nie stanęli na wysokości zadania - i nie przysłali mi obiecanego zdjęcia :( Więc ta sytuacja musi pozostać jedynie na kartach mojej pamięci w głowie.

To ten delikwent. Udaje, że to nie o nim! ;)


Próbujemy też dotrzeć do kapliczki na bagnach. Jest ona jedyną pozostałością po wsi Borowiec, która zniknęła w wodach cieszanowickiego zalewu. Domy i zabudowania gospodarcze zostały zniszczone przed zalaniem. Została jedynie ta kapliczka, niegdyś stojąca na górce koło młyna. Ponoć do kapliczki można dotrzeć suchą stopą, ale tylko w niektóre okresy roku - w czasie dużej suszy i zimą, gdy mróz zetnie bagna.




My mimo wszystko próbujemy, jednak co chwilę stajemy przed kolejną porcją mlaskającego błota, a ilość chmur komarów powoduje znaczny spadek zapału do poszukiwań (zwłaszcza u toperza i kabaka, bo jak już kiedyś wspominałam, komary mając takie dwa smaczne okazy, z gryzienia mnie już rezygnują ;) Może w gumiakach by się udało?

Dla przedstawienia, czemu nam się nie udało tam dotrzeć - tak wygląda zdjęcie kapliczki z lotu ptaka - zdjęcie pochodzi ze strony pobezdrożach.com


Na tej stronce można sobie też zobaczyć zdjęcia kapliczki z bliska, bo autorowi udało się tam podejść zimą.

Skądinąd ciekawe, czemu robiąc zalew zawsze niszczy się stare budynki mające być na dnie? To byłoby takie ciekawe jakby oprócz kapliczki z wody sterczały kominy domów, dachy stodół czy oblepione ślimakami, omszałe ściany zalanych ruin. A gdyby nawet wszystko równo pokrywała woda - jaka gratka dla płetwonurków! Zupełnie jak kamieniołomy w estońskim Rummu, gdzie są podwodne maszyny czy domki, z zachowanym nawet wyposażeniem!

W Trzepnicy zjadamy lody na przysklepowej ławeczce. Takiemu zakątkowi nie mogliśmy się oprzeć!


Potem jeszcze przekąpka w kamieniołomach koło Sulejowa, zwanym wapienniki. Jak to często z kamieniołomami bywa, miejsce charakteryzuje się pięknym, lazurowym kolorem wody, która jest upiornie zimna.







Problem jedynie, że nasze kabaczę nie umie jeszcze pływać. Nie można więc jej tu wypuścić na szerokie wody, tylko trzeba znaleźć półkę do bełtania się przy brzegu. A jak wiadomo - kamieniołomy zaczynają najbardziej aromatycznie pachnieć tam, gdzie pod toba jest już kilkadziesiąt metrów wodnej otchłani! Ech... to zimowe zamknięcie basenów wiele planów nam pokrzyżowało!

cdn

1 komentarz:

  1. Ooooo, moje wakacyjne rejony :) I choć dziadków już nie ma to dalej czasem jeżdżę. Są plany, żeby tą kopalnianą dziurę zalać po zakończeniu wydobycia (co ma trwać, to zalewanie ze 20 lat) i powstanie największy zbiornik przynajmniej w naszej części Europy. Były plany, żeby na dnie zostawić jako ciekawostkę dla nurków tą wieeeeeeeelką koparę ale z tego chyba zrezygnowano.

    OdpowiedzUsuń