bubabar

piątek, 23 sierpnia 2019

Estonia (2019), Rummu








Rummu jest dla mnie w pewnym sensie miejscem wyjątkowym. Bo to właśnie dzięki niemu zdecydowałam sie pojechać do Estonii. Jak dzis pamietam ten zimowy dzien roku 2017, gdy przeglądając forum natrafiłam na niesamowicie klimatyczne zdjecia kamieniołomu pełnego zalanych ruin. I zaraz potem informacje o biwakowiskach RMK. I tak “odkryłam” kraj, który wyjątkowo przypadł mi do gustu!

W Rummu w radzieckich czasach było więzienie, a osadzeni w nim “pensjonariusze” pracowali w pobliskim kamieniołomie łupiąc okoliczne skały. Więzienie było owiane złą sławą nawet na tle radzieckich standardów - jakoś częściej mieli tu bunty więźniów, pacyfikacje ich przez służby albo tajemnicze przepadanie więźniów bez śladu. Ponoć były momenty, że obsługa nie kontrolowała terenu, a więzienie żyło własnym życiem pod kontrolą i według zasad lokalnych przestępczych autorytetów.

Potem Sajuz upadł, wiezienie zaprzestało działalności (skadinad ciekawe czy więźniowie zostali przeniesieni gdzie indziej, wypuszczeni czy uciekli ;) ) pompy odsysające wode przestały działać i teren spotkał los wielu opuszczonych kamieniołomów - zamienił sie w malownicze jeziorko! Woda zalała również wiele budynków. Kilka z nich nadal wystaje z wody, nadając temu miejscu niezwykły klimacik.

No wiec pewnym czerwcowym popołudniem wybieramy sie na poszukiwanie owego miejsca. Kamieniołom znajdujemy, ale wygląda jak nasze dolnośląskie.. Kurde, niby fajnie.. Ludzie biwakują, kąpią sie, palą ogniska.. Ale jechac 1500 km, żeby było jak pod Strzelinem? Chyba zawineliśmy nie w tą część wyrobiska co trzeba...


Szukamy dalej. Informacje mamy takie, że kilka lat temu ten cały teren z zalanymi budynkami i malowniczymi hałdami był swobodnie dostępny. 2 lata temu trzeba było wchodzić przez dziure w murze. Rok temu dziury zaklejono, wisiały ostrzeżenie o pilnujących psach ras dosyć dużych i w ogole robił wrażenie niedostępnego. Co spotkamy teraz? Falista i wyboista droga wyprowadza nas na przeciwległą strone wyrobiska. Chyba jesteśmy blisko miejsca właściwego - zza muru sterczą poszarpane zbocza sztucznych gór.. No własnie, ale mur.. Otacza ściśle cały interesujący nas teren, a dawne dziury czy inne miejsca do przełażenia są uszczelnione drutem kolczastym i tłuczonym szkłem....



W koncu z trzeciej strony trafiamy na brame. Teren jest obecnie prywatny. Wjazd/wejście płatne - 3 euro od osoby. Trudno.. Dostajemy na łapy jakies czerwone paski, kojarzące sie raczej z komercyjnymi imprezami masowymi czy festiwalami. Trudno.. Grunt, że w końcu wleźliśmy, bo zaczynałam już tracić nadzieje, że sie uda...

Jeśli pominąć obecność budki z cieciem na wejściu - dalej jest już fajnie. Nikt nie pilnuje, każdy może robić co chce - kąpać sie, skakać za dachów do wody, włazić na hałdy, czy zwiedzać opuszczone budynki. Byle ewakuować sie do godziny 20. Bo wtedy zamykają brame i spuszczają psy. Jak nam miejscowy radził - jak biwak - to tylko na dachu jakiegoś opuszczonego budynku - bo tam psy nie wejdą ;)

Z zielonej wody wystają 3 zatopione budynki.






Ale prawdziwa rewelacja to się tu zaczyna pod wodą. Tam ponoć można znaleźć i latarnie, i maszyny górnicze, i budynki z wyposażeniem, gdzie można wpłynąć do środka. Podwodnymi ruinami mozna nacieszyć oczy nie tylko nurkując, woda jest tu na tyle przejrzysta, że ponoć gdy porządnie zamarznie i spaceruje sie po lodzie - to wszystko fajnie widać, jak przez szybe!

Z ruin skaczą lokalne chłopaczki. Niektórzy wspinają sie jak małpy po murze, inni nurkują pod kratą i włażą jakoś od środka. Z ich rozmów (a raczej pokrzykiwań, bo takie wyrostki to zwykle nie umieją mówić tylko ryczą jak zarzynane bawoły ;) ) wynika, że skoki chyba nie należą do bardzo bezpiecznych. Zwłaszcza złą sławe ma lewy róg budynku. Tam skaczą tylko najodważniejsi bo ponoć rzadko sie to udaje przeżyć bez szwanku. Tam ostatnio jakiś ich kumpel Eryk zapodał niechciane spotkanie z podwodną konstrukcją… Nie wiem na ile skutecznie sie nadział, ale dzisiaj Eryka z ekipą nie ma nad wodą…





Zielona otchłań wody jest bardzo przyjemna kąpielowo. Szkoda tylko, ze niebo jest takie zasnute. W słońcu to musi tu być pięknie - lazurowa woda, żółte skały.. Widziałam na zdjęciach. Teraz jest za to bardziej mrocznie.. ;)


Okoliczne ptactwo...


Mamy też takowe odwiedziny. Dwie nakrapiane kulki przydreptują do naszego plecaka. Są śliczne, ale szybko sie oddalamy. Nad głowami nam skrzeczy ich mama i lata jak oszalała. Chyba sie martwi o niesworne pisklaki.


Wspinamy sie na "skałki". Niesamowity klimat! Jak tu nie kochać hałd!?!?!






Zwłaszcza, ze widać stąd całe miasto...całe miasto ruin!



Widać np. blokowisko, które miałam okazje dziś zwiedzać, gdy szukaliśmy właściwego brzegu kamieniołomu. To chyba to miejsce, które zamyka horyzont.


Bloki są mocno wypatroszone, klatki schodowe obwalone. Nie ma za bardzo opcji wspięcia sie na wyższe kondygnacje.






Nic szczególnego tam sie nie znajdzie, oprócz atmosfery opuszczenia i ogólnej rozpierduszki, którą albo sie lubi albo nie. Ja lubie, więc łaże miedzy blokami, wsłuchując sie w cisze przerywaną dalekimi grzmotami i dziwnymi dźwiekami z wewnątrz budynków, które, kierując sie racjonalizmem - zapewne generuje wiatr…







A wracając do hałdy.. Chyba wylazłam na nią ciut za wysoko. Zjeżdzam w dół na zadku, tzn. na mokrych kostiumach, które przytroczyłam do plecaka… Wynoszę więc stąd kilka bryłek gliny ;)

Pomruk burzowy staje się coraz bardziej zauważalny. Dziwne grzmoty - jakies takie ciągłe.. A błysków praktycznie nie ma...

Obchodzimy ruinki wodne jeszcze z drugiej strony. Jeden z budynków, ten najwyższy, pomalowano w kolorowe mazaje.




Jako że jedna z jego ścian jest od strony lądu - dajemy rade zajrzeć do wnętrza.




Zaglądamy za brame, której półotwarcie i tabliczki (np. taki przekreślony człowieczek ;) ) sugerują, że jest tam coś ciekawego ;) No i jest! Wreszcie tu architektura wyraźnie sugeruje powięzienny charakter miejsca! Kiedyś musiało tu być mniej przyjemnie - zwłaszcza dla tych co siedzieli w środku ;)







Plątaniny drutu kolczastego przybierają ciekawe desenie.






Spomiedzy pomalowanego w graffiti betonu roztacza sie fajny widok na zalewisko, plaże, skałki… Tu są chyba najfajniejsze ujęcia do zdjęć - ale jednocześnie ostatnie…




Potem otwiera sie klapka w podniebnej beczce… Siła wodospadu prawie zbija z nóg.. 200 metrów dzielące nas od busia to stanowczo za dużo… Wsiadamy wiec ociekając, a ja mam jeszcze te 3 bryły gliny na plecaku, których ulewa, mimo swej mocy, jakoś nie wypłukała.. Wnętrze busia zaczyna wiec szybko przypominać zalany kamieniołom ;) Zapach stęchlizny i starego więzienia unosi sie w powietrzu. Nawet komary spinkalają w popłochu ;)

Ludzie, którzy przywędrowali tu pieszo, przyjechali rowerami, albo ich auta są dalej zaparkowane - chowają sie po kilku w tojtojach. W jednym to chyba nawet sztuk kilkanaście. Piski nastolatek sugerują, że to wspaniała przygoda.

W nasilającej lub słabnącej ulewie (a głownie to pierwsze) szukamy miejsca na biwak. Mamy chęć na wiate.. Dach busia okazuje sie nie do końca szczelny.. Cieknie - i to mi centralnie na łeb. W dachu jest diodka ponoć od “imobilajzera” i musze pod nią podstawić wiaderko. Dobrze, że pod nogami leżą kabacze zabawki plażowe, wiec nie trzeba długo szukać ;)

Namierzone przez nas miejsce nie nadaje sie na biwak - zabite ludzmi na amen. Tak… Piątek i za blisko Tallina.. Kampery giganty, jakies namioty jak dla cyrku, plakaty o jakimś wyścigu rowerowym, ogólnie klimaty parku miejskiego. Masakryczny tłum, mimo oględnie mówiąc średniej pogody..

Wracamy w rejon Paldiski. Deszcz ustaje.. Zalepiamy dach busia łatkami do dętek rowerowych. To już trzeci, po namiocie i śpiworze, obiekt ich użycia. Cudowny wynalazek! Bo np. srebrna taśma nie chce sie trzymać pordzewiałego dachu.

Jedna ze skał w sosnowym lesie wygląda zupełnie jak domek dla krasnoludków. Przez godzine kabaczę puka do środka i na tysiąc sposobów przekonuje mieszkańców skały, aby jednak do niej wyszli sie zaprzyjaźnic.

Gdzieś błyska słońce. Drewno nie chce się palić, napełniając okolice jedynie dymem i pięknym zapachem wędzonki. Komary pożerają nas żywcem. To był udany dzien!





Codziennie wieczorem z kabaczkiem wspominamy miniony dzień. Już siedząc w śpiworkach każdy opowiada co sie zdarzyło fajnego, co sie nam najbardziej podobało, jakie miejsca, jakie zdarzenia… Dziś zajmuje nam to chyba półtorej godziny!

cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz