bubabar

czwartek, 30 lipca 2020

"Ściana Zachodnia" cz.9 - Jarnatów (2020)

Na bieżąco szukając odpowiednio wyboistych dróg suniemy dalej ku swemu przeznaczeniu. Tu akurat okolice Sokolej Dąbrowy - kocie łby + maki! Piękny zestaw!



W Jarnatowie był plan zwiedzania opuszczonego pałacu. Niestety ma on już lokatorów i bardzo solidne, kompletne ogrodzenie. Pewnie aby lokatorzy się nie rozpierzchli!

Oglądamy pałac więc tylko z daleka.



Kabak szczęśliwy, bo to lokatorzy są dla niej główną atrakcją, a jakiś tam budynek zdecydowanie mniej.



Budynek np. nie je trawy z ręki. I nie beczy!


Polna droga wyprowadza w lasy i zarośla...



Za wsią jest jezioro zwane, jak się można domyślić, Jarnatowskim. I tu odkrywamy rewelacje! Domki na wodzie! Małe wiatki, użytkowane zapewne przez wędkarzy, umieszczone na palach! No i ulewa nikomu niestraszna, a ponoć podczas deszczu ryba lepiej bierze! Taka “baza oddycha” jak z Dniestrowska - tylko w wersji super mini! ;)

Domki widziane z daleka.




I z trochę bliżej...






Jeziorko trochę podeschło.


Chybotliwe pomosty prowadzą więc początkowo przez trzcinowe chaszcze i bagienka o silnym aromacie glonu i kruszejącej na słońcu ryby.



A dalej to już istne apartamenta! :) Schodki, tarasy, mieciutkie pufy!







Znajdujemy sobie fajne miejsce nad jeziorem - przy zwalonym pniu. Pogoda dziś jest bardzo zmienna. Raz wygląda, że zaraz przywali burza… i nawet troche popaduje...



A za chwilę grzejemy się w miłym słoneczku.



Na ognichu pieczemy karkówkę i… buty. Jakoś woda bunkrowa jest dużo trudniejsza do wysuszenia niż taka zwykła “naziemna” ;)


I tak sobie gawędzimy, że jednak Polska to piękny kraj... Że tutaj też można znaleźć klimatyczne miejsca i mimo zamkniętych granic na wschód - praktycznie tak samo spędzać wyjazd jak planowaliśmy... Jak w zły czas padają te słowa... I potem długie godziny huczą w głowie echem, pełnym złowrogiego chichotu....

Gdy kończymy dojadać mięsko zjawia się leśniczy z informacją, że nie możemy tu zostać. Oficjalne miejsce biwakowe jest po drugiej stronie jeziora i ostatecznie możemy się tam zatrzymać. Jacyś rowerzyści na nas donieśli. To nic, że tu są ślady po wielokrotnych ogniskach i wyraźnie widać, że miejscowi biwakują tu nie raz… To nic, że wyzbieraliśmy cały wór śmieci na tym miejscu (naprawdę mam ogromną ochotę je z powrotem wysypać tam gdzie były..) Właśnie w takich chwilach najbardziej nas szlag trafia, że nie jesteśmy teraz zgodnie z planem na Łotwie czy w Estonii - tylko w tym zakichanym, przeludnionym, policyjnym kraju pełnym skurwieli donosicieli. No cóż… Ognisko więc gasimy, cudze śmieci zabieramy, a w stronę kapusiów wysyłamy najgorsze pokłady energii jakie potrafimy. Mam nadzieje, że spotka ich coś bardzo złego. Karma wraca… Do leśnika nie mam pretensji - był miły, a taka jest jego praca, że musiał zareagować na zgłoszenie... Ale dobrze mówili starsi ludzie - nie ma nic gorszego jak ormowiec, który w ramach wolontariatu i dla podbudowania własnego ego lubi dokopać bliźniemu... A niestety teraz przyszły takie czasy, że bezinteresowne szuje wychylneły z podziemia i rosną jak grzyby po deszczu, puchnąc z dumy... Na szczęście był to jedyny taki przypadek na tym wyjeździe...

Drugi brzeg też jest w miarę miły. Tylko dużo mniej zaciszny. Tam byliśmy jakoś schowani za wiatrem. Tu duje jak szlag… Dobrze, że chociaż zdążyliśmy tam żarcie upiec.. Tu by strach ognisko palić nawet na piasku - że nam go zdmuchnie gdzieś w las… No i tu już dotarł wieczorny cień, z którego możemy patrzeć na słoneczny, zakazany brzeg…





Kręcimy się po pobliskich lasach, gdzie jeszcze można złapać ostatnie promienie wieczornego słońca…



I na szczęście spotykamy już tylko zwierzęta… Czasem chyba lepiej spotkać watahę wilków niż człowieka…


Plaża jest pełna klimatycznych starych pomostów, które mocno już nadgryzł ząb czasu.






Fajnie, że tu była ta "oficjalna plaża" i było się gdzie ewakuować...

Wieczór spędzamy na wietrznym pomoście (nieraz mocno trzymając czajnik z herbatą, żeby nam go nie zduło do wody)


Przygląda się nam znad lasu lśniąca kula..



A potem tworzą się cudne srebrzyste falki!


Ciekawe, że ryby najbardziej lubią skakać właśnie w tym pasie światła! Wszystkie właśnie tam przypływają, aby wyskoczyć z wody patrząc na księżyc. Z drugiej strony - gdybym była rybą to też bym pewnie tak robiła!

Są też szybkie (bo dość zimno) przekąpki słuchając dziwnych dźwięków z lasu. Coś robi “kłaaaaa”. I każdemu “kła” odpowiada jakby cieniutkie wycie…

A rano okazuje się, że wiatr nawiał niesamowite ilości piany! Skąd?? Jezioro wyglądało na bardzo czyste, nigdzie nie ma nad nim zabudowań ani pól uprawnych?


Nasz zapał na kąpiel więc nieco spada… Zwłaszcza, że wiatr nie ustał, ale za to jest dużo zimniejszy niż wczoraj...


cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz