Wszystkie poprzednie razy bywaliśmy tam zimą, ostatecznie późną jesienią lub wczesną wiosną. Wejście pod ziemię wiązało się więc z przyjemnym odczuciem ciepła, rozbieraniem z kurtek i odwijaniem zwojów szalików. Z mrozu wkraczało się w teren chłodny, ale o temperaturze zdatnej do biwakowania (ot jedyna moja szansa na zimowe noclegi w terenie ;) ) Teraz - weszliśmy z upału do paskudnej lodówki. Tak.. jak względne może być odczuwanie tych 8-10 stopni. Pozabieraliśmy po dwa swetry na głowę, ale okazało się, że trzeba było zabrać ich jeszcze więcej!
Zawsze dotychczas szliśmy na MRU z ekipą - i to zazwyczaj niemałą. Zupełnie inaczej postrzega się labirynt podziemnych korytarzy w zgiełku, wśród rozmów, śmiechu i kręcących się ludzi. Idąc w trzy osoby jest jakoś tak... inaczej? Inaczej smakuje ciemność i podziemne dźwięki… Poza tym zawsze szliśmy tam z kimś, kto znał te bunkry lepiej od nas. Zawsze ktoś nas prowadził do wejścia, a potem korytarzami na miejsce imprezy lub noclegu. Myśmy po prostu szli, ciesząc się rozmową, śpiewami, robieniem zdjęć lub urokiem pełnych nacieków ścian. Teraz całokształt wycieczki zależał wyłącznie od nas. Nie było na kogo zwalić odpowiedzialności znalezienia otwartego wejścia czy decyzji na podziemnym rozdrożu.
Poza tym - my już tam byliśmy, ale kabaczek nie… Dla niej to była pierwsza wyprawa tak głęboko pod ziemię, do tak przepastnych korytarzy i namacalnej ciemności. Ciekawie było więc spojrzeć na znane miejsce oczami niespełna pięciolatka, który w wielu momentach nieco inaczej patrzy na świat… Wiele kabaczych wątpliwości zostało tego dnia rozwianych, np. co się dzieje z Buką latem. Wiadomo, że Buka wyłazi zimą i wszystko mrozi. A tu już wiadomo - Buka latem schodzi do MRU i tam siedzi! :)
Były więc klimaty totalnie inne od poprzednich, tunele wypełniały nieznane wcześniej dźwięki, cienie i kształty - i jak można się domyślać - oczywiście się pogubiliśmy ;)
Czar podziemnych klatek schodowych…
Kabaczek: “Tu schodów jest więcej niż u babci w Bytomiu!”. No tak.. U babci to tylko 4 pietro ;)
Wszelakie pordzewiałe żelastwa cieszą oczy w podziemnych tunelach.
Rdzawe nacieki ścian przeglądają się w wodzie chlupoczącej pod butami.
Ta ściana się na nas patrzy! To dobrze czy źle? ;)
I ta też!
Skrzyżowania…
Wąskie przepusty...
Ooooo! To tu jesteśmy bezpieczni? Ufff.. “Koronawirus Zone Free” ;) Czy to znaczy, że tu nie trzeba nakładać maseczek, rękawiczek, pieluch i innych środków ochrony, zabezpieczających przed zbiorową histerią?
Nie ma to jak się pobujać w hamaku w lesie! tzn. kilkadziesiąt metrów pod korzeniami drzew tyż może być! :)
A tu żeśmy źle poleźli. Skręciliśmy w korytarz za wcześnie.. I zrobiła się wielka woda… Ale skoro TAM jest wyjście to poszliśmy... dwie osoby po kolana w wodzie...
...a jedna pod pachą…
Ale TAM wyjścia nie było… ;)
Tak długo zabawiliśmy robiąc zdjęcia, hamakując, ciesząc się naciekami i wlekąc się ślimaczym tempem - że zawędrowaliśmy bliżej niż się nam wydawało ;)
Trzeba było więc zawyć ze złości na własna głupote i cofnąć się… zaś przez lodowatą wodę - i potuptać już tam gdzie trzeba, tylko że w mokrych butach, które przy każdym kroku robią pffff…
A tu już naziemne okolice, gdzie dociera słońce i beton najeżony zbrojeniami miesza się ze spętlonym chaszczem czerwcowych zagajników.
Latem chyba jednak świat jest zbyt piękny i przyjazny, żeby siedzieć pod ziemią! W ciemność przepastnych korytarzy będziemy więc raczej wracać tylko w paskudne okresy roku!
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz