W Błąkałach, jak to my mamy przeważnie w zwyczaju, idziemy pod sklep.
Zwykle takie miejsca są bardzo miłe, ale jak widać trafiają się wyjątki od reguły. Pod sklepem są wiatki, ale pizga tak niemiłosiernie, że siedzenie w nich to jakaś masakra.. Oprócz wiat jest też przy sklepie niewielkie pomieszczenie ze starymi kanapami, stołem, jakby oszklona weranda, pełna kontenerów z pustymi butelkami.
Drzwi otwarte, widać wyraźne przeznaczenie do celów biesiadnych. Pytam sprzedawczynie czy możemy tam na chwilę usiąść, bo na zewnątrz to wiatr łeb urywa. Liczyłam, że dostanę odpowiedź “tak” lub “nie” - i temat będzie zamknięty. Baba prowadząca sklep jest jednak jakaś obłąkana (hmmmm.. czy to ma jakiś związek z nazwą miejscowości?? ;) ) i po moim pytaniu wpada wręcz w szał! “Wybijcie to sobie z głowy! To jest absolutnie niedozwolone! Co to w ogóle za pytanie! Jak śmiesz gówniaro!” Zupełnie jakbym zapytała czy mogę zrobić kupę na środku sklepu.. Tak antypatycznej i bezinteresownie wrednej osoby to naprawdę dawno nie spotkałam. Rzadko mam ochotę całą siła woli życzyć komuś wszystkiego najgorszego. Żeby dostała sraczki i wszystkie świnie jej sparszywiały! A przede wszystkim, żeby wszyscy jej klienci pojechali do Biedronki w Gołdapi! Zawsze mi było cholernie żal małych, wiejskich sklepików, że znikają z polskiego krajobrazu, że czy lokals czy turysta, nie ma gdzie sobie bułki, wody, loda czy piwa kupić... Ale jak tak to ma wyglądać - to ja podziękuje! Czasem bardzo żałuję, że nie mam w daszku czapki malutkiej kamerki, coby takie sytuacje filmować i dodawać do relacji...
Jedyne co mi pozostaje to nic w owym sklepie nie kupić, obiecać jej - tej ekspedientce, że reklama jej sklepu i jej szanownej osoby pójdzie na całą Polskę - i skupić się na (wcześniej wspomnianej) sile woli ;) Chłopaki jednak chcą wypić piwo, siadamy więc w owych wiatach na wygwizdowie… Próbuję zagotować wodę na herbatę, ale jest tak zimno i wieje, że woda ni cholery nie chce zabulgotać.. No ale ponoć zieloną herbatę nie należy parzyć we wrzątku ;) Widać los chce, aby było zgodnie ze sztuką! ;)
(zdjęcie z aparatu Pudelka)
Przysiada się do nas Marek, młody lokalny pijaczek. Gada trochę od rzeczy. Nie odpowiada na pytania, ma swój świat. Opowiada o pobliskich wiaduktach, że tam jest parking, że właściciel trzepie na tym grubą kasę - po czym opowieść ulega zapętleniu. Jego głównym celem jest jednak sępienie fajek i kasy na piwo. Jest też okropne namolny, chce nas oprowadzać po okolicy, nawet jak już odchodzimy - to długo, bardzo długo za nami lezie i nie można się opędzić - jak od natrętnej muchy. Inni podsklepowi miejscowi podchodzą do niego jak do z lekka niespełna rozumu - jak do wioskowej maskotki, którą trochę się pogardza, trochę opiekuje, ale jednak zwykle traktuje dość z buta, żeby trzymała dystans. Może my byliśmy zbyt mili z początku, więc się tak przylepił jak g… do buta?
Idziemy szukać cmentarza ewangelickiego - Pudel miał takowy na mapie. Cmentarza (a nawet jego ruin czy resztek) nie udaje się znaleźć. Za to znajdujemy... Marka... a raczej to Marek znajduje nas i bardzo się cieszy z ponownego spotkania - i znów ogłasza się jako przewodnik do parkingu w Stańczykach ;) Auuuuuu! Znaczy dalej będzie truł d...
Czuć, że jesteśmy już na Mazurach. Zabudowa jest tu zupełnie inna niż w suwalskich wsiach!
Często stoją chutory przypominające Dolny Śląsk.
(zdjęcie z aparatu Pudelka)
Miła dla oka przydomowa ozdoba :)
Kierujemy się w stronę wsi Stańczyki. Na szczęście w końcu udaje się zgubić Marka, który w którymś momencie przestaje majaczyć między drzewami. Acz nie mamy pewności czy go jeszcze nie spotkamy - bo może poszedł skrótem, o którym opowiadał?
Tutejsze drogi wiją się sympatycznymi alejami starych drzew...
Idziemy też wąwozem, gdzie napotykamy jeden z wiaduktów tutejszej kolejki. Taki niewielki, mało popularny i służący chyba miejscowym jako nadogniskowa wiata! Górą idzie po nim jakaś polna droga...
Mijamy też harcerską stanicę, niestety bez wiaty, którą byśmy mogli zasiedlić.
W końcu docieramy na wiadukty. Te wielkie, najbardziej popularne, płatne, ale dziś na szczęście nie oblezione przez turystów tak masakrycznie jak mi pozostało w pamięci z mojego tu pobytu przed kilkunastu laty (wtedy już na widok parkingu uciekliśmy gdzie pieprz rośnie ;) ) Dziś teren dzielimy jedynie ze zorganizowaną wycieczką emerytów.
Łazimy więc owymi wiaduktami, schodzimy też na dół gdzie meandruje niewielka rzeczka - zupełnie nie pasująca gabarytami do tych kamiennych molochów!
Inne, mniejsze, pobliskie wiadukciki.
Przytulny baraczek. Ale niestety zamieszkany - koczuje w nim chyba opiekun lokalnych atrakcji.
Pijemy likier z dzikiej róży - coś na rozgrzanie jest konieczne przy takiej aurze!
Miejsce na biwak znajdujemy za jeziorem. Są tu dwa jeziorka - większe i drugie całkiem malutkie. Różne ich nazwy na mapach widziałam - głównie pojawia się nazwa jez. Dobellus Mały i Duży - acz na jednej mapie nazywały się ciekawiej - Jeziora Przewrócone. Bardzo zaintrygowała mnie ta nazwa. Z jednym z tych jezior wiąże się tajemnicza historia sprzed wojny. Na ile to "historia" a na ile "legenda" - to ciężko mi określić.. Ponoć w 1926 roku w czasie jednej z wiosennych burz jezioro wybuchło. Niektórzy twierdzą, że strzeliło w górę jak błotny gejzer. Jezioro na jakiś czas przestało zawierać wodę tylko zamieniło się w błotnistą maź. Ludzie stwierdzili więc, że w wyniku wybuchu jezioro podskoczyło i odwróciło się dnem do góry- stąd ta ciekawa nazwa: jez. Przewrócone :) Inni twierdzą, że to bujda, teorie spiskowe i żadnego wybuchu tam nie było. Nazwa jednak jest bardzo malownicza, a zwykle w każdej bajce jest trochę prawdy! :)
A my sobie tuptamy... boczna droga… kwitnące drzewko… i jakby ciut cieplej!
Zbieramy chrust, stawiamy namioty, ciepłe promienie ogniska rozświetlają małą polankę przy leśnej drodze.
Mozaika wiosennego lasu..
Wieczór jest bardzo a to bardzo miły!
A! Z komentarzy współtowarzyszy na temat mojego namiotu! Było ich wiele, ale ten jakoś zapadł mi w pamięć. “Jak w nocy padnie hasło - spier***amy! to osobnik z tego worka na bank nie zdąży!” Tam trzeba spać z kosą pod głową i w razie czego rozcinać bok i w nogi!”
W oddali żabki kumkają w jeziorze, a jakaś sowa ucha tuż nad nami! Tak głośnych “uchu” to ja jeszcze nie słyszałam! :)
Mamy wyjątkowo dobrą kiełbasę do pieczenia w ognisku - taką jakby faszerowaną słoniną. Na zimno niekoniecznie mi smakuje, ale na ciepło...mmmmm..... :) Biorę sobie opakowanie "na pamiątkę" - za tydzień będziemy na Litwie, to będę wiedziała czego szukać i jakie zapasy robić!
Poranne aktywności :)
(zdjęcie z aparatu Pudelka)
Dziś dzień jest jakby cieplejszy. Zaczyna się chcieć żyć, wędrować, biwakować, zwiedzać!!! A tu trzeba się już kierować na Białystok i wracać… :( Do Błąkałów idziemy nieco inną drogą niż wczoraj.
Wpadamy jeszcze z Pudlem na pomysł, aby odwiedzić kolejną miejscowość - Żytkiejmy. Tym samym nie czekamy na PKS z resztą ekipy pod sklepem (tym obrzydliwym sklepem z wredną babą, która mam nadzieję, że ma już sraczkę) tylko próbujemy złapać stopa. Mimo bardzo niewielkiego ruchu się nam udaje - podwozi nas auto na litewskich blachach. Koleś wraca na Litwę, ale jedzie przez obwód kaliningradzki. Tak mu ponoć wygodniej i bardziej po drodze. Ma też bardzo nietypowy styl jazdy - widząc dziurę w drodze, stara się przyspieszyć i wjechać w nią oboma kołami naraz. Wygląda to nieco jak jakaś gra komputerowa - jakby odpowiednio dynamiczne łubudubuduuu powodowało nabijanie punktów. Trzeba przyznać, że koleś ten sport opanował do mistrzostwa! Chyba żadnej nie przegapił! :) Chwila! Już wiem! Może w obwodzie jest więcej dziur w drodze niż u nas? I jadąc tamtą trasą - gość ma szansę nabić sobie więcej punktów?? I wszystko jasne! :)
Żytkiejmy trochę przypominają małe miasteczko.. Łazimy trochę uliczkami, zaułkami... Plątaniny kabli, bluszcze, kwitnące drzewa, czerwień dachówek... Fajnie tu jest!
Bar "Marzenie" już niestety nieczynny... "Pod Lwami" też.. Szkoda... miło by odwiedzić na koniec taki przybytek!
Pozostaje jedynie sklepik...
Moje ulubione słupy! :)
Nie wiem czy lato tego roku szykuje się równie "ciepłe" jak wiosna? Czy już zapasy opału na zimę tu robią?
Potem zbiera się na deszcz, ja się chowam pod wiatą autobusową, a Pudel idzie zwiedzać dalej. Oczywiście mu dolało!
Obok przystanku jest tojtoj, który się do mnie uśmiecha :)
A potem to już początek powrotu.. Zaś w deszczu... Po drodze, z okien pociągu migają różne mniejsze i większe stacyjki. Bardzo mi sie podoba, że każdy budyneczek jest inny... Szkoda tylko, że większość zabita dechami i już od lat nieużywana zgodnie z przeznaczeniem...
(zdjęcie z aparatu Pudelka)
I w końcu Białystok i nocleg w PTSMie...
Potem nocne wyjście na miasto, knajpki... bardzo wczesna pobudka i długie, długie kiszenie się w pociągu sunącym na południowy zachód....
KONIEC
Dzien dobry. Proszę o kontakt. Była Pani kiedyś w Bielowicach w gm. Krotoszyce. Ta artystyczna budowa jest dziełem mojej mamy, która cierpi na schizofrenię. To co stworzyła jest jej całym światem. A mieszka w bloku nr 6 pod nr 1.Nazywa się Wanda Walkowska. Pozdrawiam. Kontakt do mnie. Najlepiej przez fb. Laura Gradzinska
OdpowiedzUsuńJuz napisalam :)
UsuńPiękne wiadukty... Do wysadzenia :-)
OdpowiedzUsuńA czemu chcialbys je wysadzac? ;)
Usuń