bubabar

wtorek, 17 grudnia 2019

Suwalskie ogrodniki (2019) cz.3 (Jeleniewo - Wodziłki - Bachanowo)










Z Płociczna jedziemy pociągiem do Suwałk.




A dalej PKSem do Jeleniewa. Jest tu troche fajnej, drewnianej zabudowy. Podświetlona zachodzącym słońcem prezentuje się jeszcze sympatyczniej!



Piwniczki za to kamienne, ukryte w typowo suwalskich pagóreczkach.


Z wiosek wychodzimy na boczne, pyliste drogi, które falistą linią prowadzą w stronę lasów i pól.


Na nocleg upatrujemy sobie przytulną polankę w sosnowym lasku. Wieczór jest w miarę ciepły, ale do upalnych biwaków na naszych “Podlasiach” to mu sporo brakuje.. Cóż… jeszcze nie wiemy, że będzie to najcieplejszy wieczór na tym wyjeździe… ;)

Rozpalamy ognicho, które próbuje nam uciec. Czasem ogień jest inny.. taki jakby... żywy??? Cały czas więc odtańczamy wokół ognia wydziwiaste piruety, coby na czas zadeptywać płomienie, które próbują sie rozpełznąć. Tak… jakby ktoś z boku obserwował to zjawisko to by miał zagwozdkę - mrówki ich oblazły czy może jakieś rytualne obrzędy, znane tylko wtajemniczonym? A my deptamy i deptamy… Sucho jest bardzo.. (to też się wkrótce zmieni.. ;)


W końcu ogień udaje się okiełznać - przestał szaleć, zaakceptował kto jest szefem stada ;) (a przynajmniej udaje ;) ) Siedzimy więc wokoło trzaskających iskier, pieczemy różne pyszności, popijamy tym i owym. Pierwszy dzień to i zapasy jeszcze nie nadwątlone!

W nocy mamy odwiedziny. W środek obozowiska wjeżdża nam auto. Chyba miejscowi. Na widok namiotów rozlega się donośne “Oooooooo!!!!”, po czym dają na wsteczny i teleportują się w inne miejsce.

Trzy namioty, przez nikogo nie niepokojone stoją sobie aż oświetli je poranne słoneczko.


No raczej źle mówię - dwa i pół namiotu! tzn. dwa namioty i jeden worek na buty! Mam na myśli mój niby - namiot! Tfu! Co ja za g… kupiłam! Jakbym zszyła dwie reklamówki z Biedronki to bym osiągnęła podobny efekt… Niedługo przed wyjazdem zaczęłam szukać jakiegoś małego namiotu, jako że ta opcja noclegowa wydawała się być konieczna. Noszenie naszej 4 kilogramowej trójki dla jednej mnie - wydawało się nie być dobrym pomysłem. Wydawanie iluś tysięcy na namiot do używania raz w roku - tez nie. Gdzieś rozpytywałam, szukałam - i ktoś polecił mi ten “namiot”. Stosunek wagi do ceny wydawał się być sensowny. Kolor - akceptowalny, wymiary również… Nie wpadłam na to, że wymiary podłogi to nie wszystko… Już jak wyjęłam go w domu celem przeliczenia zawartości - pojawiła się pierwsza “lampka ostrzegawcza” - ten namiot nie miał prawie w ogóle “szkieletu”, nie mogłam go rozłożyć bez wbijania śledzi! Troche słabo jak konstrukt namiotu opiera się na śledziach i dwóch pałąkach, z których jeden jest krótki, a drugi to w ogóle przypomina wykałaczkę! Ale było już za późno na jakiekolwiek reakcje. Wyjazd był na dniach…

Więc mój domek na najbliższy tydzień, w pełnej krasie, zobaczyłam właśnie w tym lasku za Jeleniewem... Jakkolwiek bym nie ciągnęła za sznurki i śledzie - ten worek nie chciał się powiększyć. Trochę przypominało to kształtem (i gabarytami) mój pokrowiec przeciwdeszczowy na plecak! Tzn. plecak wejdzie do środka (jak się odpowiednio mocno zaprę i popcham) - ale co ze mną? Czy to jest namiot plażowy do zabawy dla dzieci do lat 4? Czy to służy do przechowania bagażu jak się śpi w hamaku?? Co to k… w ogóle jest????

Dobra, wyjmuje plecak, wkładam karimatę. Włażę..tzn. przepraszam - wpełzam.. nie! wczołguje się! Używajmy właściwych słów! Znajomy, interesujący się jaskiniami, mówił mi kiedyś jakieś słowo, które w speleologicznym żargonie znaczy "przeciskanie się przez zacisk jaskiniowy". Właśnie teraz to słowo by się nadało.. ;) Kładę się.. Siatka “moskitiery” wisi mi na twarzy. Dobrze, że nie mam długiego nosa bo bym nim haczyła o tropik.. W nogach to w ogóle tropik prawie opiera się o śpiwór.. No ale powiedzmy, że w miarę się ułożyłam.. Wtedy sobie przypominam o plecaku.. No nie zostawię go tak rzuconego luzem.. Jeszcze wrócą ci co tu autem się kręcili i mój plecak pójdzie w ślady plecaka Grzesia w Sidrze ;) A może ja go gdzieś na gałęzi powieszę??? Gapię się w niebo.. Chmurzy się.. Ciężko wzdycham. Wyjmuje wszystko z plecaka. Układam plecak na karimacie, moszczę się na nim, a rzeczami obkładam się po bokach. Jeszcze muszę gdzieś dać buty… Namiot ma przedsionek, ale w przedsionku mieści się jeden but. Drugi albo wystaje na zewnątrz albo na tyle uciska na wewnętrzną powłokę, że nie zapnę zamka. Rozumiem, że wędrując z tym modelem namiotu nie tylko plecaka się nie zabiera - ale butów również???? Jedyne wyjście to plecak pod dupą a buty pod głową…

A! Jeszcze o kształcie namiotu. Wskaż miejsce, gdzie w czasie deszczu tworzy się jezioro ;) Ktoś chyba długo myślał, aby taką piekną nieckę zaprojektować!



Zwrócę jeszcze uwagę na taki szczegół techniczny. Jak układamy coś w namiocie, albo coś chcemy wyjąć/włożyć to wchodzimy do namiotu głową. Jak chcemy się położyć spać - to wchodzimy nogami - koniecznie prosto do śpiwora. O jakiejkolwiek zmianie decyzji w trakcie nie ma mowy - nie ma opcji aby się w środku obrócić. Tak sobie leżę i rozmyślam.. Różne durne myśli do głowy mi przychodzą… że np. takie karły to mają klawe życie.. Mając tak metr wysokości - można by się obrócić. Albo usiąść.. (nie no zagalopowałam się… usiąść z AŻ metrem wzrostu zapewne tez nie ;) ) Jak ktoś mi jeszcze raz wspomni o zaletach jakiś “ultralajtów” to mu wydłubie oko! Co mnie pokusiło!! Mogłam sobie kupić normalną dwójkę, nosić kilo czy półtora więcej i zmiana skarpetek nie byłaby wyzwaniem! No właśnie… skarpetki. W coś wlazłam i jedna jest mokra. Co trzeba zatem zrobić, że zmienić skarpetki? Ano trzeba wyczołgać się z namiotu głową do wyjścia, a następnie wejść do namiotu głową do przodu i znaleźć skarpetki. Wyjść z namiotu. Przebrać skarpetki na zewnątrz. Wejść do namiotu głową i schować mokre skarpetki. Wyjść z namiotu, po czym zmienić wektor i ponownie wejść nogami prosto do śpiwora. Kurde… zimno coś.. Może ja chcę ubrać jeszcze polar?? A co trzeba zrobić, żeby ubrać polar???? :) :) Ktoś zgadnie??? Nadmienię jeszcze, że wyczołgując się trzeba zważać aby nie unieść ciała zbyt wysoko, bo można dotknąć mokry tropik od środka (a wisi on nad nami na centymetry), warto też mieć pod ręką jakiś worek, aby rozkładać go w przedsionku w czasie wyczołgiwania. Nie mogę sobie przez pół wyjazdu wbić do głupiego łba o tym worku, więc ciągle mam mokre łokcie. A co w przypadku deszczu? Jak się wtedy zmienia skarpetki i ubiera polar?? Strach o tym w ogóle myśleć!

Hmmm.. Tak sobie myślę, że na świecie jest dużo ludzi, którzy nie lubią biwakowania i noclegów w terenie. Zawsze zachodziłam w głowę - jak można nie lubić tak zarąbistej rzeczy! Teraz mi się nieco rozjaśniło we łbie! Może oni na swój pierwszy w życiu biwak pojechali z takim namiotem? I jeden raz wystarczył, aby się zrazić na całe życie? Być może gdybym ja nie znała zalet spania w terenie - to po takiej nocy bym już zawsze i wszędzie chciała wyłącznie do hotelu???

Ostatecznie udaje mi się usnąć na kilka godzin.. Śni mi się, że jestem baleronem, takim zawiniętym ciasno w sznurek, który wisi na haku i czeka na poszatkowanie na pile obrotowej ;)

Poranek jest całkiem pogodny i miło upływa na przyogniskowej krzątaninie.






Szykujemy tradycyjną potrawę naszych przygranicznych ścieżek - jajecznice! Ta będzie wyjątkowo wypaśna! Oprócz kiełbasy - zielona cebulka i papryka. Jajka oczywiście też będą. Eco je wczoraj bohatersko niósł w ręce ze sklepu - bo w plecaku to jajecznica lubi się zrobić przedwcześnie, na zimno i bez dodatkowych składników i przypraw smakowych!


Do popicia smaczna rakija - w bardzo malowniczej butelce. Pudel ją gdzieś na Bałkanach wyczaił! I długą drogę przebyła, aby tu, w suwalskich lasach, cieszyć podniebienie leśnej ekipy!

zdjęcie zrobione przez Pudelka

Dziś nasze ścieżki prowadzą wzdłuż jeziora Szurpiły. Są bagienka, rozlewiska, kładki, oczerety i bobrowiska. Ktoś pływa łódką, czasem rybka pluśnie, a horyzont zamykają faliste wzgórza.







Gdy nagle najdzie cię ochota pograć sobie w piłkę - a piłki akurat pod ręką nie masz? Zrezygnować? Nie! :) Można zawsze użyć czegoś innego! :)

zdjęcie z aparatu Pudelka - choć jak mnie pamięć nie myli, chyba ja je robiłam?

Zieleń zagajników i żółć kwitnących łąk..






Biel i łaciatość mijanych sadów!


A czasem i inny intensywniejszy kolor się przebija!


Wesoła ferajna zatrzymała się na popas. I popój. Słoneczko na chwile wyszło - pełna sielanka!


Koniki chyba nam zazdroszczą tej pięknej chwili!


Docieramy do Wodziłek. Byłam tu 13 lat temu. Molenna staroobrzędowców wprawdzie stoi na miejscu...


...ale nie mogę odnaleźć ani bani, ani budynku ze strzechą co stał nieopodal.

Okolice molenny (rok 2006)


Teraz zapewne na miejscu owej stodoły stoi ten wagon?


Bania - stała zaraz obok (rok 2006)


W ogóle to niektóre dachy nieco wyłysiały z upływem czasu..

2006

2019

Drewniane i wyplatane desenie...



Gdy siedzimy na rozdrożu mija nas auto z polskimi Niemcami na pokładzie. Albo niemieckimi Polakami? Szukają cerkwi, całej złotej w środku. Ktoś im powiedział albo gdzieś czytali. Że gdzieś tu, gdzieś na Suwalszczyźnie, że coś ze staroobrzędowcami. Nie potrafimy im niestety pomóc. Ba! Sama bym taką pozwiedzała. Ale nie obiło mi się o uszy nawet. Ciekawe czy takowa gdzieś tu w rejonie istnieje?

Tuptamy pod górkę w stronę Bachanowa. Ostatnio tędy szłam z 30 kg plecakiem pełnym kamieni na skalniaczek ;) Wtedy górka wydawała mi się wyższa ;)





W Bachanowie wszyscy ostrzymy sobie zęby na sklep. Każdy ma jakąś rzecz, o której w tej chwili marzy. Jeden o piwie, drugi o bułce z pasztetem… Sklep odnajdujemy - ale jest zamknięty. Wszystkim robi się smutno. Na dodatek popaduje.. Mi się robi jeszcze smutniej bo sobie przypomniałam mój namiot… Na szczęście odnajdujemy dzwonek i otworzą nam sklep. Nie zmienia to smutku związanego z mixem deszczu z moim namiotem, ale przynajmniej bułka z pasztetem będzie ;)

Długo siedzimy w mżawce pod prowizorycznym przysklepowym daszkiem..


Niebo zasnuwa się na dobre i zaczyna porządnie pizgać.. Trochę nam zacina i wieje, ale nie ma gwarancji, że na miejscu noclegowym będziemy mieć choć taki szczątkowy daszek…. Już teraz mam wrażenie, że to będzie najzimniejszy nasz wyjazd na wschodnie pogranicze.. A to dopiero sam początek majowych uroków polskiego "bieguna zimna"... Do Wiżajn jeszcze dwa dni...

cdn

5 komentarzy:

  1. Szanowna Bubo

    A propos małego namiotu to za sto złotych jest w Decathlonie Arpenaz 2, wygodna JEDYNKA chociaż ten namiot przedstawia się jako dwójka. Dla jednej osoby jest akuracik, nawet średni plecak zmieści się w środku, ale druga osoba niet, niet. jeżdże z takim, sprawdzone. I nie jestem pracownikiem Decathlonu.
    Przy okazji dziękuję za extra relacje.
    szarik ( Rysiek )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Dzieki! Pomysle o takim na przyszly rok, bo z tym workiem na buty to nie chce miec juz nic wspolnego! Ten decaltlonowy wyglada fajnie!

      Usuń
  2. Uwielbiam Twoje opowieści. Suwalszczyzna super, wszystko przewędrowałam wiele razy. Jeden z najbardziej niesamowitych i pięknych zakątków Polski, dobrze, że nie za bardzo rozreklamowany. Szurpiły wielokrotnie przewiosłowałam dookoła oraz wzdłuż i wszerz łodzią oraz przeżyłam tam najdłuższą i najstraszniejszą burzę w życiu - przez 2 godziny przewalał się w niebie niekończący się głuchy grzmot, a jak waliło w ziemię, to ona się trzęsła. Ze strachu wkopywałam się w dno namiotu jak turkuć podjadek. Gdyby nie to, że namiot stał w bardzo bezpiecznym miejscu - w krzakach nad samym jeziorem (wszystkie górki były wysoko nad nami), to bym ze strachu uciekła z wrzaskiem dokądkolwiek. Bardzo serdecznie pozdrawiam i może do zobaczenia gdzieś w estońskich chaszczach:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszcze pływania łódką po Szurpiłach! Burzy troche mniej... brrrr...

      Jest plan aby w czerwcu znow do Estonii pojechac.. Zobaczymy, moze sie uda....

      Usuń
    2. Ciesze sie, ze relacja przywolala rozne wspomnienia - zarowno te mile jak i te pelne emocji! :)

      Usuń