![]() |
![]() |
---|
Przez pola rzepaku i inne zaorane zasiewy idziemy do Kobylnicy Wołoskiej.
(zdjęcie Pudla)
Jakoś w tym rejonie są modni "święci od sosen".
Coś tu jest na rzeczy z tymi sosnami, bo na północ od Wólki Żmijowskiej jest też "kaplica przy pięciu sosnach". A może niegdyś, w dawnych pogańskich czasach, były tu czczone święte drzewa tego gatunku? A Rocha czy Huberta doklejono po prostu później? Sosna to jedno z moich ulubionych drzew, a jeszcze takie pokręcone, krzywe, rozgałęzione, jak bywają na nadmorskiech wydmach albo na poligonach! I do tego zapach żywicy, igliwia i czasem bęc! w łeb szyszką! mmmmm... rewelacja! Jakby co - to ten kult bardzo do mnie przemawia! :)
Zbliżamy się do wsi. Majaczą już różniste zabudowania.
Przed sklepem stoi Bozia i woła, żebyśmy się pośpieszyli, bo zaraz zamykają. A tu jak raz znów zatrzymuje nas patrol straży granicznej. Pytają o nasze nazwiska, cele wędrówki itp. Coś jeszcze za mną wołają, ale się nie odwracam i biegnę do sklepu. Pogranicznicy mogą poczekać, a słabo jak nie będzie co jeść. Szczęśliwie nie strzelają ;)
Za sklepem jest wiata.
i wokół niej ogromna przestrzeń trawy. Boisko można by zrobić.
Na pagórku nieopodal stoi cerkiew. Duża, murowana, zamknięta na cztery spusty.
Poniżej murowanego budynku znajduje się obiekt drewniany o przeznaczeniu dużo bardziej przyziemnym. Piękny wychodek utrzymany w barwach błękitu. W odróżnieniu od światyni - jest otwarty. Skoro nie ma jak się tu pomodlić - można sobie przynajmniej ulżyć w inny sposób ;)
Malownicza kładeczka przez niewielki ciek wodny dopełnia sielskiej atmosfery tego miejsca.
I znów pszczoły się roją.
Barwy i faktura horyzontów wskazują dobitnie, że ładna pogoda nie jest dana raz na zawsze...
I jeszcze kilka migawek z różnych zaułków tejże miejscowości.
Do Kopania podjeżdżamy busem. Na pace z narzędziami jadą nasze plecaki i Szymon. Niestety tam też zostaje mapa Szymona, chyba musiała wypaść z plecaka. Nie, nie wymieniliśmy jej na wiertarkę ;)
Wysiadamy w fajnym miejscu - już sam przystanek o tym mówi :)
![]() |
![]() |
---|
A poza tym to drewniana zabudowa, piaszczyste drogi, ptactwo hodowlane, przydrożny krzyż. Chciałoby się tak widzieć naszą całą trasę!
Z nietypowych atrakcji stoi też opuszczony autokar na litewskich blachach.
Początkowo z przyzwyczajenia obczajam przydatność noclegową, ale zapał szybko mi opada i zwiedzanie wnętrz kończę w tempie ekspresowym. Bo autobus ma już swoich lokatorów - szerszenie były pierwsze ;)
Krótka rozkmina nad mapą - i ruszamy w ku dalszym przygodom.
Ja, Szymon i Kaśka idziemy do głównej drogi, w rejony Korczowej i próbujemy złapać stopa. Pudel i Bozia zostają w Kopaniu i czekają na PKS, który przyjedzie za godzinę czy półtorej. Na stopa nikt się nie chce zatrzymać. Ruch jest dość znikomy. Droga niby duża, ale chyba większość aut korzysta z równolegle przebiegającej autostrady.
Jak już jadą to praktycznie same ukraińskie busiki i polskie śmieciarki. Chyba musi być w rejonie jakieś duże wysypisko? Kusimy auta rzucając im kwiaty pod koła ;) My tu też niedługo zakwitniemy...
Kaśka dorwała jakieś psy i się do nich czuli. Dobrze, że Kaśka jest z nami. Mnie i Szymona to by dawno zeżarły żywcem.
Ostatecznie jedziemy dopiero autobusem - tym samym co Bozia i Pudel. Nasz dzisiejszy cel to Chotyniec. Facet z autobusu sugerował nam nocleg koło świetlicy wiejskiej, gdzie jest duża wiata.
Mnie osobiście miejsce od początku nie przypadło do gustu. Całkiem przyjemna wiata, są nawet krzesełka i podest do spania, ale położenie ma nieciekawe - tak w samym centrum wsi. Nie ma krzaków ani wychodka. Lipa... Zdania w ekipie są podzielone, więc uderzamy do radnej, która ponoć opiekuje się tą świetlicą. Wspomnianej babki jednak nie ma w domu. Jej matka sama nie może podjąć decyzji. Ktoś poleca nam udać się do sołtysa. Sołtys rozkłada ręce, że obecnie już nie on decyduje o tym miejscu i proponuje nam inną wiatę, położoną nad rzeką Wisznia. Nawet obiecuje zawieźć tam nasze plecaki. Wychodzi potem, że o tą świetlicę jest spory konflikt na szczeblach lokalnych władz i my z naszą chęcią noclegu wpakowaliśmy się między przysłowiową wódkę i zakąskę. Ostatecznie wychodzi fajnie, bo miejsce nad rzeką jest super. No ale o tym później. Póki co idziemy zwiedzić cerkiew.
Droga do niej szumi brzozami.
Byłam już tu kiedyś, ale wtedy nie udało się zajrzeć do środka - a naprawdę warto!
Wpuszcza nas przemiła babeczka. Cerkiew jest obecnie używana przez obrządek grekokatolicki. Opiekunka cerkwi pochodzi ze środkowej Polski. Tutejsze klimaty poznała dopiero po ślubie i bardzo się w nie wkręciła. Długo rozmawiamy o życiu, historii, o różnych religiach. O tym co było kiedyś i co jest teraz. Nieraz tematy zahaczają nieco o politykę, ale tutaj staramy się być bardzo ostrożni, bo w dzisiejszych czasach to niezwykle niebezpieczny temat, potrafiący zbudzić prawdziwe demony. Pogawędka jest więc miła, otacza nas cudny zapach starego drewna, a poważne twarze ikon wiercą oczami w niespodziewanych gości.
W cerkwi największe wrażenie robią na mnie malowidła, pokrywające jedną ze ścian.
A zwłaszcza te fragmenty z diabłami. Oprócz bułgarskiego Czuriłowa to drugie takie miejsce, aby w światyni było aż tyle rogacizny!
![]() |
![]() |
![]() |
---|
Odwiedzamy jeszcze miły, malutki sklepik.
Z kotem, strażnikiem śmietnika. Wrzuciłam dwie butelki - to mnie omiauczał!
Przechodzimy przez wieś Hruszowice. I mam deja vu! Byłam tu ponad 20 lat temu. Była wtedy inna tabliczka, biała. Ale pamiętam, że również była zamalowana sprejem! O co w tym chodzi?? To jakaś lokalna tradycja?
Płytówka przez pola i słońce chylące się ku zachodowi. Ale te chmurki takie nieco niepokojące...
Nad Wisznią stoją dwie niewielkie wiatki. Bardzo przyjemne miejsce w nadrzecznych zaroślach. W wiosce mówili, że jest tu rowerowy MOR, tu napisali, że wiatki postawiło PZW. Skądinąd nie jest to bardzo istotne - grunt, że takie fajne miejsce jest :)
Niektórzy rozbijają się przy samej wiatce, inni na nadrzecznym wale.
Rzeczka bulgocze na tyle przyjemnie, że postanawiam zażyć kąpieli. Trwa ona jednak dość krótko, bo woda jest... hmmm.. ożywcza ;)
Wieczór przychodzi chłodny, acz śpiew słowików w zaroślach przypomina nam, że kalendarzowo to już późna wiosna. Płonie ognisko, snują się rozmowy i plany na kolejny dzień.
Rozważamy gdzie szukać noclegu jutro, jako że prognozy pogody nie są optymistyczne. Szymon znajduje w internecie duże wiaty nad jeziorem. Postanawiamy poczytać opinie o nich - czy to ciekawe miejsce i czy wpada w nasze gusta. Pierwszy z przeczytanych komentarzy utwierdza nas w przekonaniu, że jest to właściwy wybór! ;)
Tu Bożenka ustrzeliła naszą reakcję :)
Śpi się rewelacyjnie, jednak pobudka jest dość przykra - dudnienie deszczu o tropik. I to nie jakaś mżawka - leje potężnie! Ten dźwięk będzie nam już towarzyszył do końca wyjazdu, a wilgoć będzie się wgryzać w nas coraz głębiej, dosadniej i bardziej bezczelnie. Jest też dużo zimniej niż wczoraj. Nie wiem czy temperatura przekracza 10 stopni - i do tego ta parszywa wilgoć. Zwijamy mokre namioty i siedzimy jeszcze jakiś czas w wiacie - najpierw przy śniadaniu a potem w złudnych nadziejach, że może opad ustanie. O my naiwni! Pudel już dziś wraca do domu. Co najgorsze ekipa we wczorajszy wieczór wypiła wszystkie nalewki i nie ma już nic na rozgrzanie...
(zdjęcie Pudla)
Cztery Buki ruszają w mokrą, mglistą dal... (zdjęcie Bożenki)
A jak Krwawy będzie jechał rowerem w tą pluchę to już sobie całkiem nie wyobrażam!
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz