Tym razem nasza trasa będzie biegła na południe od Lubaczowa. Niegdyś jeżdżąc po tych okolicach wliczałam je do Roztocza (moja mapa również), acz teraz na wyjeździe dowiaduję się od Pudla, że ten teren to "Płaskowyż Tarnogrodzki". Nigdy o takim regionie nie słyszałam, ale niech mu będzie - całkiem ładna nazwa! :)
Ruszamy w poniedziałek. Zwykle wyjeżdżaliśmy w sobotę, ale tym razem nie wszyscy mieli wtedy wolne, a poza tym pogoda w weekend okazała się być tak koszmarna, że w sumie na dobre nam wyszło to opóźnienie. I tak zmarznąć i zmoknąć jeszcze zdążymy.
Wyjazd zaczynam chyba jako pierwsza, najwcześniej rano pakuję się do pociągu.
W Krakowie wsiada Szymon, niesąc pod pachą półtoralitrową butelkę jakiegoś ciemno fioletowego napoju. "Kompocik zrobiłem na drogę, owocki z działki, mniam!" - obwieszcza na pół wagonu, a ja bardzo się cieszę, bo uwielbiam domowe kompoty. Po pierwszym łyku sprawa okazuje się jeszcze bardziej pozytywna! Kompot Szymona nieco sfermentował :) Raczymy się więc nim ochoczo i droga do Jarosławia mija dosyć szybko. Tam na dworcu spotykamy Bozię, która po raz pierwszy będzie uczestniczyć w naszej wędrówce. W trójkę suniemy pociągiem do Lubaczowa, bo stąd zaczynamy pieszą wędrówkę (zwaną ostatnimi czasy przez niektórych pielgrzymką, dodając jej tym mistycznego klimatu :)
Zaraz przy PKP Lubaczów znajduje się dość niespotykanej architektury wieża ciśnień. Wygląda jak jakieś silosy?
Obiekt ewidentnie jest opuszczony i jak się okazuje otwarty, więc można zapuścić żurawia do wnętrz. Ciekawe rzeczy znajdują się na górze - mocno porosły rdzą, podwójny zbiornik...
...i na dole - gdzie na ziemi leży żul i z kimś zapamiętale konwersuje przez telefon, pozostając zupełnie obojętnym na świat zewnętrzny. Nasze najście ignoruje w sposób całkowity, nawet nie drgnął.
Ulica rozdziela dwa światy.
Na dobry początek wyprawy postanawiamy coś przekąsić, jako że z pełnymi brzuchami lepiej się wędruje, zwłaszcza jak dzień jest chłodny. W bliskiej okolicy dworca rzucają się nam w oczy parasole, mogące stanowić knajpiany ogródek. Nie mamy jednak pewności czy obiekt jest czynny, którędy się tam wchodzi i czy w ogóle jest to ogólnodostępny bar, a nie czyjś ogródek - typowego szyldu nie namierzyliśmy. Jak się potem okazuje, Pudel wykazał się większym instynktem w poszukiwaniu spelun i dostał się do środka. Bar serwował piwo i zwał się "Eden".
My ostatecznie zatrzymujemy się w jadłodajni "u Króla", gdzie są bardzo dobre pierogi bałkańskie.
Zmierzając ku naszemu przeznaczeniu przecinamy sporą część miasteczka. Podchodzimy do cerkwi. Taka szara, murowana. Nie poraziła mnie swoim pięknem, ale skoro już tu jesteśmy?
Wesoła buba na omszałym chodniku.
Dywany zawsze dają poczucie przytulności! Dywany powinny być wszędzie!
Wnęki, przejścia, okienka.
![]() |
![]() |
|---|
Umieszczona wewnątrz wzmianka historyczna podaje, że spora liczba osób powinna należeć do tej parafii, ale "się boi". Zastanawiamy się na jakiej podstawie są wysnute takie wnioski? Kogo lub czego się boi? Bardzo ciekawe. Czy rzeczywiście ktoś zebrał w gębę w ciemnej uliczce bo go widziano tu na mszy? Czy może władze cerkwi w ten sposób próbują sobie "przywłaszczyć" osoby, które po prostu nie chcą tu przychodzić?
Duży dzwon pokryty napisami i płaskorzeźbami spoczywa sobie na chodniku.
Jest na tyle wielki, że nie wlazł by nawet do mojego opasłego plecaka! ;)
(zdjęcie Bozi)
Chmury wokół krążą ciemne, kilka razy zaczyna padać, ale na tyle jest mała intensywność deszczu, że nawet nie wyciągamy kurtek.
Na obrzeżach miasta mignie czasem jakiś stary, drewniany dom.
Jeden ma przybitą tabliczkę. Ciekawe z jakich lat pochodzi?
Na obrzeżach wsi Dąbków odbijamy nieco w bok, aby obejrzeć stary cmentarz ewangelicki. Sporo płyt jest w kształcie strzałek. Groby są równo wycięte i pobielone. Miejsce kojarzy mi się bardziej z ogródkiem zakładu kamieniarskiego niż z dawnym miejscem pochówku. Skansen? Cepelia? Makieta? Różne słowa przychodzą do głowy, ale atmosfery starości, przemijania, zadumy - to tutaj na pewno nie uświadczy.
![]() |
![]() |
|---|
Po drodze mijamy pole, które właśnie ora traktor. Musi coś smakowitego wyłazić z rozpulchnionej ziemi! Krok w krok za traktorem podąża bardzo spore stado bocianów.
Pierwszym miejscem, które braliśmy pod uwagę na nocleg, jest Opaka.
Z racji na dość niepewną pogodę w planowaniu zainteresowaniem cieszyły się miejsca występowania wiat. W Opace jest takowa nad stawem - duża, solidna, ze ścianami nawet. Miejsce malownicze (zwłaszcza jak mu się przyglądać z oddali). "Sielsko, anielsko - tylko wysrać się gdzie nie ma" ;) Już nie pamiętam kto był autorem tego pamiętnego cytatu.
Z bliska wiata mocno traci w naszych oczach. Miejsce jest ludne, ciągle ktoś łazi i co najgorsze - ani drzewka, ani krzaczka, kępa zarośli majaczy w oddali, ale po drodze jest bagno! Jesteśmy tu widoczni jak na patelni.
Ale budynek trzeba przyznać porządny! To prawie dom, a nie wiata. I taki mocno zabetonowany...
Wiatę również widzieliśmy przy cmentarzu. Też przepych spływa po filarach...
W centrum wsi, przy świetlicy czy tam innym urzędzie, też stoi wiatka. Ta taka najskromniejsza, przewiewna i najbardziej obwieszona zakazami.
Trzy obiekty, ale żaden nas nie urzekł. Nic tu po nas... A może po prostu była za ładna pogoda? Więc wtedy człowiek wybredny się staje? ;)
Pod lokalnym sklepem imprezuje spora grupka smakoszy napojów wszelakich.
Zawiązuje się miła pogawędka, nawet nas zapraszają do kompanii, sugerując, że takie biesiady nie skończą się przed późną nocą. Nie mając wariantów na nocleg w pobliżu - postanawiamy pełznąć dalej. A oddech niepogody wciąż czujemy na plecach...
(zdjęcie Bozi)
Zapas opału na zimę u miejscowych gospodarzy jest dość imponujący!
Kiedyś już byłam w tej Opace, w roku 2002. Była tu jedna z piękniejszych cerkwi jakie kiedykolwiek widziałam - z czerwonymi kopułami w kształcie dzwoneczków. Cudo!
Obiekt był opuszczony i nielubiany przez okoliczną ludność. Gdy pytaliśmy wtedy miejscowych jak tam dojść mówili: "A po co będziecie oglądać takie g...", "To trzeba spalić, po co ta rudera ma stać". Nigdzie indziej nie spotkaliśmy wśród lokalsów aż takiej niechęci, ba! wręcz wrogości do budynku. Dziwnym trafem rok czy dwa później cerkiew spłonęła. Została chyba dzwonnica i jakieś tam podmurówki, ale nie chce mi się zbaczać z drogi, żeby je oglądać. Jest mi wystarczająco smutno zaocznie, bez podchodzenia do tego miejsca.
Między Opaką a Szczutkowem mijamy niewielkie osiedle. Wygląda jakby miało PGRowską przeszłość. Na którejś z map było opisane jako "tuczarnia". Płytowe place i również takowe drogi rozchodzą się na różne strony.
Jedna z nich odchodzi w pola. Zostawiam plecak z Szymonem i postanawiam sprawdzić dokąd prowadzi. Bo często płytowe drogi pozwalają odkryć ciekawe miejsca!
Ale nie tym razem. Płyty się kończą i jest tam wprawdzie ruinka, ale mocno zarośnięta i mało spektakularna.
Głównie to skręciliśmy do tej osady ze względu na kapliczkę. Fajna taka, stojąca sobie w cieniu starych drzew.
Przy jednym z domów działa chyba zakład kamieniarski? Może tu powstawały te nagrobki-strzałki? Nie spotykamy jednak żywej duszy, więc nie było jak zgłębić tematu.
Następna wioska na naszej trasie to Szczutków. Miejscowa cerkiew położona jest na uboczu, na pagórku. 10 lat temu przy niej nocowaliśmy. Teraz budynek jest w remoncie, połowa siedzi w worku.
Zaglądamy na pobliski cmentarz, gdzie zachowało się trochę starych mogił - kamiennych, drewnianych, żelaznych...
Bierzemy tu też wodę z kranu do podlewania kwiatów. Mnie jednak zaczynają dręczyć obawy - a jak ujęcie wody/studnia/wodociąg jest nieszczelny? Jak podcieka jakiś trupi jad? Wylewam więc moją wodę i potem idę z butelkami poprosić o nalanie w jednym z domów. Zapewne jestem przewrażliwiona (wszyscy pozostali z ekipy pili cmentarną wodę i żyją), ale tyle razy strułam się już na wyjazdach wodą z niepewnych źródeł, że wolę dmuchać na zimne i najchętniej pijam kupioną w sklepie mineralkę.
Po drodzę można się conieco dowiedzieć o mieszkankach Szczutkowa. Sądząc po rodzaju farby i już nieco wyblakłych kolorach - dotyczy to chyba niewiast już ździebko posuniętych w latach ;)
Miejsce na biwak upatrzyliśmy sobie nad stawem. Ładne miejsce :) Lubię spać nad wodą, nawet jak jest za zimno na kąpiel.
Stawiamy namioty a spod chmur przebłyskuje zachodzące słońce, nadając otaczającemu światu cudnych barw.
Dociera tu też Pudel i Kaśka. Jesteśmy już więc w pięcioro - do tegorocznego kompletu brakuje tylko Krwawego.
Wieczór mija przy ognisku. Bożena wyciąga przysmaki przywiezione z dalekich podróży. Była kiełbasa z wieloryba, renifera czy jakiś tam innych wielbłądów bagiennych. Zdania na temat tych ciekawych potraw były podzielone. Ja widać mam zbyt chamskie podniebienie dla zrozumienia tak wyrafinowanych specjałów, więc przy kolacji skupiam się na chlebie z serem ;)
Noc jest lodowata. Po odejściu od ognia od razu zaczynam się trząść i szczękać zębami. Do namiotu docieram już w postaci lodowego sopla. Ratunku! I ja mam tu spać? Namiot gęsto pokrywa rosa, która w świetle latarki skrzy się jakby zaraz miała się zmienić w szron. Ponoć nie było przymrozków, ani tej nocy, ani kolejnych. Temperatura miała się wahać koło +6 stopni. Koniec maja, psia go mać...
Nie mogę zasnąć. Z zimna. Śpiwór, wszystkie ubrania. Na nic. Mija godzina, dwie... Już wiem, że nie usnę do rana. A lepiej nie będzie... Trochę słaba perspektywa już tak na początku wyjazdu :( Może jednak jutro wrócę do domu? Bo tak to się nie da... Stąd mam jeszcze w miarę blisko na pociąg do Lubaczowa. Szkoda, tak lubię te wyjazdy... Pochłonięta takowymi nieprzyjemnymi myślami doznaję olśnienia! Folia NRC! Gdzieś kiedyś obiło mi się o uszy, że komuś tyłek uratowała w jakiejś śnieżnej jamie. Wyciągam. Jak to szeleści! Jak drze się w rękach... Owijam folią śpiwór. Po chwili robi się ciepło!! Zasypiam. Po godzinie się budzę. Ciepło! Ściągam jeden z trzech polarów. Odkładam na bok folię. Po chwili - zzzzimno!! Muszę się przeprosić z folią, ale polara już nie ubieram. Mogę więc mieć wygodną poduszkę, a nie spać z butem pod głową. Super! Z folii korzystam prawie na wszystkich noclegach tegorocznej "pielgrzymki". Jak to dobrze, że włączyłam ją do niezbędnego ekwipunku! Bez niej tegoroczny wyjazd byłby na straty! Mała rzecz a cieszy! Jak to różni ludzie mówią: "buba! co ty tam nosisz w tym gigantycznym plecaku??". Ano różne, pozornie niepotrzebne rzeczy. Ale wszystkie się przydają...
W Szczutkowie też rozpoczynam tegoroczne kolekcjonowanie zdjęć pewnych ważnych obiektów! Architektura drewniana "ściany wschodniej" to nie tylko kopulaste światynie!!! :)
10 lat wychodka przy cerkwi. Jak widać otulił się zielenią :)
Rok 2015
2025
A mina Kaśki jakby mówiła: "ja jej nie znam!", "ja się do wariatów nie przyznaję!" ;)
(zdjęcie Pudla)
A! Bym zapomniała o jednym niezwykle ważnym epizodzie - nawiązującym do tytułu relacji. Chyba w ten poranek, gdy wyruszaliśmy na trasę, po raz pierwszy przewinął się temat irysów. Szymon przywiózł ich przynajmniej wór kilogramowy i wszystkich ciągle częstował (coby szybciej zeszły i nie trzeba ich długo nosić). I chyba ktoś odpowiedział "nie chcę irysa, wsadź sobie go w d..." Ktoś inny podchwycił, że "niegłupie,niegłupie! bo irysy stosowane w postaci czopków mogłyby mieć lepsze własności odżywcze i bardziej dodawać energii" ;) No i temat się przyjął, rozlewając szeroką falą, dając pole bujnej wyobraźni całej ekipy :D Różne wariacje i rozwinięcia tej myśli będą się przewijać przez cały wyjazd! Tegoroczne "irysy analne" okazują się być tym samym co "urynoterapia" z roku 2021, "kleszcze na bengajach" w 2023, czy "Ogrody Hitlera" w 2024 :D
cdn




































































Wiem, że kościelne okolice to nie Twoje tematy, ale 1. bardzo dobrze zrobiłaś, że nie fotografowałaś kościoła w trakcie pogrzebu, w bardziej turystycznych miejscach zdarzają się formalne zakazy zwiedzania w czasie nabożeństw, 2. w kościołach obrządku wschodniego i w prawosławiu pewnie też, nie mówi się "msza", tylko "ofiara" - to od kolegi ze Lwowa, 3. w cerkwi właściwym miejscem do spania są podcienia na zewnątrz, tzw. soboty - można było przenocować z soboty i być na niedzielnej porannej ofierze.
OdpowiedzUsuńNiestety nie każda cerkiew owe soboty posiada. Skądinąd ciekawe czy w obecnych czasach zdarza się, że są wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem? Bo raczej się obawiam, że by pogonili włóczęgów...
Usuń