bubabar

sobota, 30 grudnia 2023

Czechy we wrześniu cz.1 (2023) - skałkowato w rejonie Pekelnych Dołów i Osinalic

A my z nadejściem niesamowicie ciepłej jesieni jedziemy w nasz ulubiony rejon Czech. Do skał, pieczar i ruin zamków. Do ostrzyc pokrytych rumoszem i organami wulkanicznych słupów. Do okopconych ścian jaskiń, nasyconych wyziewami wieloletnich ognisk. Ech... jak inaczej jest teraz niż rok temu o tej dokładnie porze! O ile piękniej w słońcu i krótkich spodniach!

Gdzieś w okolicach chyba Raspenavy zatrzymujemy się przy knajpce. Widzieliśmy kolesia, który wyszedł z lodami o dziwnych kolorach. Lody okazują się być pyszne, takie z domowego automatu. Jedne są czekoladowo - wiśniowe, a drugie to śmietanka z pistacjowymi. Z czego zarówno wiśnie jak i pistacje są tam obecne również w kawałkach. Siadamy na krawężniku na skraju ruinek jakiegoś zakładu. Oczywiście próbowałam go zwiedzić, ale okazał się być za rzeką.



Wieczór i noc postanawiamy spędzić w rejonie Pekelnych Dołów. Już trzeci raz, ale jakoś nas to miejsce na tyle urzekło, że przyciaga, aby tu ciagle wracać.

Nasza mini sztolnia po raz kolejny.




I co ciekawe - teraz odkryliśmy jej dodatkowy korytarz. Chyba poprzednie razy był zalany, a teraz jest wyjatkowo sucho.





Akuku! I wyleźlim za drogą z jakiejś lisiej nory!


Puste Kościoły też odwiedzamy (i zaś zapomnieliśmy, żeby tych dziwnych rąk poszukać...)


Do knajpy oczywiście też idziemy.








Elementy wystroju zdawałoby się, że robione są pod takie kabaki - baba Jaga miesza zupę kijem i coś tam z pozytywki nawija po czesku, od czasu do czasu podnosząc głowę, patrząc nam w oczy, wyciagając łapy i rechocąc upiornym śmiechem. Kabak momentami czuł się z lekka nieswojo ;) Kiczowate trochu, ale klimacik jest... I w tym momencie przyszedł czas na bohatera drugiego planu - ten koleś z trumny zaczął wyłazić! Ja pierdziuuuu! Myślałam, że to jest statyczna dekoracja! W tym momencie, żesmy już nawiały obie! Bo jak oni tacy sprytni - to tylko patrzeć jak coś z tyłu podejdzie!


Wieczór ze światłem i ciepłem ognia odbijanym od ścian. Ognisko wśród skał kocham chyba jeszcze bardziej niż ognisko na piasku!


Z Osinalickiego Sedla wyruszamy na kolejne skalne wędrówki. Taka końcówka września to ja rozumiem!


Różne atrakcje tu się czają, np. jaskinia Bivak. Wybitnie miejsce pochodzenia nienaturalnego! Najbardziej te odrzwia mnie zaciekawiły - może ganek tu kiedyś miały te mnichy czy rozbójniki??



Jak widać każdy ma swoje ulubione zajęcia - ktoś czyta, ktoś biega z aparatem, ktoś lezie gdzie go nie trzeba ;)


Wnętrza też całkiem zacne, acz niezbyt przestronne.



Tuptamy dalej - u stóp pumeksowych skał.





Faktura nieraz się zmienia. I kolor również.




Kabaczę znalazło chatkę elfów. Albo innych krasnali, które zapewne żyją tu masowo!

Na zbliżeniu - całkiem porządna buda! Gdybym miała odpowiednie gabaryty to można by rozważyć nocleg!



Tak to jest jak się człowiek ubierze w barwy niemaskujące! Nawet jak się schowa to go widać! ;)


Włazimy w wąskie przejścia - ziejące mrokiem i chłodem skalne przesmyki. Nie ma nic lepszego jak wbić się w takie labirynty - nigdy nie wiesz gdzie wyjdziesz. Czy trzeba się będzie piąć w górę, czy zjeżdżać na zadku w dół. Czy skalne bezdroże zaprowadzi nas do jaskini czy na wygrzane obłe szczyty skał? A może w ogóle jedyną opcją będzie zawrócić?









W jednym z nich na horyzoncie majaczy nam coś dziwnego. Ki diabeł?? Jakby zegar z kukułką?? Trzeba się jeszcze trochę wspiąć - dobrze że szczelina jest wąska i można się zaprzeć, bo ściany gładkie, chwycić się nie ma czego...


I tak znajdujemy kesza! :) Niestety nie mamy co zostawić więc tylko się wpisujemy do wpisownika. Ale i tak radości jest kupa! :)


Jakby ktoś nie wiedział to dziś towarzyszy nam borsuk. Albo to jakiś inny zwirz?


Nieraz pokrętne dróżki wyprowadzą na wygrzany, skalny płaskowyż, pocięty zdradliwymi szczelinami... Tak, tak.. Drzewka tu nie mają jak za bardzo się ukorzenić i większość z nich w końcu zostanie pożarta przez mrok pionowych czeluści.



Czasem nawet jakiś widoczek tu mają! Acz nie jest to reguła i miłośnicy tego typu górskich atrakcji raczej tu nie poszaleją.


A tu wypatrzyliśmy sobie skalną półkę - idealną wręcz na piknik! W tych rejonach jednak "zobaczyć" a "dotrzeć" - to nie zawsze idzie w parze, a przynajmniej nie szybko i nieraz nie bezboleśnie. Na tym wyjeździe widzimy, ze wszystko ma swoje plusy i minusy. Nasze kwietniowe ciepłe ubrania chroniły przez upadkami i mniej się korzenie w zadek wbijały na nieoczekiwanych zjazdach ;)



No ale dotarlim! Siedzimy więc, biesiadujemy, drzemy pyski do gitary! :) (mi najlepiej wychodzi używać jej jako bębenek :P


To samo miejsce, te same ryjki - ale nie umiem się zdecydować, w którym ujęciu najbardziej udało się oddać klimat tej chwili...




W takich klimatach włóczymy się do wieczora. Kolację też jemy w terenie.


A nocujemy na poboczu niewielkiej drogi. W nocy prawie nic tu nie jeździ. Przejeżdżało tylko dwóch rowerzystów, chyba o 3 nad ranem. Śpiewali na całe gardło i momentami jadąc próbowali się trzymać za ręce. Szczęśliwie nie przydzwonili w busia ;)




cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz